3 listopada 2009

The Blackout (1997) - Zażywasz: Przegrywasz!


Jeden z tzw. "brudnopisów" w dossier Abla Ferrary. Reżysera, który robi ciekawe kino, ale prawdopodobnie nie poświęca swym projektom wystarczającej ilości czasu, w związku z czym zazwyczaj daleko im do perfekcji. Zaćmienie wyraźnie wymaga dopracowania, niemniej jest całkiem interesujące.
Matthew Modine gra popularnego aktora, prowadzącego iście straceńczy tryb życia - pieniądze zapewniają mu nadmiar alkoholu, dragów i łatwych kobiet. Ferrara filmuje to wszystko z lubością (zwłaszcza wyuzdane lasencje topless), ale jak się okazuje tylko po to, by potępić jako niemoralne! Imprezowy Matt partaczy więc związek z Béatrice Dalle, którą chyba naprawdę kocha, jednak pod wpływem narkotyków zmusza do usunięcia ciąży. Beatrice odchodzi, a Matt stacza się na samo dno. Gdy na drodze do samozagłady spotyka młodziutką i ładniutką kelnerkę (Sarah Lassez), kompletnie urywa mu się film...
Półtora roku później Matt prowadzi zdrowy tryb życia nawróconego grzesznika. Chodzi na terapie, mieszka w dobrej dzielnicy (tzn. bez dziwek, czarnych handlarzy i barów ze striptizem), a jego dziewczyną jest sama słodycz i niewinność w osobie Claudii Shiffer (tak, to naprawdę ona!). Jednak męczą go koszmarne sny. Czuje, że jego relacje z byłą dziewczyną nie zostały należycie uporządkowane. Gdy tylko Claudia wyjeżdża na kilka dni, Matt udaje się na poszukiwanie Beatrice. Przy okazji wraca do swych wszystkich złych nałogów i odkrywa przerażającą prawdę o pewnym zdarzeniu z przeszłości...
Gdyby nie halucynacyjny, "lynchowski" styl (niczym z Zagubionej autostrady), byłby to natrętny moralitet, do którego zresztą katolik Ferrara miał zawsze ciągoty. Przesłanie kijem po łbie: "Nie ćpaj, nie cudzołóż i nie zadawaj się z demonicznymi typami a la Dennis Hopper!". Dennis pojawia się bowiem w filmie jako rozpustny właściciel baru go-go, filmujący wszystko podręczną kamerą (pretekst do zabaw z formą!). Jest to charakterystyczna dla tego aktora nadekspresyjna rola ze słowotokiem, "na haju", co może nawet było celowym zabiegiem, skoro film traktuje właśnie o tym. Miła wiadomość dla fanów Béatrice: choć jej rola nie jest zbyt rozbudowana, nie sposób odmówić jej wyrazistości. Na marginesie należałoby dodać, że ostre ćpanie na planie Zaćmienia doprowadziło do jej aresztowania przez policję i wydalenia z USA z wilczym biletem. Najlepszy dowód na to, że choć moralistom zdarza się przynudzać, to koniec końców mają jednak rację.

Screens:

Matthew Modine i Béatrice Dalle - niegrzeczny chłopiec i niegrzeczna dziewczynka

Gorące noce w Miami

Najgorętsza scena filmu: Dennis Hopper i dziwka

Sleazy!!!

