30 maja 2009

Présences occultes AKA Okultystyczne osobistości

Na wstępie przyznaję się do winy: zapomniałem o blogu na dobre kilka miesięcy. Winę za to ponoszą komiksy, które w pewnym momencie po prostu wyparły seanse filmowe. Cóż, bywa i tak. Sprawdza się przysłowie "czym skorupka za młodu...". Komiksy były moją pierwszą pasją, na długo przed odkryciem wspaniałości kinematografu. Fascynacją, która jak widać została na całe życie. Może nieco przytłumiły ją "chude" lata rodzimego rynku (druga połowa lat 90tych), lecz rozbudziła się na wraz z jego tendencją zwyżkową (od początku XXI wieku aż do chwili obecnej!).

Ale czas już na meritum. Po raz pierwszy zdecydowałem się na umieszczenie linku do pobrania. Zazwyczaj poprzestaję na delikatnej aluzji, niejednoznacznej sugestii skąd i jak można dany film/komiks ściągnąć. Tym razem jednak zanadto rozpiera mnie duma. Jest to bowiem moja własna translacja, do tego z języka, którego opanowanie jest nie lada wyczynem... Języka komiksowych Gallów i Wikingów... Diablo trudnego, lecz niezbędnego dla każdego szanującego się fana komiksu... Do jego satysfakcjonującego opanowania jeszcze daleka droga, lecz Presences Occultes można uznać za pierwszy jej etap.

Kilka słów o samym komiksie. Nie zdradzając ani słowa z fabuły, powiedzieć mogę tylko, że zadowoli ona zarówno miłośników gore, jak i "twardej" erotyki. Nieco mniej usatysfakcjonowani będą amatorzy kryminału, choć Presences usiłuje być również nim, wprowadzając element zagadki. Niestety, prawa rynku są nieubłagane i dla podniesienia ilości sprzedanych egzemplarzy już na okładce umieszczono tajemniczego mordercę, który w samym komiksie pojawia się po dobrych 50 stronach... No nic, przynajmniej jest na co popatrzeć! Żadnej auto-cenzury, tak typowej np. dla komiksów angielskich. Autorzy od razu wykładają karty na stół i nikt nie może mieć do nich pretensji za sprośne i paskudne treści, które bez wątpienia odnajdzie w środku woluminu.

Mimo samodzielnej fabuły, Presences nie są odrębnym dziełem, lecz 68. tomem serii Incube. Owa zaś seria jest jedną z wielu, które w latach 70tych wydawała we Francji ELVIFRANCE, firma wyspecjalizowana w przekładach fumetti neri, najbardziej niesławych spośród włoskich komiksów. Sex i przemoc - oto, czym twórcy tej i dziesiątek innych serii (m.in. Maghella, Terror Blue, Terrificolor, Zara La Vampire, Jacula...) przyciągali czytelników z Italii. W sumie nie dziwi też fakt, że ich ofertą zainteresowała się też Francja, było nie było ojczyzna Markiza De Sade! Natomiast o wiele gorzej przedstawiała się sytuacja w innych krajach, najwyraźniej odpornych na uroki włoskiej pulpy. Z szeroko pojętych fumetti ukazały się w Polsce tylko Dylan Dog (11 tomów) i Nathan Never (zaledwie 4 tomy). To stanowczo za mało, zresztą obydwa tytuły to raczej ugrzeczniona, soft-wersja fumetti per adulti... Tak więc prawdziwe ekstremum dopiero dopiero przed Wami. Zasysajcie i czytajcie, bo nieprędko trafi się w rodzimym języku druga taka okazja! Ach, jakie to satysfakcjonujące, choć raz być pionierem...

Link

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz