Pokazywanie postów oznaczonych etykietą księżniczki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą księżniczki. Pokaż wszystkie posty

30 sierpnia 2010

Katia (1959) – Car, moja miłość

Nie mamy dobrych doświadczeń z carską Rosją. Co prawda przez cały XIX wiek stanowiliśmy część Imperium, ale najwyraźniej nie chcieliśmy tego faktu zaakceptować. Świadczą nie tylko kolejne desperackie próby odzyskania niepodległości, ale i ówczesna literatura, utrwalająca negatywny obraz ciemiężcy, chyba ważniejsza dla naszej zbiorowej świadomości niż wszystkie nieudane zrywy narodowe. Wystarczy sięgnąć po Mickiewicza, który dla Rosji nie ma litości, zwłaszcza w Dziadach: piękne miasto Petersburg oskarża o brak gustu, zaś największym bluźnierstwem, jakie wkłada w usta Konradowi, jest porównanie Boga do cara! Nic dziwnego, że po tej lekturze wobec żadnego z przedstawicieli rosyjskich monarchów nie możemy żywić ciepłych uczuć.

Co innego Francuzi, którzy z władcami Rosji utrzymywali pozytywne stosunki i mieli powody, by opłakiwać koniec dynastii Romanowów. O ich sympatii względem carów świadczy dobitnie film Katia, powstały pod koniec lat 50. Jego treścią jest namiętny romans Aleksandra II z młodą arystokratką, wyniesioną do rangi pierwszej faworyty (z perspektywą zostania carycą, do czego niestety nie dochodzi). Aleksander II ukazany zostaje jako mądry, przenikliwy władca, który pragnie polepszyć dolę ludu. Niestety, na drodze realizacji zaplanowanych przez niego reform socjalnych stają ministrowie, myśląca wyłącznie o własnych interesach. Ileż dobrego dokonałby car, gdyby nie ta banda pochlebców i obłudników! Niestety, o jego szlachetności nie wie tajna rada rewolucjonistów, której idee socjalizmu uderzyły do głowy, popychając do czynów desperackich, takich jak próba zamachu na znienawidzonego władcę…

Rewolucyjne wrzenie, śmiertelne niebezpieczne dla monarchii, okazuje się zbawienne dla samego filmu, który jako melodramat mógłby okazać się za mało dramatyczny. Romans bohaterów nie napotyka zbyt wielu przeszkód. On ją kocha, zaś ona jego, obydwoje są piękni i czarujący, a różnica wieku nie przeszkadza. Ministrowie szemrzą, ale ostatecznie romans Aleksandra nie kłopocze ich w takim stopniu, jak jego miłość do ludu. Nawet schorowana caryca akceptuje nową kochankę męża i na łożu śmierci wyznacza ją na swą następczynią. Ciąg dalszy mógłby być romantyczną idyllą, gdyby nie ta przeklęta polityka. Zamachy na Aleksandra powtarzają się i choć on sam zachowuje godne podziwu opanowanie, nie zmienia to faktu, że jego życie wisi na włosku. Chyba że wprowadzi na czas satysfakcjonujące dla rewolucjonistów reformy. Czy jednak pozwolą mu na to interesowni ministrowie?

Po filmie Roberta Siodmaka spodziewałem się po prostu romansu z wyższych sfer, tymczasem otrzymałem znacznie więcej. Co prawda para amantów jest nie do pogardzenia. Curd Jürgens, niemiecki aktor bardzo chętnie obsadzany we francuskich produkcjach, jak mało kto nadaje się do ról twardych i szlachetnych władców (a także dzielnych wojaków). Romy Schneider specjalizowała się w tym okresie w rolach młodych dziewcząt, które swym wdziękiem podbijają serca osób u władzy: królów, cesarzy, carów... Curd i Romy doskonale się prezentują, tak że nietrudno uwierzyć w ich ekranową miłość. Jednak kolejna po tetralogii Sissi miłosna historia z wyższych sfer bardzo łatwo mogłaby znudzić widza, gdyby nie zastrzyk napięcia pod postacią rewolucjonistów. Choć są ewidentnym zagrożeniem, film unika ich potępienia. Cele przecież mają słuszne, tylko te ich metody… Gdyby tylko wiedzieli, że car dobrze im życzy i należy raczej zabrać się za osoby z jego gabinetu!