Mieszczańska arkadia u boku Claudii Shiffer

Finałowy słowotok Hoppera

Obowiązkowy u Ferrary płacz skruszonego grzesznika



Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0118734/

5 października 2009

Pierwszy start (1950) - TOP GUN SP

Ach, być lotnikiem i poszybować w przestworzach! Tylko o tym myśli Tomek, chłopak ze wsi, namiętnie składający modele szybowców. Dziś, w czasach bezwzględnego kapitalizmu, na modelarstwie pewnie by się skończyło, lecz kiedyś, w epoce komunizmu, każdy obywatel PRL miał szansę spełnić swe marzenia.
Tak przynajmniej wynika z tego, a także innych filmów zrealizowanych w pierwszej połowie lat 50tych. Niestety, promienna poetyka socrealizmu nie miała wiele wspólnego z ówczesną rzeczywistością. No, może oprócz psychozy na punkcie dywersantów, dążących do obalenia cudownego systemu. Przestrzegały przed nim plakaty, gazety i literatura, przestrzega więc i kino. W Pierwszym starcie „niepożądanym elementem” okazuje się inżynier – przedwojenny, więc niechętny zmianom, nowoczesnej technice. Na dodatek nieobca mu jest zawiść, korzysta więc z okazji, by oczernić młodszego inżyniera… (Nie jest natomiast – o dziwo! – zachodnim szpiegiem) Na szczęście koledzy denuncjują drania na UB. "Wyciągnijmy z tego naukę" - rzecze sentencjonalnie funkcjonariusz - "Musimy wzmóc czujność! Nie można ufać ludziom, którzy nie są w pełni oddani naszej sprawie!". W tym momencie z ekranu powiało chłodem, można było odczuć autentyczną grozę totalitaryzmu. Brr…
Ale to tylko wątek poboczny. Większość filmu jest hurra-optymistyczną utopią, w której młodzi chłopcy śpiewają gromkim chórem piosnki patriotyczne. Czynią to przy każdej okazji, np. pomagając rolnikom w sianokosach. Radosne nucenie przerywają tylko na czas wykonywania lotów doskonałymi samolotami "Junak". Najlepszym spośród nich, absolutnym mistrzem nad mistrzami, okazuje się nasz bohater, Tomek Spojda. Oczywiście nie tak od razu, lecz dzięki wytrwałej pracy nad sobą pod czujnym okiem zastępowego Franka (Stanisław Mikulski w pierwszej kinowej roli!). By zostać asem, Tomek nie może poprzestać na nauce powietrznych manewrów – najważniejsze okazuje się jego dojrzewanie ideologiczne. Dzieje się to stricte według schematu, znanego z dziesiątek podobnych obrazów, niemniej na ekranie wszystko wygląda całkiem przekonująco. Kto wie, może samych realizatorów filmu ogarnęła podczas zdjęć radosna atmosfera patriotyczna? Nie bez powodu scenarzysta Pierwszego startu, Ludwik Starki, otrzymał w 1951 roku Wyróżnienie Honorowe "za żywe i optymistyczne przedstawienie życia młodych budowniczych socjalizmu w Polsce Ludowej". Szkoda tylko, że wątki propagandowe odsuwają na dalszy plan romans bohatera z piękną Junaczką z Obozu Społecznego Dziewcząt (Oddział Ambulatorium). Zwłaszcza w pompatycznym finale, który należy nie do bohaterów, lecz do rozentuzjazmowanego sprawozdawcy sportowego (vide cytat pod ostatnim screenem). Naprawdę brakuje tutaj sceny padnięcia sobie w ramiona. Więcej nie śmiałbym żądać: całus byłby już nieprzyzwoity, zatem "nieludowy"!


Tomek to wzór, chluba podkarpackiej szkoły szybowcowej "Służba Polsce"!


Prawdziwy As Przestworzy!

Ale przecież niewiele by zdziałał bez kolektywu!!!
"Przyjaciele, mówię szczerze,
taką pewność w sobie mam,
że jak dużo nas się zbierze,
to się wszystko musi udać nam!"

"Moim skromnym zdaniem pomysły kolegi Nowaka są zbyt śmiałe, zbyt nowatorskie.
A ostatecznie nie wszystko dobre, co jest nowe..."
Już po tych słowach rozpoznać można niereformowalnego konserwatystę,
potencjalnego dywersanta!

"Proszę państwa! Zwyciężył nie tylko szybowiec Junak, nie tylko Tomasz Spojda, ale zwyciężyła nowoczesna myśl konstruktorska, zwyciężył nowy styl pracy i stosunek ludzi do niej!"

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0043921/

2 października 2009

Bajka o carze Sałtanie (1966) - ... o carycy, jego żonie, oraz o ich synu Gwidonie.

