29 lipca 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Claire De La Nuit: Je Suis Celle Que Vous Croyez


Życzeniom czytelniczek musi stać się zadość: w KCT ponownie gości niebagatelna kobieta! Claire, piękna brunetka o prawdziwie hiszpańskim temperamencie, zarabia na życie zaspokajaniem męskich potrzeb. Choć praca ta w naturalny sposób wiąże się z przyjemnością, życie Claire nie jest usłane różami. Nierzadko jest to bezwzględna walka o byt, o czym przekonuje choćby poniższa historia, zatytułowana Boski grzech...


Głos kaznodziei: … Nadszedł czas, by nie grzeszyć więcej, bracia moi, by zwrócić się ku sprawom ducha…

Kaznodzieja: …jako że nie więcej niż tysiąc dni dzieli nas od Apokalipsy, powinniśmy się oczyścić, zdać rachunek sumienia i poświęcić nasze życie kontemplacji…
Jeden z gapiów: Tak, tak!

Kaznodzieja: … z dala od grzechu cielesnego!!!
A teraz zaśpiewajmy Psalm 34.

Claire: Cholera!
Chór gapiów: Niech najbardziej pobożny wśród nas błogosławiony będzie, aby zawsze i wszędzie czystość naszą mieć na względzie!

Claire: Odkąd w dzielnicy pojawili się ci kaznodzieje New Age, morale klienteli spada!

Claire: Muszę coś wymyślić!


Claire: Ponieważ Bóg zesłał mnie na ziemię, aby obdarzać mężczyzn rozkoszą…

Claire: … by napoili się tym nektarem…

Claire: Aby nadgryźli te śliczne jabłuszka, zanim laska wyczerpanego pielgrzyma…

Claire: … nie spenetruje wilgotnej groty, która daje pocieszenie w chwilach smutku i zniechęcenia…

Claire: A teraz, wybór należy do was… Kazanie pastora i jego rozgrzeszenie, albo zbłąkana owieczka!

Claire: Nie ma innego wyjścia… Jeśli nie jesteśmy kreatywni w kwestii marketingu, pozwalamy się pożreć konkurencji!

28 lipca 2010

Nocnik na Indeksie Ksiąg Zakazanych!


Nie spodziewałem się, że twórczość Andrzeja Żuławskiego jeszcze kiedyś doczeka się zakazu rozpowszechniania. Owszem, za dawnych lat był u nas artystą wyklętym, jego polskie filmy leżały na półkach, a francuskich nikt nie ośmielał się sprowadzać. Jednak te mroczne czasy minęły i choć niepokornemu reżyserowi również w latach 90tych udało się wywołać skandal Szamanką, nie spowodowało to bynajmniej zdjęcia filmu z ekranów, wręcz przeciwnie – zapewniło spory sukces finansowy tej niełatwej w odbiorze produkcji. W ostatnim czasie Żuławski przeżywał prawdziwy renesans popularności za sprawą przeglądu jego twórczości na kilku festiwalach filmowych, a także wywiadu-rzeki, jaki udzielił wysłannikom Krytyki Politycznej. Wydawało się, że tym samym wszedł do szanowanego grona nobliwych klasyków. Tymczasem 15 lipca bieżącego roku sąd zakazał wydawania i sprzedawania jego ostatniej książki. A więc Żuławski znowu na cenzurowanym!

