30 maja 2011

Komiksowy Cytat Tygodnia – Batman: Blind Justice

W najlepszych historiach o Batmanie dominuje ponury ton, motywacja i postępowanie bohatera są kwestionowane, zaś finałowy triumf zawiera w sobie jakąś gorzką refleksję. Tak dzieje się również w Blind Justice Sama Hamma, którego dziełem były również scenariusze do obydwu burtonowskich Batmanów. Z miejsca widać, że Sam zna się na swojej robocie i potrafi stworzyć skomplikowaną, oryginalną intrygę. Nie podlega też wątpliwości jego talent do pisania inteligentnych dialogów. Natomiast jego psychologiczny portret Batmana należy do tych najbardziej pesymistycznych - a więc nie szlachetny (choć mroczny) Rycerz, tylko nieuleczalny obsesjonat, którego samotna krucjata może być wręcz pozbawiona sensu. Co prawda najbardziej bezwzględną ocenę bohatera zawiera monolog wewnętrzny najemnika Henri'ego Ducarda, niejako czarnego charakteru opowieści, może więc nie powinniśmy bezkrytycznie jej akceptować? Trzeba jednak przyznać, że Ducard ma niezłe argumenty...


Henri Ducard: Batman.
Jego dedukcyjne talenty wydają się mocno przeceniane.


Nie potrzeba wielkiego intelektu, żeby poradzić sobie z uliczną zbrodnią. Liczą się fart i koordynacja, czyli umiejętności operacyjne.
Nie, to co mnie interesuje...
...to fakt, że funkcjonuje jako latarnia dla pewnej odmiany psychotyków.
Specjalizują się oni w absurdalnie gigantycznych intrygach i jakikolwiek byłby ich rzekome usprawiedliwienie...
...chciwość, zemsta, zdobycie władzy...


..ich prawdziwy cel jest zawsze taki sam: zaangażować Batmana do roli Nemezis.
Stąd kalambury, zagadki, rażąco oczywiste wskazówki, o których rozrzuceniu nigdy nie zapominają...
...wzywając swego przeciwnika, by odkrył oczywistości.
On zawsze triumfuje. Gdyby przegrał, zostaliby osieroceni. Ich pas de deux przestałby mieć sens.
Jak niegrzeczne dzieci, które prowokują gniew surowego, wymagającego ojca...


...próbują wyłącznie zaszokować go ogromnymi rozmiarami swoich wykroczeń. Wyczekują momentu, w którym zostaną docenieni.
Dlatego też "dobro" zwycięża "zło".
Prawdziwe zło bardzo rzadko manifestuje się z takim hałasem.


Prawdziwie niebezpieczne jednostki ustalają swoje subwersywne cele i realizują je, kawałek po kawałku... Niedostrzegalnie, nieubłaganie.
Nie gustują w teatralności.
Kiedy Batman zajmuje się drobnymi złodziejaszkami i krzykliwymi szaleńcami, otchłań zgnilizny rozwiera się jeszcze szerzej u jego stóp.
Jest jak opatrunek u pacjenta chorego na raka.
Nie jestem rzecz jasna moralistą, ale moim zdaniem ten Batman ma bardzo ubogie rozumienie świata.

26 maja 2011

Hara-Kiri, Journal bête et méchant

"Czasopismo głupie i złośliwe" - tak brzmiał podtytuł Hara-Kiri, magazynu satyrycznego ukazującego się we Francji w latach 1960-1985. Przez dwie i pół dekady bezlitośnie obśmiewało ono wszystkich i wszystko, co się dało, w pełni korzystając z wolności słowa. Ostentacyjną wulgarnością i poziomem prezentowanego humoru przypominał trochę nasze NIE, jednak w przeciwieństwie do tygodnika Urbana nie reprezentował żadnej opcji politycznej. Jego filozofia sprowadzała się do sentencji, jaką w filmie Horse Feathers wyspiewuje Groucho Marx: "Whatever It Is, I'm Against It!”. Tak jak Monty Python w Anglii, tak Hara-Kiri we Francji stał się synonimem totalnej anarchii, dla której nie istnieją żadne świętości. Notabene, redaktorzy Hara-Kiri zasłużyli na miano obrazoburców znacznie bardziej niż kultowi angielscy komicy, którzy wystrzegali się kpienia z religijnych symboli. Paryscy złośliwcy nie mieli podobnych skrupułów.