Kolejny wpis na temat filmu kierowanego raczej do młodszych widzów. Czyżby pierwsze symptomy infantylizacji z mojej strony? A może podświadomie zaczynam obawiać się starzenia, w związku z czym wybieram na seanse takie, a nie inne pozycje? Kto wie? Faktem jest, że radziecki film pt. Bajka o carze Sałtanie dostarczył mi eskapistycznej rozrywki na najwyższym poziomie. I bynajmniej nie polegała ona wyłącznie na kontemplacji urody jednej z głównych aktorek, jak w przypadku opisywanego niedawno telewizyjnego produktu Disneya. Owszem, Kseniya Ryabinkina w roli Księżniczki Łabędzia jest urocza, lecz jest ona tylko jednym z eksponatów w swoistym muzeum urokliwych osobliwości, jakim jest cały film Aleksandra Ptushko.
Za podstawę scenariusza, a zarazem całą listę dialogową, posłużył poemat Aleksandra Puszkina. Dzieckiem będąc, poznałem go w mistrzowskim przekładzie Mickiewicza. Dostarczył mi wtedy tylu wrażeń, że aż po dziś dzień wspominam go z sentymentem. Do seansu podszedłem więc "pozytywnie uprzedzony", zresztą pamiętałem również o poprzednich, zaiste imponujących dokonaniach Ptushko. Myślę jednak, że nawet bez uprzedniej styczności z tekstem i filmowym dorobkiem jego adaptatora musiałbym zachwycić się tym obrazem. Bajka o carze Sałtanie wydaje się nie tyle wykreowana, co wyczarowana z filmowej materii. Zarazem oryginalna, jak i osadzona w rosyjskiej tradycji. Olśniewająca przepychem, który zapiera dech w piersiach, ale i podkreślająca umowność, wręcz puszczająca oko do widza. Jednocześnie poruszająca i zabawna, liryczna i rubaszna.
Tak, Aleksandr Ptushko po raz kolejny udowodnił, że należy mu się tytuł Czarodzieja Radzieckiego Kina. Co prawda nie wiem, czy takowy kiedykolwiek mu przyznano, w każdym razie ja zrobiłbym to bez wahania. Bajka nie jest bowiem jego pierwszym monumentalnych rozmiarów filmem o baśniowym charakterze. Już w latach 50tych zrealizował Sadko (1953) oraz Ilyę Muromca (1956) - dwie wystawne adaptacje ludowych klechd. Wygląda na to, że z obrazu na obraz rosyjski reżyser coraz śmielej puszczał wodze swojej wyobraźni, kreując fantastyczne światy, w których kolorowy jarmark łączy się z poezją i operą. Jakaż to jednak zuchwałość na tle programowo realistycznej, odgórnie sterowanej kinematografii ZSRR. Najwyraźniej dziecięcy adresat okazał się w tym przypadku wystarczającym alibi. Zresztą nie tylko dla Ptushki - w Rosji powstawało wówczas mnóstwo filmów, które dziś określilibyśmy jako "fantasy", dostarczających widzowi w każdym wieku mniejszej lub większej dawki magii, pozwalającej znieść niewesołą codzienność.
Obecnie żywych kolorów jest pod dostatkiem, zarówno w byłym Związku Radzieckim, jak i u nas, natomiast znacznie gorzej prezentuje się kino przeznaczone dla najmłodszych widzów. Wygląda na to, że zupełnie zrezygnowało z wyrafinowania na rzecz rozrywkowości, refleksję zastąpiło bezustannymi dowcipasami, a morał efektowną eksplozją w finale. Zdaję sobie sprawę, że takie są prawa rynku, że z komercyjnego punktu widzenia uwrażliwianie dzieci nie opłaca się tak bardzo jak ich ogłupianie, że trzeba wychować nowe pokolenie konsumentów, itd. Ale ja nie muszę przecież męczyć się, oglądając te bzdury. Wolę zasiąść przed zrealizowaną kilkadziesiąt lat temu radziecką baśnią i poczuć raz jeszcze magię, której nawet taki Harry Potter (bądź co bądź jedna z najwartościowszych obecnie pozycji "dziecięcych") jest zaledwie nikłą namiastką.

Nie mogłem się powstrzymać przed ozdobieniem screenów odpowiednimi cytatami z Puszkina. Właściwie można by z tego zrobić foto story, ale może lepiej nie nadużywać cierpliwości ewentualnych czytelników V+C....