Z pewnością ten zakaz w większym stopniu niż najbardziej hałaśliwa promocja przyczyni się do popularności Nocnika. Teraz chyba każdy będzie chciał zdobyć i przeczytać tę powieść! Osobiście w trybie natychmiastowym zabieram się za jej poszukiwanie, od aukcji Allegro rozpoczynając.... No tak, ceny już wahają się pomiędzy 60 a 100 zł, zaś chętnych nie brakuje... Powinienem zakupić ją wcześniej! A dlaczego tego nie zrobiłem? Z prostej przyczyny: nie jestem entuzjastą literackiej twórczości Żuławskiego. Podczas gdy jego kunszt reżyserski uznaję za bezdyskusyjny, mam poważne wątpliwości co do literackiego. Pan Andrzej jest bardzo płodny i trzaska powieść za powieścią. Co roku wychodzi przynajmniej jedna, jednak ilość niekoniecznie przechodzi w jakość. Przeważająca większość wydaje się napisana metodą strumienia świadomości, choć może należałoby powiedzieć: gigantycznego potoku myśli, która nieokiełznana pędzi gdzieś tam, przed siebie, gubiąc po drodze nawet bardzo cierpliwych czytelników. Mam na końcu języka brzydkie określenie „grafomania”, ale wolałbym nim nie szafować w przypadku prozy, która ewidentnie ma coś frapującego do przekazania, tyle że robi to w sposób maksymalnie nieczytelny. Przynajmniej dla mnie. Wolałbym, żeby Żuławski narobił szumu jakimś nowym filmem, jednak wygląda na to, że już dekadę temu podsumował się Wiernością, a obecnie chwyta wyłącznie za pióro, kamerę pozostawiając w rękach zdolnego potomka. Zarazem jest coś pocieszającego w fakcie, że nawet na literackim poletku, przeważnie nie wzbudzającym emocji wśród szerokich warstw społeczeństwa, potrafi namieszać i nabroić.

Jeśli chodzi o szczegóły sprawy, na chwilę obecną wiem mniej więcej tyle, co wszyscy. Żuławski zawarł w Nocniku intymne szczegóły swego burzliwego związku z młodziutką aktorką Weroniką Rosati, zmieniając jednak jej imię (jest więc to powieść z kluczem, a nie autobiografia - istotna różnica!). Nie po raz pierwszy żywot własny reżysera staje się osią fabularną jego powieści, np. samej Sophie Marceau poświęcił kilka opasłych tomów (Kikimora, O niej, itp.). Tym razem jednak portretowana przezeń osóbka poczuła się urażona i wytoczyła mu proces. Jak dotąd jego efektem jest zakaz publikacji, ale na tym może się nie skończyć. Sąd może nakazać Żuławskiemu publiczne przeproszenie nadąsanej Rosati, a może nawet wypłacenie jej jakiejś rekompensaty za straty moralne. On sam deklaruje, że prędzej pójdzie do więzienia, niż się pokaja bądź zapłaci, bowiem wierność zasadom ceni wyżej niż wolność osobistą. Jest gotowy na męczeństwo w imię wolności słowa!

Wiem, wiem, cała sprawa zalatuje plotkarskim magazynem, jakimś Faktem czy Super Ekspresem (pismami, które niegdyś jako pierwsze zainteresowały się romansem Żuławskiego i Rosati, „starego dziada i młódki”) i być może nie ma warto się nią ekscytować. Jednak w dzisiejszych czasach zakaz dystrybucji powieści, jakakolwiek by nie była, jest faktem dość niepokojącym. Czyżby zwiastował powrót cenzury obyczajowej, patrzącej artystom na ręce, skrupulatnie sprawdzającej, czy czasami kogoś tam nie obrażają pomiędzy wierszami? Zorganizowanego aparatu represji, wytrwale tępiącego wszelkie przejawy niezależnej myśli? Lepiej uważajmy!


Tytuł: Nocnik. 27 XI 2007 – 27 XI 2008
Autor: Andrzej Żuławski
Wydawca: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010
Liczba stron: 644
Status: Zakazana!

Hanzo The Razor 2 : The Snare (1973) – Dura lex


Nocne Szaleństwo na tegorocznych Nowych Horyzontach poświęcone zostało aktorowi Shintarô Katsu. Każdemu miłośnikowi kina samurajskiego nazwisko to automatycznie kojarzy się ze znakomitymi cyklami o Samotnym Wilku (Kozure Okami) i Zatoichim. Ale Katsu ma jeszcze w dorobku rolę równie imponującą co te dwie: policjanta Itami Hanzo, zwanego Brzytwą. Uczestnicy NH mogą obejrzeć pierwszą część jego przygód, zaś ja z przekory skupię się na drugiej, Hanzo The Razor: The Snare, której program festiwalu nie przewiduje.