Pomimo dość drastycznego finału, wymowa całości okazuje się zaskakująco pojednawcza. Twórcom udaje się zarówno poprzeć postępowe hasła, jak i zachować honor i splendor Jego Majestatu. A jednak Katia przekona do siebie głównie konserwatystów, ponieważ przede wszystkim jest wyrazem sentymentu za bezpowrotnie minioną epoką, za jej świetnością i blichtrem, za pięknymi kobietami w zachwycających sukniach oraz przystojnymi mężczyznami w świetnie skrojonych mundurach. Tęsknoty za dawną mocarstwowością. I choć ta nigdy nie była naszym udziałem, bardzo przyjemnie jest zapomnieć o tym na czas seansu i przez półtorej godziny pławić się w luksusach carskiego dworu.

Фото:

Car Aleksander II oraz jego syn,
poirytowani ślamazarnością rządu


Wdzięczna heroina


Car i Katia bratający się z ludem


Jej pierwszy bal


To właśnie miłość!


XIX wieczna Rosja to okres wielu krwawych pojedynków


Jednak car powinien obawiać się raczej Komitetu Rewolucyjnego…


… który z maniakalnym uporem przygotowuje kolejne zamachy
(tutaj: bombowy)


Pełna złych przeczuć Katia żegna ukochanego.
Czy zobaczy go jeszcze żywego?!?

2 października 2009

Bajka o carze Sałtanie (1966) - ... o carycy, jego żonie, oraz o ich synu Gwidonie.