"Była wojna na Północy,
Więc car Sałtan ruszył w drogę
I pożegnał swą niebogę
Napomniawszy w krótkim słowie,
Żeby dbała o swe zdrowie. "

"Gdy usłyszał car od gońca,
Jaka przyszła wieść gorsząca,
Zaczął gniewać się i biesić
I już gońca chciał powiesić (...)"

"Wolę cara ogłosili
I do beczki w tejże chwili
Posadzili syna z matką,
Potoczyli beczkę gładko
I spuścili ją od razu
Na ocean - w myśl rozkazu."

"Carewiczu, mój wybawco,
Ocalenia mego sprawco,
Moja wdzięczność wieczna będzie,
Znajdziesz zawsze mnie i wszędzie,
Nie martw się, choć głód ci dojmie,
Kładź się spać i śpij spokojnie."

"Z przyzwolenia więc carycy
Zaczął rządzić syn w stolicy
I przed ludem zgromadzonym
Zamianował się Gwidonem. "

"Łabędzica nas przysłała
I surowy nakaz dała,
Byśmy, twą spełniając wolę,
Obchodzili gród patrolem. "

"Jest księżniczka gdzieś za morzem,
Co zaćmiewa światło boże,
W nocy jasność w krąg rozsnuwa,
Jej uroda wzrok przykuwa,
Pod warkoczem księżyc pała,
Lśni na czole gwiazda biała,
A wspanialsza jest od pawia,
Gdy dostojnie kroki stawia,
A gdy wdzięczne słowo powie -
Szmer strumienia brzmi w jej mowie. "

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0174207/
Pełny text Aleksandra Puszkina: http://www.wiersze.annet.pl/w,,10310

30 września 2009

Roman Polanski: Wanted and Desired (2008) - Dokument (niestety) na czasie

Są filmy, które z dnia na dzień nabierają niepokojącej aktualności. Tak jak ów solidny dokument, ukazujący kulisy słynnego skandalu z udziałem Romana Polańskiego i nieletniej. Od niefortunnego dla obydwojga zainteresowanych wydarzenia doszło w 1977 roku, czyli prawdę mówiąc całe wieki temu, niemniej w świetle prawa amerykańskiego wciąż jest to sprawa nierozstrzygnięta. Co mogło grozić naszemu rodakowi, gdyby w odpowiednim czasie nie salwował się ucieczką? Nigdy się nie dowiemy. Może mało znaczący wyrok w zawieszeniu, a może wprost przeciwnie - olbrzymi, np. 15-20 lat. Nawet kilka, a co dopiero kilkanaście wiosen w celi potrafi człowieka zniszczyć. Co zresztą niepomiernie ucieszyłoby wrednego sędziego Rittenbana, w zamyśle którego prawny lincz na sławnym artyście miałby służyć jako straszak dla wszelkich potencjalnych amatorów lolitek. Trudno się dziwić reżyserowi, że wolał nie pokładać nadziei w dobrą wolę sędziego. Zapewne podjął słuszną decyzję, ponieważ kilkadziesiąt kolejnych lat przeżył na wolności, na gościnnej francuskiej ziemi, w związku z piękną kobietą. Nie da się zarazem ukryć, że na jego przeprowadzce straciła amerykańska sztuka filmowa, pozbawiona jednego z niewielu twórców, których stać było na ożywianie hollywoodzkich schematów, wzbogacanie ich głębszą treścią.
Co teraz? Wydaje się, że słowo stało się ciałem. Sąd USA wreszcie ma szansę wydania wyroku w sprawie Polańskiego. Stało się tak za sprawą nadgorliwych funkcjonariuszy szwajcarskich, którzy capnęli go na lotnisku w Zurychu 26 września 2009 (sługusy imperializmu, a tfu!). Nie wiadomo, jak dalej potoczą się losy reżysera. Podczas gdy tysiące fanów trzyma za niego kciuki i podpisuje petycję za uniewinnieniem, co najmniej drugie tyle konserwatystów, fanatyków religijnych, antysemitów i podobnej swołoczy życzy mu jak najgorzej. Właściwie co człowiek, to opinia. Jednak aby wyrobić sobie własną, nie wolno poprzestać na lekturze kolorowych pisemek, koszmarnie płytkich w swym zwyczajowym węszeniu za skandalem. Wypada zajrzeć co najmniej do dwóch książek: autobiografii reżysera Roman (po lekturze której jesteśmy skłonni całkowicie usprawiedliwić postępowanie narratora, taką czujemy doń sympatię!) oraz biografii Polański Christophera Sandforda (znacznie bardziej obiektywnej i chłodnej). Ich doskonałym uzupełnieniem jest właśnie Roman Polanski: Wanted and Desired Mariny Zenovich. Film, którego nie ma potrzeby streszczać, powtarzając przy okazji to, co setki czasopism mniej lub bardziej nietaktownie wałkuje od kilku dni. Wypada natomiast zachęcić do seansu i przypomnieć wszystkim skłonnym do zbyt pochopnych ocen moralnych, że nic na tym świecie nie jest jednoznacznie czarne bądź białe.