Po prawdzie, rozróżnienie między pierwszą i drugą odsłoną cyklu nie jest znowu takie istotne, jako że obydwie oparte są na tym samym pomyśle, przedmiotem zainteresowania czyniąc bardzo nietypowego bohatera. Jak na policjanta przystało, Hanzo stoi po stronie prawa i porządku, jednak kodeks Bushido interpretuje bardzo indywidualnie. Najpełniej widać to w jego stosunku do przełożonych. Hanzo nie uprawia czołobitności i nie uznaje autorytetów, do których nie ma zaufania. A ponieważ sfery rządzące są nader często skorumpowane, bohater ma rację, nie dowierzając im. Czuje się zobowiązany wyłącznie względem zwykłych obywateli. Możnym okazuje szacunek tylko wtedy, gdy na niego zasługują, a zasługują nader rzadko.

W systemie feudalnym bohater tego typu jest po prostu ewenementem. Bezwzględne posłuszeństwo wobec wyższych rangą miało rangę żelaznej zasady i wpisane było w model zachowania samuraja. Biada temu, kto sprzeciwił się woli suwerena! Bez względu na motywy swego postępowania, taki osobnik z miejsca okrywał się hańbą, którą zmyć mógł wyłącznie poprzez popełnienie harakiri. Dramat samurajów, których sumienie zmuszało do wystąpienia przeciwko przełożonym, przewija się raz po raz w kinie japońskim, np. w 47 samurajach Mizoguchiego. W przypadku Hanzo jest inaczej. Ani myśli oddawać życie za wysoko urodzonych, którymi pogardza, zaś samurajów, którzy poświęcają życie za honor, określa wprost mianem „głupców”. Choć swoimi umiejętnościami bije na głowę niejednego mistrza miecza, uważa się w pierwszym rzedzie nie za wojownika, lecz za policjanta, którego jedyny priorytet to zapewnienie bezpieczeństwa prostym ludziom. Jest na bakier z biurokracją, na pierwszym miejscu stawiając skuteczność, nawet jeśli ceną za nią jest pogwałcenie wszystkich przepisów.

Czy ów skośnooki odpowiednik Brudny Harry miałby szansę na przeżycie w feudalnej Japonii? Zapewne nie, ważne jednak, że wyraża mentalność widzów, którzy u progu lat 70. zdążyli się już rozliczyć z widmem feudalizmu, zaś od filmu samurajskiego oczekiwali przede wszystkim dobrej zabawy. Wychodząc im naprzeciw, twórcy przedstawiają bohatera może i anachronicznego, ale obdarzonego niezaprzeczalną charyzmą, zaś jego przygody czynią tak atrakcyjnymi, jak tylko się da. Tak bardzo, że obok krwawych pojedynków na miecze znalazło się miejsce na sporą dozę erotyki. Jej obecność dobitnie przypomina, że oglądamy bezpretensjonalne kino rozrywkowe, a nie poważny dramat samurajski. Za sukces należy uznać fakt, że „różowy” wątek nie wydaje się dodany na siłę, a wręcz przeciwnie, stanowi integralny element policyjnego śledztwa. Hanzo dysponuje bowiem wyjątkowych rozmiarów przyrodzeniem. Intensywny trening uczynił z jego członka zadziwiająco twardą i sprężystą broń, o której skuteczności przekonują się wszystkie przesłuchiwane kobiety. Hanzo wie doskonale, że nawet najdotkliwsze tortury nie rozwiążą im języka w takim stopniu, jak porządne bzykanko. Nie wiadomo, czy podobną metodę stosuje wobec mężczyzn – szczęśliwie zdarza mu się przesłuchiwać wyłącznie atrakcyjne podejrzane…