Subiektywny Top 10 najbardziej ofensywnych okładek:

"Chciałam go porzucić, ale on nie chciał"


"Uprawiajcie grzyby"


"Upośledzeni fizycznie są takimi samymi ludźmi jak wszyscy inni"


"Armia daje wam pracę"


"Jackie ociera łzy"


"Czerwiec 1940 - to były czasy!"


"Czy można zrobić się na brąz bez słońca?"


"Zostań poszukiwaczką złota"


"NIE dla aborcji. Pozwólcie im żyć!"


SPECJALNY NUMER ŚWIĄTECZNY:

Święta Dziewica: "Zrobiłam sobie aborcję!"

22 maja 2011

Komiksowy Cytat Tygodnia - Conrad et Paul, T.2 : Tranches de vit

Kilkakrotnie zdarzyło mi się spotkać z pogardliwym określeniem francuskiego jako "pedalski". Wygląda na to, że zrobiło ono karierę za sprawą leniwców, którzy usiłowali w ten sposób zdyskredytować język, którego nie chcieli (bądź też nie potrafili) się nauczyć. Bo niby z jakiego względu to właśnie multikulturowa Francja zasłużyła sobie na utożsamianie z jedną, mniejszościową orientacją seksualną? O wiele silniejszą reprezentację ma homoseksualizm w Niemczech. Przecież to właśnie tam tworzy Ralf König, najpopularniejszy twórca komiksów o tematyce gejowskiej. Jego albumy wydawane są na całym świecie i bywają nawet przenoszone na ekran (Zabójczy kondom, Mężczyzna przedmiot pożądania). Najpopularniejsza z dorobku Königa jest seria Konrad i Paul, opowiadająca z humorem o codziennej egzystencji gejowskiej pary. Bohaterowie bynajmniej nie są idealnie dobrani pod względem charakteru i temperamentu, wydaje się również, że mają odmienną definicję Sztuki...



Konrad: Co… co to jest?!
Paul: Andy Warhol. „Sex Parts.” Rok 1977.
Za głupie 700 marek z galerii plakatu w Hamburgu.


Konrad: 700 marek?
Paul: 700 marek.
Konrad: Ale… to znaczy… czemu to coś wisi nad kanapą? Chyba tam nie zostanie, co?
Paul: A czemu nie? Jest wystrzałowy! Piękne kolory…

Konrad: Mowy nie ma! Masz to zdjąć i to natychmiast! Dopóki ja też korzystam z tego pokoju, nie będzie mi tu wisiało żadne porno!
Paul: Jakie porno?! To nie jest żadne porno, to SZTUKA!
Konrad: Akurat ty mi będziesz tłumaczyć, co to jest sztuka! Dla ciebie wszystko jest sztuką, o ile się pieprzą!
Paul: Warhol był jednym z najważniejszych twórców XX wieku! I temu nie możesz zaprzeczyć!!

Konrad: Jasne, że był! Ale namalował jeszcze dwadzieścia milionów innych obrazów! Czemu nie powiesisz nad kanapą Monroe, krowy albo puszki z zupą?! Nie, musi być rżnięcie w tyłek! To jest sztuka i nic poza tym! Grunt, że jest rżnięcie!!!
Paul: Wiesz, co ty jesteś? Zacofany jesteś!!!
Po prostu trzęsiesz portkami, że przyjdzie twoja matka i na widok obrazka dostanie szoku!

Konrad: Na tym poziomie dyskutować nie będę. Masz zdjąć ten plakat, zrozumiano? Powieś go w swoim pokoju, z całą resztą „dzieł sztuki”!
Paul: Ciemnogród!!!

Paul: Andy Warhol i porno! O rany!