Jak to wygląda, czyli kilka screenów. Choć autorce dokumentu nie udało się dotrzeć do samego Polańskiego, rekompensują to liczne materiały archiwalne: zdjęcia, filmy i dokumenty.

A wszystko mogło wyglądać inaczej... Sharon i Roman, koniec lat 60tych.

Moi Lolita? - mniej znana sesja młodziutkiej Samanthy Gailey, współbohaterki skandalu '77

"Drżyjcie, podsądni!" - Sędzia Laurence J. Rittenband

Polański imprezowicz - zdjęcie z Oktoberfest,
które ostatecznie rozwścieczyło sędziego Rittenbanda.


Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt1157705/

25 września 2009

Princess Protection Program (2009) - Marzenia dziewczęcej widowni Disneya

Sam nie mogę w to uwierzyć - mam za sobą film fabularny ze stajni Disneya. Ja, amator krwawych horrorów i wyuzdanych pinku eiga, zasiadający przed cukierkowatą komedyjką dla nastolatek! Dziwy nad dziwami. Dodam, że Program ochrony księżniczek (Princess Protection Program) obejrzałem całkowicie świadomie, z rozmysłem, nie był to jakiś przypadkowy seans z TV.
Głównym powodem była Jamie Chung, grająca tutaj drugoplanową, choć wyrazistą rolę. Zachwyciłem się jej orientalną urodą w Sorority Row, filmie zdecydowanie bardziej z mojej półki (młodzieżowy slasher, dużo krwi i nieco golizny - amatorów zadowoli, resztę nie). Tak to już jest: kiedy podoba mi się aktorka, mogę zobaczyć ją we wszystkim. No, prawie we wszystkim - na efekciarski gniot Dragonball Evolution, w którym Jamie pręży się i wypina w obcisłym kostiumie wojowniczki ninja, jednak się nie zdecyduję. P.O.K. nie jest na szczęście tak drastycznym przypadkiem celuloidowego marnotrawstwa. Przede wszystkim okazuje się całkiem sympatyczny, a miejscami nawet śmieszny. Jako widz nie z tej grupy docelowej nie jestem całkowicie pewien, ale zaryzykuję twierdzenie, że osóbki poniżej dwunastego roku życia mogą się nawet wzruszyć. Osobiście skupiałem się głównie na kontemplacji urody dwóch aktorek: wspomnianej już Jamie Chung, która niestety gra postać mało sympatyczną, przez co traci sporo na uroku, oraz Demi Lovato w roli księżniczki Rosalindy. Ta dla odmiany jest wcieleniem wszystkiego, co piękne, dobre, czułe, słodkie, a nadto wybitnie zdolne (zna 6 języków) , itp. Po prostu urodzona księżniczka.
Właśnie, właśnie. Księżniczki i królewne to prawdziwa obsesja Disneya, być może główny leitmotiv wytwórni. Być może dlatego, że dziewczynki, które regularnie oglądają jej filmy, same marzą, by założyć olśniewającą suknię i złotą koronę? Disney stworzył całą mitologię szlachetnie urodzonych piekności, poczynając od KRÓLEWNY ŚNIEŻKI z 1937 roku, poprzez dziesiątki kolejnych baśniowych animacji, aż do obrazów fabularnych takich jak P.O.K. Dowiadujemy się tu, jakie powinny być te ideały kobiecości, właśnie na przykładzie Demi Lovato. Przy okazji poznajemy jedną z najmniej praktycznych tajnych organizacji w historii kina, Agencję Ochrony Księżniczek. To wielkie przedsiębiorstwo, z główną bazą wartą miliony dolarów, którego jedynym zadaniem jest niesienie pomocy skrzywdzonym przez los princessom, np. takim, których tronu pozbawił żądny władzy generał (przypadek naszej bohaterki). Jedyny "kamuflaż", jaki Agencja zapewnia swoim klientkom, polega na prostym make-up (zmiana makijażu i uczesania). Nikt nie prowadzi natomiast kursów, pomagających księżniczkom zaadaptować się do nowego stylu życia. Tak więc Demi Lovato zainstalowana w prowincjonalnej amerykańskiej rodzinie wciąż ma postawę i maniery księżniczki, mimo znacznie skromniejszej garderoby. Tak zresztą musiało być, z tego kontrastu wynika cały komizm filmu, niemniej nasuwa się pytanie o skuteczność tytułowego Programu Ochrony Księżniczek. I na to idą pieniądze amerykańskich podatników?!?