Tak pikantnym pomysłem fabularnym nie pogardziłoby wielu realizatorów soft-porno, ale Yasuzo Masumura, jak na reżysera z klasą przystało, dba o to, by film nie przerodził się w czystą erotykę. Po każdej gorętszej scenie pojawić się musi brawurowe starcie z przestępcami. Dzięki zachowaniu równowagi pomiędzy seksem i przemocą udaje się zadowolić zarówno fanów jidai-geki, jak i pinku eiga. Obydwa gatunki mieszają się w sposób doskonały, w czym niemały udział ma solidny scenariusz, w żadnym momencie nie sprawiający wrażenia pretekstowego, oraz intensywna gra aktorska Shintarô Katsu, nadająca powagi wszystkim czynnościom Hanzo, nawet tym ewidentnie absurdalnym.

Pod względem fabularnym druga część wydaje się nawet lepsza od pierwszej, zapewne ze względu na fakt oswojenia widza z nietypową formułą, ale nie tylko. Zgodnie z prawem serii wszystkiego jest tu więcej: intrygi, korupcji, brutalnych starć, panienek w negliżu, scen przesłuchań… Hanzo wraz z nieodłączną parą pomocników, wyciągniętych z paki w zamian za lojalną służbę, odkrywają w młynie ciało młodej dziewczyny. Trop prowadzi do tajnej kliniki aborcyjnej, prowadzonej przez atrakcyjną nimfomankę. Gdy Hanzo odkrywa, że na zabiegi decydują się wyłącznie kobiety z najniższych warstw społeczeństwa, postanawia zostawić klinikę w spokoju. Nie okazuje podobnej wielkoduszności świątyni, która potajemnie kupczy cnotą młodych dziewcząt ku uciesze zblazowanych arystokratów. Swoją niekonwencjonalną metodą wydobywa zeznania od rozpustnej kapłanki. Okazuje się, że za świątynnym przybytkiem rozkoszy stoi jakaś wysoko postawiona osoba, którą Hanzo postanawia zdemaskować i ukarać - bez względu na konsekwencje! A te są poważne, gdyż od pewnego momentu na drodze policjanta pojawiają się całe tabuny uzbrojonych po zęby ninja. Krew leje się strumieniami, a odcięte członki fruwają w powietrzu. Czym nie powinniśmy się zanadto przejmować. Dzielny policjant poradzi sobie ze wszystkimi. Czyż nie tego właśnie oczekujemy od kina rozrywkowego, które dba o nasze dobre samopoczucie i spełnia nasze marzenia, troski pozostawiając innym?

Patrzcie i podziwiajcie potęgę Hanzo!

Tak trenuje prawdziwy mistrz!


Hanzo uodparnia intymne części swego ciała, czyniąc je mocnymi jak stal.


„Kobiety są zagadką. Najlepszy sposób, by dotrzeć do prawdy, to zajrzeć im pomiędzy nogi.”


Świątynny burdel, w którym dla każdego coś miłego.


Przezorny Hanzo najeżył swój dom śmiercionośnymi pułapkami...


Doborowy oddział ninja jest bez szans!


There can be only one!


Niepokonany, nieugięty, nieustraszony. Powróci w trzeciej części!

21 lipca 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Jésuite Joe


Spośród wszystkich bohaterów Hugo Pratta, z reguły małomównych samotników, na miano najbardziej enigmatycznego zasługuje niejaki Jezuita Joe. Przemierzając kanadyjską dzicz w "pożyczonym" mundurze, na własną rękę wymierza sprawiedliwość, a może tylko wyrównuje dawne rachunki, zostawiając za sobą dziesiątki trupów. Czasami wydaje się, że zadawana przez niego śmierć jest całkowicie bezinteresowna, nie wymagająca jakiegokolwiek uzasadnienia. Jak rozgryźć tego antybohatera? Od biedy pasuje do niego wyświechtane określenie "dziecko natury". Problem w tym, że również z naturą nie pozostaje w zbyt przyjaznych stosunkach...


Jezuita Joe: Za dużo szczęścia w tym lesie!!!