Tłum: Przemysław Wnuk

PS: Aby nie burzyć "pedalskiego" mitu o Francuzach, będącego dla wielu maluczkich źródłem pocieszenia, zaczerpnąłem kadry z wydania Glénat. Tłumaczenie pochodzi natomiast z polskiej edycji. Tak, tak, polskiej! Również my nie jesteśmy tak do końca "hetero"!

20 maja 2011

Necron, T.3 - Mechaniczne potwory

Tym razem bez zbędnego rozwodzenia się: trzeci tomik Necrona rozgrywa się na bezludnej wyspie, położonej gdzieś na Morzu Norweskim. Bezludnej? O tym na własnej skórze przekonają się bohaterowie, Frieda Boher i jej potwór (choć lepiej go tak nie nazywać, on tego nie lubi!). My zaś możemy spokojnie i bez narażania życie przeczytać o tym na ekranie laptopa bądź komputera. W innej części Europy można Mechaniczne potwory nawet kupić, jeśli więc uznacie, że skany (pochodzące z czasów, kiedy skanlacyjny proceder był jeszcze w powijakach) nie spełniają Waszych wysokich standardów, czym prędzej wchodźcie na francuską bądź angielską stronę Amazon. Można spróbować również z eBayem, tam jednak znacznie więcej jest wydań starszych, nie mogących pochwalić się tak piękną oprawą, jaką zapewnił serii Cornélius. Wznowienie we właściwym formacie i u prestiżowego wydawcy już przyniosło efekty: dzieło Magnusa zostało wreszcie docenione! W tym roku doczekało się nominacji do Prix du Patrimoine (Nagroda dziedzictwa) na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Angoulême. Nie sposób więc zaprzeczyć, że jest to czytadło na czasie!

Miłej lektury!

Korneliuszowa Special Edition. 15 EUR

15 maja 2011

Komiksowy Cytat Tygodnia - Corto Maltese, Tom 10: Tango

Polskie akcenty w zachodnich komiksach pojawiają się tak rzadko, że jak dotad nikomu chyba nie przyszło do głowy ich tropienie. Po co bowiem przygnębiać się własną nieobecnością, uświadamiając sobie z żalem, że nikogo nie interesujemy? Oczywiście od każdej reguły są wyjątki i z marszu można wymienić przynajmniej trzy. Ten najważniejszy to oczywiście Maus Arta Spiegelmana, gdzie przybraliśmy niezbyt chwalebną postać świń. Ta personifikacja stała się niegdyś powodem oburzenia co niektórych, tymczasem z rozwoju wypadków wyraźnie wynika, że nie była wcale najgorszą z możliwych. Przede wszystkim, świnia może być uznana za zwierzę całkiem sympatyczne. Ponadto w czasach wielkiej inwazji kotów i zorganizowanych przez nich obozów zagłady znacznie bezpieczniej było tłuścioszkom niż chudym myszkom (takim jak sam bohater). Już w ludzkiej postaci, lecz wciąż w okresie II Wojny Światowej, byli Polacy świadkami interwencji samego Człowieka ze Stali w historii Superman: Time and Time Again. Niestety, rzucany z jednej epoki historycznej w drugą bohater nie miał możliwości pokonać III Rzeszy w pojedynkę. Udało mu się co prawda uratować tysiąc ludzi, lecz cóż to jest przy milionowych stratach?
Wydaje się, że zawsze łączeni będziemy z martyrologią, nawet kiedy zagraniczni twórcy zdecydują się sportretować bardziej odległą przeszłość. Tak dzieje się w mandze Aż do nieba. Tajemnicza historia Polski. Pani Riyoko Ikeda, specjalistka od historycznych wyciskaczy łez (Róża z Wersalu), dostrzegła w okresie rozbiorów i późniejszych wojen napoleońskich idealne tło dla tragicznego romansu, którego bohaterem jest sam książę Józef Poniatowski. Czytając o jego burzliwych losach, nie sposób nie uronić również łezki nad umęczoną, gnębioną przez zaborców Rzeczposplitą.
W tym elitarnym gronie "polonicum" zgoła nietypową pozycję zajmuje dziesiaty tom Corto Maltese, wybitnej włoskiej serii, rozgrywajacej się na początku XX wieku. Choć w tym okresie Polacy byli wciąż pod jarzmem obcego panowania, nie pozwalali o sobie zapomnieć, i jak się okazuje, nie tylko w tym pozytywnym sensie, jako laureaci Nagrody Nobla z zakresu fizyki (Maria Skłodowska-Curie) czy literatury (Henryk Sienkiewicz). Niektórzy wykazywali przedsiębiorczość w znacznie mniej chwalebnych dziedzinach, o czym przekonuje poniższy dialog z początku albumu Tango. Zarys fabuły: Corto zjawia się w Argentynie, by odnaleźć swoją przyjaciółkę, Luise Brookszowyc...