Kilka screenów. Właściwie z małymi wyjątkami jest to galeria Jamie Chung. Czas pokaże, czy ten rozkoszny kociaczek zrobi karierę , czy też skończy się na jego kilku "dekoracyjnych" rolach. Póki co cieszmy się tym, co mamy.

Księżniczka Rosalinda (Demi Lovato) w opałach!

Rosalinda incognito, jako All American Girl

Zamożne i wredne - licealne femmes fatales

Chelsea (Jamie Chung) - śliczna jak marzenie, lecz jędzowata jak Alexis. Nobody's perfect.

"Wszystkie jesteśmy księżniczkami!"

Chelsea w stroju wieczorowym. Jej pycha zostanie wkrótce ukarana
(pamiętajmy, że to bajka dla dzieci!)

Chelsea raz jeszcze. Jestem zapewne jedynym widzem,
któremu przypadła do gustu ta moralnie naganna postać..

Wzruszający do łez finał. Łzy smutku, łzy radości...

IMDb Link: http://www.imdb.com/title/tt1196339/

14 września 2009

Fritt vilt II (2008) - Yeti nie umiera nigdy!!!

Fritt vilt II (po francusku: Froides proies II) to norweski slasher. Sztampowy, ale sprawnie zrobiony i z pewnym kolorytem lokalnym. Straszy nas bowiem dzikus z zaśnieżonych gór, mordujący kilofem. W finale pierwszej części wyglądał na martwego, lecz pozory mylą! W niniejszym sequelu reanimuje go personel miejscowego szpitala. Na własną zgubę, rzecz jasna. W przerwach między masakrami pielęgniarek i policjantów mamy tzw. background story naszego przyjemniaczka: trudne dzieciństwo, wrodzona mega-odporność, zły charakter, itp. Wszystko to pięknie, a jednak trochę żałuję, że nie okazał się kimś więcej, np. kilkusetletnim Wikingiem, którego przeklął Odyn, skazując na nieśmiertelność. Widocznie podobne rozwiązanie byłoby zbyt wydumane dla slashera, w którym prostotę uznaje się za cnotę. W świetle reguł gatunku nie dziwi fakt, że jedyną osobą będącą w stanie powstrzymać chodzącą Śmierć jest niepozorna dzieweczka. Ten typ ochrzczony został niegdyś mianem Final Girl, gdyż w finale tylko ona zostaje na placu boju. Wielką tajemnicą pozostaje, dlaczego właśnie jej, a nie doborowemu oddziałowi police udaje się uśmiercić domorosłego Yeti (dokonuje tej sztuki dwukrotnie, bo to przecież sequel!). Prawdopodobieństwa sytuacji dodaje troszkę fakt, że stróże porządku w horrorach tradycyjnie nie są zbyt rozgarnięci, nie grzeszą również tężyzną fizyczną. Nawet wyglądem bardziej przypominają poczciwych chłopaków z sąsiedztwa niż znane nam z polskich ulic rosłe byczki, z którymi Jason, Michael Myers czy norweski Yeti nie mieliby tak łatwego zadania.