Kolejny wpis na temat filmu kierowanego raczej do młodszych widzów. Czyżby pierwsze symptomy infantylizacji z mojej strony? A może podświadomie zaczynam obawiać się starzenia, w związku z czym wybieram na seanse takie, a nie inne pozycje? Kto wie? Faktem jest, że radziecki film pt. Bajka o carze Sałtanie dostarczył mi eskapistycznej rozrywki na najwyższym poziomie. I bynajmniej nie polegała ona wyłącznie na kontemplacji urody jednej z głównych aktorek, jak w przypadku opisywanego niedawno telewizyjnego produktu Disneya. Owszem, Kseniya Ryabinkina w roli Księżniczki Łabędzia jest urocza, lecz jest ona tylko jednym z eksponatów w swoistym muzeum urokliwych osobliwości, jakim jest cały film Aleksandra Ptushko.
Za podstawę scenariusza, a zarazem całą listę dialogową, posłużył poemat Aleksandra Puszkina. Dzieckiem będąc, poznałem go w mistrzowskim przekładzie Mickiewicza. Dostarczył mi wtedy tylu wrażeń, że aż po dziś dzień wspominam go z sentymentem. Do seansu podszedłem więc "pozytywnie uprzedzony", zresztą pamiętałem również o poprzednich, zaiste imponujących dokonaniach Ptushko. Myślę jednak, że nawet bez uprzedniej styczności z tekstem i filmowym dorobkiem jego adaptatora musiałbym zachwycić się tym obrazem. Bajka o carze Sałtanie wydaje się nie tyle wykreowana, co wyczarowana z filmowej materii. Zarazem oryginalna, jak i osadzona w rosyjskiej tradycji. Olśniewająca przepychem, który zapiera dech w piersiach, ale i podkreślająca umowność, wręcz puszczająca oko do widza. Jednocześnie poruszająca i zabawna, liryczna i rubaszna.
Tak, Aleksandr Ptushko po raz kolejny udowodnił, że należy mu się tytuł Czarodzieja Radzieckiego Kina. Co prawda nie wiem, czy takowy kiedykolwiek mu przyznano, w każdym razie ja zrobiłbym to bez wahania. Bajka nie jest bowiem jego pierwszym monumentalnych rozmiarów filmem o baśniowym charakterze. Już w latach 50tych zrealizował Sadko (1953) oraz Ilyę Muromca (1956) - dwie wystawne adaptacje ludowych klechd. Wygląda na to, że z obrazu na obraz rosyjski reżyser coraz śmielej puszczał wodze swojej wyobraźni, kreując fantastyczne światy, w których kolorowy jarmark łączy się z poezją i operą. Jakaż to jednak zuchwałość na tle programowo realistycznej, odgórnie sterowanej kinematografii ZSRR. Najwyraźniej dziecięcy adresat okazał się w tym przypadku wystarczającym alibi. Zresztą nie tylko dla Ptushki - w Rosji powstawało wówczas mnóstwo filmów, które dziś określilibyśmy jako "fantasy", dostarczających widzowi w każdym wieku mniejszej lub większej dawki magii, pozwalającej znieść niewesołą codzienność.
Obecnie żywych kolorów jest pod dostatkiem, zarówno w byłym Związku Radzieckim, jak i u nas, natomiast znacznie gorzej prezentuje się kino przeznaczone dla najmłodszych widzów. Wygląda na to, że zupełnie zrezygnowało z wyrafinowania na rzecz rozrywkowości, refleksję zastąpiło bezustannymi dowcipasami, a morał efektowną eksplozją w finale. Zdaję sobie sprawę, że takie są prawa rynku, że z komercyjnego punktu widzenia uwrażliwianie dzieci nie opłaca się tak bardzo jak ich ogłupianie, że trzeba wychować nowe pokolenie konsumentów, itd. Ale ja nie muszę przecież męczyć się, oglądając te bzdury. Wolę zasiąść przed zrealizowaną kilkadziesiąt lat temu radziecką baśnią i poczuć raz jeszcze magię, której nawet taki Harry Potter (bądź co bądź jedna z najwartościowszych obecnie pozycji "dziecięcych") jest zaledwie nikłą namiastką.

Nie mogłem się powstrzymać przed ozdobieniem screenów odpowiednimi cytatami z Puszkina. Właściwie można by z tego zrobić foto story, ale może lepiej nie nadużywać cierpliwości ewentualnych czytelników V+C....

"Była wojna na Północy,
Więc car Sałtan ruszył w drogę
I pożegnał swą niebogę
Napomniawszy w krótkim słowie,
Żeby dbała o swe zdrowie. "

"Gdy usłyszał car od gońca,
Jaka przyszła wieść gorsząca,
Zaczął gniewać się i biesić
I już gońca chciał powiesić (...)"

"Wolę cara ogłosili
I do beczki w tejże chwili
Posadzili syna z matką,
Potoczyli beczkę gładko
I spuścili ją od razu
Na ocean - w myśl rozkazu."

"Carewiczu, mój wybawco,
Ocalenia mego sprawco,
Moja wdzięczność wieczna będzie,
Znajdziesz zawsze mnie i wszędzie,
Nie martw się, choć głód ci dojmie,
Kładź się spać i śpij spokojnie."

"Z przyzwolenia więc carycy
Zaczął rządzić syn w stolicy
I przed ludem zgromadzonym
Zamianował się Gwidonem. "

"Łabędzica nas przysłała
I surowy nakaz dała,
Byśmy, twą spełniając wolę,
Obchodzili gród patrolem. "

"Jest księżniczka gdzieś za morzem,
Co zaćmiewa światło boże,
W nocy jasność w krąg rozsnuwa,
Jej uroda wzrok przykuwa,
Pod warkoczem księżyc pała,
Lśni na czole gwiazda biała,
A wspanialsza jest od pawia,
Gdy dostojnie kroki stawia,
A gdy wdzięczne słowo powie -
Szmer strumienia brzmi w jej mowie. "