007 - Książę z bajki


Kolejny przeczytany Bond. Z wyjątkowo kiczowatą okładką, jakiej powstydziłyby się nawet wydawnictwa bardziej szemrane od Rzeczpospolitej. Jednak w pewien sposób współgra ona z treścią Szpiega, który mnie kochał, najbardziej nietypowej powieści z bondowskiego cyklu. Tym razem bowiem funkcję narratora przejmuje Vivienne Michel, młoda Kanadyjka, którą podczas samotnej podróży po Ameryce wpada w nie lada tarapaty. Zginęłaby z kretesem z łap dwójki zbirów, Sola Horrora i Spluwaka Moranta (już ich ksywy sprawiają, że włos jeży się na głowie!), gdyby sytuacji nie uratował pojawiający się znikąd 007. Agent bez większych kłopotów wykańcza łobuzów i rozkochuje w sobie dziewczynę. Narracja zauroczonej Vivienne wpływa na styl powieści, przywodzący niekiedy skojarzenia z literaturą romansową dla pań. Oczywiście Bond jest znacznie bardziej intrygującym obiektem westchnień od latynoskiego kochanka z pierwszego lepszego Harlequina. Ale oddajmy już głos bohaterce...

"Nigdy jeszcze nie uprawiałam miłości, całkowitej miłości, tak sercem, jak i ciałem. Wreszcie pojęłam, czym ta rzecz może być w ludzkim życiu.
Chyba wiem, dlaczego mu się tak całkowicie oddałam i dlaczego byłam do tego zdolna z mężczyzną poznanym zaledwie sześć godzin temu. Niezależnie od jego ekscytującego wyglądu, pewności siebie, męskości, pojawił się znikąd, jak książę w baśni, i uratował mnie od smoka. Gdyby nie on, już bym nie żyła, przedtem jeszcze Bóg jeden wie, co wycierpiawszy. Mógł zmienić koło w swoim samochodzie i odjechać, albo - gdy pojawiło się niebezpieczeństwo - mógł troszczyć się o własną skórę. Tymczasem on walczył o moje życie jak o własne. A potem, kiedy smok został zabity, wziął mnie jako nagrodę. Wiedziałam, że za kilka godzin odjedzie - bez wyznań miłosnych, nie tłumacząc się i nie przepraszając. I na tym sprawa się zakończy - było i przeszło.
Każda kobieta lubi być na wpół zgwałcona. Lubimy być wzięte. To jego cudowna brutalność wobec mego potłuczonego ciała uczyniła ten akt miłosny tak przenikliwie rozkosznym. To i koincydencja nerwów całkowicie rozluźnionych po ustaniu napięcia i zagrożenia, ciepłe doznanie wdzięczności i naturalne uczucie kobiety dla jej bohatera. Nie żałowałam tego i nie wstydziłam się. Sprawa mogła mieć dla mnie różne konsekwencje: nie najmniej ważna z nich taka, że odtąd mogą już nie zadowalać mnie inni mężczyźni. Ale jakiekolwiek byłyby moje kłopoty, on nie dowie się o nich. Nie będę za nim goniła i starała się powtórzyć tego, co było pomiędzy nami. Będę się trzymać od niego z daleka i niechaj idzie własną drogą, na której spotka inne kobiety, nieprzebrane mnóstwo innych kobiet, które zapewne dadzą mu tyle samo fizycznej rozkoszy, ile jej doznał ze mną. Nie dbam o to - a przynajmniej powiedziałam sobie, że nie dbam - bo żadna z nich nigdy go nie posiądzie na własność, nie otrzyma z niego więcej niż to, co ja mam teraz. I do końca życia będę mu wdzięczna... za wszystko. I zapamiętam sobie go na zawsze jako mój wizerunek mężczyzny."


Klasyczna, stylowa okładka powieści. Polscy graficy, uczcie się od angielskich kolegów po fachu!