Some screens, czyli jak to wygląda:

Awakening of The Beast!

Nic bliżej nie zobaczymy: skąd ta pruderia w slasherze?!?

Show no mercy!!!

Nieuniknione zejście sympatycznego policjanta

Wystrzałowe dziewczyny

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt1188990/

4 sierpnia 2009

Kolekcja okładek Fumetti Neri - Perły pulpy!

Zanim przezwyciężę pofestiwalowe lenistwo i napiszę o tytułach, które zrobiły na mnie największe wrażenie podczas tegorocznej edycji ENH, prezentuję kolejny plik do downloadu. Tym razem kolekcję okładek kilkunastu serii fumetti, takich jak Capucetto Rotto (Czerwony Kapturek!), I Notturni, Jolanka, Misteria, Pussycat, Sexy Operette czy Storie Blu. Zbiór pokaźny i wyjątkowo cieszący oko. Włosi wiedzieli, jak zachęcić do kupna danego tomiku i na pierwszym planie stawiali zawsze atrakcyjne opakowanie.
Ów swoisty artbook skompletowałem ze znakomitego bloga, poświęconego w dużej części fumetti per adulti. Zachęcam do zerknięcia na The Groovy Age Of Horror, to prawdziwa gratka dla amatorów tych nieco mniej grzecznych spośród historyjek obrazkowych. Tym bardziej że 99% opisywanych tytułów nie ma szans na reedycję i wyjdzie już nigdy z prywatnych bibliotek maniakalnych kolekcjonerów.
Linki:
1) http://www.4shared.com/file/101986711/3caeed60/Fummetti_Neri_-_Kolekcja_okadek.html
2) http://groovyageofhorror.blogspot.com/

30 lipca 2009

ENH - Festival of Beauty!

Festiwal Era Nowe Horyzonty, 9. edycja. Z ilością atrakcyjnych filmów prezentowanych na tej imprezie konkurować może jedynie ilość atrakcyjnych dziewcząt, które zjechały z całej Polski - blondynki, brunetki, szatynki, wysokie i niskie, szczuplutkie i przy kości. Są wśród nich nawet prawdziwe Boginie, o posągowych, rubensowskich kształtach, co budzi mój szczególny zachwyt (pięknego ciała nigdy za dużo!). Wśród tych cudów Natury nie zabrakło innych nacji (w końcu jest to impreza z international w nazwie!), wśród których największe wrażenie robią Azjatki, wyjątkowo liczne w tym roku, przyciągnięte zapewne pełną retrospektywą nudziarza Tsai Ming-Lianga bądź transgresyjnymi horrorami erotycznymi, czy to koreańskimi ("Wycieńczeni"), czy też japońskimi ("Cybronowe dusze"), których przynajmniej w Japonii nie sposób obejrzeć bez cenzury (jak widać, genitalia są tam większym tabu nawet od zoofilii). Tak, jest co oglądać, jest co smakować i podziwiać. Szkoda, że na sali kinowej po rozpoczęciu seansu zapada zmrok, co poważnie ogranicza naszą percepcję.
Pretekstem do tej eksplozji piękna są rzecz jasna pokazy filmów, w większości nietuzinkowych, nierzadko bardzo ciekawych, czasami wręcz bardzo dobrych, a w wyjątkowych wypadkach - zapierających dech i wciskających w fotel ("Głód", "Biała wstążka", "Tlen", "Miłość" - to pierwsze tytuły, któłre przychodzą na myśl). Jak zwykle pochłaniam je w ilościach hurtowych, jednak czas na refleksję, jakieś syntetyzujące spojrzenie przyjdzie później, gdy przestaną mi zaprzątać myśli setki dorodnych cór Ewy, z których niejedna wzbudziłaby zazdrość u samej Afrodyty (przyznaję, zabrzmiało to nieco pretensjonalnie, ale wolałbym uniknąć zanadto dosadnych, rażąco prymitywnych określeń, które usłyszeć możemy przy każdej budce z piwem - "fajne dupy", "niezłe laski", "spoko cizie" itp.)
Wpis idealnie ilustrowałyby fotki co piękniejszych uczestniczek (poczynione przez niżej podpisanego byle jak, bo komórką, lecz wciąż cieszące oko), jednak zamieszczanie ich tutaj byłoby nie fair - w końcu nie każde dziewczę chce widzieć swoją podobiznę jako ilustrację do napalonego wpisu w jakimś dziwacznym blogu. Tym razem będzie więc ascetycznie, lecz obiecuję, że ten stan nie potrwa długo!