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0174207/
Pełny text Aleksandra Puszkina: http://www.wiersze.annet.pl/w,,10310

25 września 2009

Princess Protection Program (2009) - Marzenia dziewczęcej widowni Disneya

Sam nie mogę w to uwierzyć - mam za sobą film fabularny ze stajni Disneya. Ja, amator krwawych horrorów i wyuzdanych pinku eiga, zasiadający przed cukierkowatą komedyjką dla nastolatek! Dziwy nad dziwami. Dodam, że Program ochrony księżniczek (Princess Protection Program) obejrzałem całkowicie świadomie, z rozmysłem, nie był to jakiś przypadkowy seans z TV.
Głównym powodem była Jamie Chung, grająca tutaj drugoplanową, choć wyrazistą rolę. Zachwyciłem się jej orientalną urodą w Sorority Row, filmie zdecydowanie bardziej z mojej półki (młodzieżowy slasher, dużo krwi i nieco golizny - amatorów zadowoli, resztę nie). Tak to już jest: kiedy podoba mi się aktorka, mogę zobaczyć ją we wszystkim. No, prawie we wszystkim - na efekciarski gniot Dragonball Evolution, w którym Jamie pręży się i wypina w obcisłym kostiumie wojowniczki ninja, jednak się nie zdecyduję. P.O.K. nie jest na szczęście tak drastycznym przypadkiem celuloidowego marnotrawstwa. Przede wszystkim okazuje się całkiem sympatyczny, a miejscami nawet śmieszny. Jako widz nie z tej grupy docelowej nie jestem całkowicie pewien, ale zaryzykuję twierdzenie, że osóbki poniżej dwunastego roku życia mogą się nawet wzruszyć. Osobiście skupiałem się głównie na kontemplacji urody dwóch aktorek: wspomnianej już Jamie Chung, która niestety gra postać mało sympatyczną, przez co traci sporo na uroku, oraz Demi Lovato w roli księżniczki Rosalindy. Ta dla odmiany jest wcieleniem wszystkiego, co piękne, dobre, czułe, słodkie, a nadto wybitnie zdolne (zna 6 języków) , itp. Po prostu urodzona księżniczka.
Właśnie, właśnie. Księżniczki i królewne to prawdziwa obsesja Disneya, być może główny leitmotiv wytwórni. Być może dlatego, że dziewczynki, które regularnie oglądają jej filmy, same marzą, by założyć olśniewającą suknię i złotą koronę? Disney stworzył całą mitologię szlachetnie urodzonych piekności, poczynając od KRÓLEWNY ŚNIEŻKI z 1937 roku, poprzez dziesiątki kolejnych baśniowych animacji, aż do obrazów fabularnych takich jak P.O.K. Dowiadujemy się tu, jakie powinny być te ideały kobiecości, właśnie na przykładzie Demi Lovato. Przy okazji poznajemy jedną z najmniej praktycznych tajnych organizacji w historii kina, Agencję Ochrony Księżniczek. To wielkie przedsiębiorstwo, z główną bazą wartą miliony dolarów, którego jedynym zadaniem jest niesienie pomocy skrzywdzonym przez los princessom, np. takim, których tronu pozbawił żądny władzy generał (przypadek naszej bohaterki). Jedyny "kamuflaż", jaki Agencja zapewnia swoim klientkom, polega na prostym make-up (zmiana makijażu i uczesania). Nikt nie prowadzi natomiast kursów, pomagających księżniczkom zaadaptować się do nowego stylu życia. Tak więc Demi Lovato zainstalowana w prowincjonalnej amerykańskiej rodzinie wciąż ma postawę i maniery księżniczki, mimo znacznie skromniejszej garderoby. Tak zresztą musiało być, z tego kontrastu wynika cały komizm filmu, niemniej nasuwa się pytanie o skuteczność tytułowego Programu Ochrony Księżniczek. I na to idą pieniądze amerykańskich podatników?!?