Tytuł: Szpieg, który mnie kochał (Cykl: James Bond 007)
Autor: Ian Fleming
Przekład: Robert Stiller
Wydawca: Rzeczpospolita, 2008
Liczba stron: 168

15 lipca 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Série Jaune, T.40: Elisabeth Bathory


Ze wspomnień Dorko, służącej hrabiny Elżbiety Batory...

Kobiecy krzyk: Aaaahh!
Dorko: Co się dzieje tam na górze?

W pokoju hrabiny..
Dorko: Och!...

Elżbieta Batory: Ach... To ty, Dorko!
Dorko: Tak, ma pani.

Elżbieta Batory: To było takie piękne... fantastyczne... niezwykłe doznanie... ale teraz ona jest martwa...

Elżbieta Batory: Zabierz ją stąd! Zakop gdzieś!

Elżbieta Batory: Oto twoja zapłata! Rób to, co mówię!
Dorko: Dobrze, moja pani! Śladu po niej nie będzie!

Dorko: Wrzucę ją do starej, opuszczonej studni! Nikt jej tam nigdy nie znajdzie!

Dorko: Muszę się pośpieszyć! Już zbliżają się wilki!

Dorko: Zrobione! Hrabina będzie ze mnie zadowolona! Ta służba przyniesie mi więcej, niż mogłam sobie zamarzyć!

Dorko zakończyła swoją opowieść...
Dorko: Tej nocy poznałam prawdziwą naturę naszej ukochanej pani. Od tamtej pory zajmuję się dostarczaniem jej nowych służek.

Dorko: Młodych, prześlicznych wieśniaczek, na których może zaspokajać swoje krwawe żądze.
Ilona: Przypominasz sobie... Za pierwszym razem, kiedy brałam w tym udział... byłam przerażona!

Dorko: Tak.. Ale wystarczył dobrze wypełniony trzos, by przeszło ci to uczucie!
Ilona: He he! To prawda! Pieniądze sprawiają, że zapomina się o wielu rzeczach!

14 lipca 2010

Pozostałe Rekiny


Po fali początkowego zachwytu przyszedł czas na trzeźwe i chłodne podsumowanie komisowego cyklu wydawnictwa Lettrex. W jego ramach wyszły zaledwie cztery tomiki, ale już na ich podstawie wnioskować można, co miał nam Rekin do zaproponowania, czym zamierzał podbić serca polskich czytelników...

Postawiono na typowo męską sensację. Każdą z serii łączy wątek kryminalny. We wszystkich przewija się motyw zagadki, zbrodni oraz przekrętów, za którymi stoi gruby szmal. Pojawiają się tradycyjni bohaterowie, czyli domorośli detektywi, którzy nie tylko wykrywają, ale i w pojedynkę udaremniają plany czarnego charakteru. Rysopisowi temu odpowiadają Black Jack i Wallestein, a także Donna Blu – jedyny kobiecy reprezentant w tym gronie. Dla kontrastu, Jolly jest stuprocentowym przestępcą, który, miast ofiarnie pomagać wymiarowi sprawiedliwości, dokonuje brawurowych kradzieży i ma w nosie wszystkich z wyjątkiem ukochanej, którą obsypuje błyskotkami. Ale również on musi rozwikłać pewną zagadkę, wpisuje się więc w poczet detektywów, zaś jako kryminalista nie wzbudza antypatii. Szarmancki, dowcipny i pomysłowy, nie wyrządza przeciętnym obywatelom krzywdy, uszczuplając fundusze wyłącznie obrzydliwie bogatym. Zajmuje się rabunkiem dla sportu, dla czystej przyjemności gry w kotka i myszkę z atrakcyjną policjantką…