30 maja 2009

Présences occultes AKA Okultystyczne osobistości

Na wstępie przyznaję się do winy: zapomniałem o blogu na dobre kilka miesięcy. Winę za to ponoszą komiksy, które w pewnym momencie po prostu wyparły seanse filmowe. Cóż, bywa i tak. Sprawdza się przysłowie "czym skorupka za młodu...". Komiksy były moją pierwszą pasją, na długo przed odkryciem wspaniałości kinematografu. Fascynacją, która jak widać została na całe życie. Może nieco przytłumiły ją "chude" lata rodzimego rynku (druga połowa lat 90tych), lecz rozbudziła się na wraz z jego tendencją zwyżkową (od początku XXI wieku aż do chwili obecnej!).

Ale czas już na meritum. Po raz pierwszy zdecydowałem się na umieszczenie linku do pobrania. Zazwyczaj poprzestaję na delikatnej aluzji, niejednoznacznej sugestii skąd i jak można dany film/komiks ściągnąć. Tym razem jednak zanadto rozpiera mnie duma. Jest to bowiem moja własna translacja, do tego z języka, którego opanowanie jest nie lada wyczynem... Języka komiksowych Gallów i Wikingów... Diablo trudnego, lecz niezbędnego dla każdego szanującego się fana komiksu... Do jego satysfakcjonującego opanowania jeszcze daleka droga, lecz Presences Occultes można uznać za pierwszy jej etap.

Kilka słów o samym komiksie. Nie zdradzając ani słowa z fabuły, powiedzieć mogę tylko, że zadowoli ona zarówno miłośników gore, jak i "twardej" erotyki. Nieco mniej usatysfakcjonowani będą amatorzy kryminału, choć Presences usiłuje być również nim, wprowadzając element zagadki. Niestety, prawa rynku są nieubłagane i dla podniesienia ilości sprzedanych egzemplarzy już na okładce umieszczono tajemniczego mordercę, który w samym komiksie pojawia się po dobrych 50 stronach... No nic, przynajmniej jest na co popatrzeć! Żadnej auto-cenzury, tak typowej np. dla komiksów angielskich. Autorzy od razu wykładają karty na stół i nikt nie może mieć do nich pretensji za sprośne i paskudne treści, które bez wątpienia odnajdzie w środku woluminu.

Mimo samodzielnej fabuły, Presences nie są odrębnym dziełem, lecz 68. tomem serii Incube. Owa zaś seria jest jedną z wielu, które w latach 70tych wydawała we Francji ELVIFRANCE, firma wyspecjalizowana w przekładach fumetti neri, najbardziej niesławych spośród włoskich komiksów. Sex i przemoc - oto, czym twórcy tej i dziesiątek innych serii (m.in. Maghella, Terror Blue, Terrificolor, Zara La Vampire, Jacula...) przyciągali czytelników z Italii. W sumie nie dziwi też fakt, że ich ofertą zainteresowała się też Francja, było nie było ojczyzna Markiza De Sade! Natomiast o wiele gorzej przedstawiała się sytuacja w innych krajach, najwyraźniej odpornych na uroki włoskiej pulpy. Z szeroko pojętych fumetti ukazały się w Polsce tylko Dylan Dog (11 tomów) i Nathan Never (zaledwie 4 tomy). To stanowczo za mało, zresztą obydwa tytuły to raczej ugrzeczniona, soft-wersja fumetti per adulti... Tak więc prawdziwe ekstremum dopiero dopiero przed Wami. Zasysajcie i czytajcie, bo nieprędko trafi się w rodzimym języku druga taka okazja! Ach, jakie to satysfakcjonujące, choć raz być pionierem...

Link