Kilka screenów. Właściwie z małymi wyjątkami jest to galeria Jamie Chung. Czas pokaże, czy ten rozkoszny kociaczek zrobi karierę , czy też skończy się na jego kilku "dekoracyjnych" rolach. Póki co cieszmy się tym, co mamy.

Księżniczka Rosalinda (Demi Lovato) w opałach!

Rosalinda incognito, jako All American Girl

Zamożne i wredne - licealne femmes fatales

Chelsea (Jamie Chung) - śliczna jak marzenie, lecz jędzowata jak Alexis. Nobody's perfect.

"Wszystkie jesteśmy księżniczkami!"

Chelsea w stroju wieczorowym. Jej pycha zostanie wkrótce ukarana
(pamiętajmy, że to bajka dla dzieci!)

Chelsea raz jeszcze. Jestem zapewne jedynym widzem,
któremu przypadła do gustu ta moralnie naganna postać..

Wzruszający do łez finał. Łzy smutku, łzy radości...

IMDb Link: http://www.imdb.com/title/tt1196339/

11 marca 2009

Zlatá princezna (2002) - Podróż sentymentalna

Bardzo nietypowa pozycja na blogu, który z założenia miał być wypełniony po brzegi seksem i brutalnością. Zdecydowałem się jednak na jej krótkie opisanie, jako że nikt inny w sieci nie podjął się tego zadania. Najwyraźniej tę nakręconą dla czeskiej TV baśń większość potencjalnych widzów zbywa wzruszeniem ramion. Ot, typowa produkcja telewizyjna dla dzieci, która jednak dla mnie już na starcie miała jeden niekwestionowany walor: udział Lindy Rybovej, prześlicznej czeskiej aktorki młodego pokolenia. Lindę mogliśmy dotąd podziwiać m.in. w poetyckim Kytice, nominowanym do Oscara Moście, Ciemnoniebieskim świecie Sveraka, oraz w anglojęzycznym slasherze Basen. Efemeryczna uroda predestynuje ją do występowania w rolach nimf, rusałek, czy też księżniczek, jak to ma miejsce tutaj.

Księżniczka Libena od początku zachwyca wdziękiem i gracją, lecz do pełnej doskonałości jeszcze daleka droga. Żyjąc w luksusie, stała się próżna i nieczuła. Słusznie przeczuwamy, że ów stan musi ulec zmianie. Księżniczka zostaje niewolnicą czarodzieja Vladara (David Matásek), którego uczucia zraniła, wyśmiewając jego powierzchowność (ma bardzo ziemistą cerę). Pod wpływem rzuconego czaru skóra księżniczki przybiera kolor złota. Tylko wewnętrzna poprawa, wsparta przez moc dobrych uczynków, może cofnąć zaklęcie i przywrócić ją światu. Libena zaczyna uczyć się współczucia i miłości. Ma ku temu okazję, gdy do podziemnego królestwa przybywa dobry i dzielny syn rybaka, Radovid (Tomás Mechácek).

W przeciwieństwie do Kytice, innej niedawno powstałej czeskiej baśni, Złota księżniczka nie jest i nie będzie znana poza granicami rodzimego kraju. Trudno się dziwić, jest to po prostu fachowa robota z przeznaczeniem na mały ekran (która doczekała się jednak wydania DVD). Cieszy fakt, że w tak postmodernistycznych czasach powstają jeszcze tradycyjne baśnie, z refleksyjną fabułą i jasnym przekazem moralnym. Tylko czy młodzi widzowie, przyzwyczajeni do szybszego tempa akcji, chcą takowe jeszcze oglądać? Jeśli nie, to ich strata. Choć akurat Księżniczce daleko do wyjątkowości, piękno Lindy zachwyca, zaś szlachetna prostota historii wzrusza. Przez godzinę poczułem się znowu małym chłopcem, słuchającym baśni na dobranoc. Ach, ten sentymentalizm, w końcu dopadnie nawet takiego cynika, jak niżej podpisany!

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0372039/