Pod względem atrakcyjności historii najlepiej wypada ta z bohaterem najbrzydszym – potworem Wallesteinem, który na własną rękę wymierza sprawiedliwość. Najgorzej zaś właśnie ta, która za bohaterkę ma piękną kobietę - Donnę Blu, rzucającą wyzwanie przestępczej korporacji World Worker (czyżby komuniści?!?). Okazuje się, że nawet efektowny scenariusz wypełniony politycznymi aluzjami, dramatyczne strzelaniny i popisowe eksplozje Śmierci w masce nie są dla męskiego czytelnika tak ciekawe, jak czwórka pięknych kobiet, których nagość wypełnia trzy czwarte tomiku Zbrodniczy sobowtór. Rozczarowanie Donną Blu związane jest w dużej mierze z okładką, na której widnieje maska z czarnej skóry. Przynajmniej od czasów Pulp Fiction rekwizyt ten wywołuje bardzo konkretne skojarzenia i naprawdę trudno pogodzić się z faktem, że w fabule nie przyszło mu pełnić żadnej z funkcji, z myślą o których został uszyty. Jest tylko i wyłącznie nakryciem głowy czarnego charakteru, takim jak hełm Lorda Vadera czy Shreddera.

Pośrodku sytuują się dwa pozostałe tytuły. Black Jack jest intrygujący ze względu na obecność motywów nadprzyrodzonych. Bohater regularnie widuje ducha tragicznie zmarłej, pięknej aktorki, który przybiera przed nim zmysłowe pozy i okazjonalnie pomaga w śledztwie. Czy skojarzenie z Halloween Blues jest tylko kwestią przypadku? Seria Mythica i Kasa ukazała się później, więc jeśli ktoś się kimś inspirował, to właśnie twórcy Halloween, wyciągając zresztą wnioski z błędów poprzedników, którzy przedobrzyli sprawę. Interwencji z zaświatów jest w tomiku za dużo, Marylin Monroe i inne duchy praktycznie rozwiązują sprawę, nie zostawiając bohaterowi pola do popisu. Jackowi nie jest nawet dane ująć przestępcy w finale! W znacznie większym stopniu wykazuje się Jolly, który dzięki sprytowi dokonuje popisowej kradzieży, przy okazji uwalniając pewną młodą damę od rodzinnej klątwy. Przystojny złodziej w obcisłym wdzianku reprezentuje charakterystycznych dla włoskiego komiksu odpowiedników Fantomasa, takich jak Diabolik czy Kryminal. Gdyby oprawa była troszkę ładniejsza… Niestety, Jolly ma wśród Rekinów najbrzydszą grafikę, która niejednego czytelnika może odstraszyć od lektury, która koniec końców okazuje się całkiem przyzwoita.

A więc kryminały bądź thrillery… Wszystkie czyta się dość przyjemnie, bez większych zgrzytów, choć czasami przywołują na twarz lekki uśmieszek ze względu na jakieś scenariuszowe przegięcie bądź nadto afektowany dialog. W sumie jednak, z chwalebnym wyjątkiem Wallesteina, który jako jedyny zasłużył sobie na miano „komiksu dla dorosłego czytelnika”, są to serie drugiego rzutu, które nawet we Włoszech nie zrobiły wielkiej kariery, więc i polski rynek niewiele by zyskał na ich kontynuacji. Wypada potraktować je jako ciekawostkę i nie ma sensu płakać nad ich efemerycznością. Szkoda tylko, że do naszego pięknego kraju nie zawitały i pewnie już nie zawitają prawdziwie znakomite włoskie tytuły. Jaką przyjemnością byłoby na początku każdego miesiąca biec do kiosku i prosić o najnowszy numer Zary Wampirzycy, Shatany, Sukii czy Królewny Śnieżki (nie tej disneyowskiej!). Jeśli zaś chodzi o realne perspektywy, mam nadzieję, że powrót Dylan Doga (podwójny album Zamek grozy. Dama w czerni) nie pozostanie bez dalszego ciągu.


Ot i cała spuścizna Rekina...

13 lipca 2010

007 - Pożegnanie z bronią


Wakacje. Piaszczysta plaża, skwar z nieba, absolutny relaks – od obowiązków, od komputera, nawet od filmów! Moją jedyną aktualną troską jest właściwy dobór lektury. Idealnie nadaje się bondowska kolekcja Rzeczpospolitej. Nawet wizualnie, gdyż projekty okładek utrzymane są przeważnie w ciepłych barwach, idealnie korespondujących z kolorem kostiumów plażowiczek. W przeczytanym właśnie Doktorze No, który w przeciwieństwie do ekranizacji nie jest początkiem cyklu, lecz już piątą jego częścią, szczególne wrażenie wywarł na mnie jeden z początkowych ustępów. M w obawie o bezpieczeństwo jednego ze swych najlepszych agentów nakazuje mu rozstać się z wysłużoną berettą kalibru .25. Choć jej następczynią ma być znacznie skuteczniejszy Smith & Wesson kaliber .38, James Bond jest niepocieszony. W końcu spluwa jest najlepszą przyjaciółką mężczyzny...

„Bond przeniósł oczy na pistolet i kaburę na biurku. Pomyślał o piętnastu latach, w ciągu których ożeniony był z tym brzydkim kawałkiem metalu. Wspominał, ile razy wypowiedziane przezeń słowo ratowało mu życie… i jak często wystarczało jedynie berettą pogrozić. Myślał o tym, jak rozbierał tę spluwę, oliwił ją, i starannie ładował naboje do sprężynującego magazynka, repetując raz i drugi, wyrzucając je na posłanie w jakiejś hotelowej sypialni, gdzieś w szerokim świecie. A potem ostatnie pociągnięcie suchą szmatką i broń wracała do miękkiej kabury, a on szedł do lustra, żeby sprawdzić, czy jest niewidoczna. A potem drzwi, ulica, spotkanie, które zakończy się ciemnością albo światłem. Ile razy uratowała mu życie? Ile podpisała wyroków śmierci? Bondowi zrobiło się smutno. Jak można się tak związać uczuciowo z nieożywionym przedmiotem, może i brzydkim? Musiał też przyznać, że beretta nie jest tej samej klasy co spluwy wybrane dla niego przez zbrojmistrza.
Ale łączyły ich wspólne więzy. A teraz M je przetnie.
- Przepraszam, James – powiedział M i w jego głosie nie było współczucia – Wiem, jak lubisz ten kawał żelastwa. Ale obawiam się, że pora z nim skończyć. Nigdy nie dawaj broni drugiej szansy…. Tak jak człowiekowi. Nie mogę sobie pozwolić na hazard w sekcji zero zero. Zero zero muszą być należycie wyposażeni. Rozumiesz to? Broń w twojej robocie jest ważniejsza niż dłoń czy stopa.
- Wiem o tym, sir – Bond uśmiechnął się słabo – Nie będę się spierał. Tylko przykro mi patrzeć na jej koniec.”


Beretta


Smith & Wesson


Tytuł: Dr No (Cykl: James Bond 007)
Autor: Ian Fleming
Przekład: Robert Stiller
Wydawca: Rzeczpospolita, 2008
Liczba stron: 264

8 lipca 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Nowa Plastelina


Jeden z "krótkich metraży", składających się na zbiór Nowa Plastelina. Komiks Krzysztofa Ostrowskiego okazał się dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Nie powinien też sprawić zawodu innym miłośnikom absurdu i groteski. A na dodatek jest made in Poland. Z Plasteliny takiej jakości możemy być dumni!


Ogórek #1: Jezu, patrzcie kto tam idzie!
Halo, jestem pana największym fanem!

Ochroniarz: Żadnych zdjęć!
Wibrator: W porządku. Przepuśćcie go.

Ogórek #1: Może w pańskiej branży znalazłaby się jakaś praca dla mnie?
Wibrator: Widzę, synu, że masz potencjał, a co najważniejsze zapał. Masz tu numer mojego agenta.
Zadzwoń.


Ogórek #2: O czym rozmawialiście?
Ogórek #3: Trzeba być kimś więcej, niż zwykłym ogórkiem, żeby zostać znanym wibratorem.
Ogórek #1: Jeszcze zobaczycie, kiedy was będą kroić na mizerię, ja będę dawał rozkosz i budził pożądanie!