Corto Maltese: Powiedz, Fosforito, nie znasz przypadkiem stowarzyszenia o nazwie "Warsavia"?
Fosforito: Warsavia? Zamierzasz igrać z ogniem!

Corto Maltese: Dlaczego?
Fosforito: Warsavia to parawan przestępczej siatki.

Fosforito: Owo stowarzyszenie wzajemnej pomocy, założone na początku wieku na mocy prawa z 1901 roku, nie jest niczym innym niż zbieraniną rajfurów.
Corto Maltese: Skąd nazwa Warsavia?

Fosforito: Ponieważ prawie wszyscy mają polskie korzenie, co nie oznacza, że wszyscy imigranci z Polski zajmują się prostytucją.* Stowarzyszenie liczy sobie około 300 członków, którzy kontrolują 3000 burdeli, gdzie pracuje 30 000 dziewcząt.
Większość z nich to Żydówki, zwiedzione fałszywymi propozycjami małżeństwa...

* Uff... Kamień spadł mi z serca!
Fosforito: ...które przywieziono tutaj, do Buenos Aires i Rosario. Znajdują się tu również włoscy rajfurzy, hiszpańscy sutenerzy i francuscy alfonsi, wyrywający sobie strefy wpływów. Skąd to pytanie?
Corto Maltese: Znałem dziewczynę, która przyjechała tutaj, by pracować dla tych ludzi.

Fosforito: Ach... To nie będzie proste. Te środowisko ma swoje ścisłe prawa. Kiedy dziewczyny się buntują, zostają wysłane na południe albo znikają. Znasz jej adres?
Corto Maltese: Nie.

Odszukanie Louise nie będzie prostym zadaniem. Corto jeszcze nie domyśla się, na jakie niebezpieczeństwo naraża się, wchodząc w drogę demonicznemu stowarzyszeniu Warsavia! Choć trzymałem za niego kciuki, miałem zarazem cichą satysfakcję, że po raz pierwszy przypada nam rola czarnych charakterów. Nie udało mi się niestety odszukać informacji o tej przestępczej organizacji. Z wiadomych wzgledów nie wspominają o niej w podręcznikach. Ufam jednak Hugo Prattowi, który już nie raz dał się poznać jako rzetelny i wnikliwy badacz tego wyjatkowo burzliwego okresu w dziejach...

10 maja 2011

This is FUNKY KOVAL? This is Madness!!!

Czwarty tom Funky’ego Kovala zapowiadany był od tak dawna, że chyba nawet najbardziej wytrwali fani dali za wygraną i pogodzili się, że ten legendarny komiks już na zawsze pozostanie Trylogią, której zakończenie pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi. Zresztą otwarty finał niekoniecznie musi być czymś złym, czasami wręcz nobilituje dzieło, dodając mu głębi i tajemniczości. Najlepiej świadczy o tym ostatni odcinek Twin Peaks, który w zamierzeniu miał być zaledwie emocjonującą zapowiedzią kolejnej serii, której jednak nigdy nie było dane powstać. Wydawało się, że podobnie stanie się z Kovalem. Już na trzeci album przyszło czekać nad wyraz długo, bo ponad pięć lat. To szmat czasu, zwłaszcza że według niepisanego prawa albumowe odcinki danej serii powinno dzielić nie więcej niż 12 miesięcy odstępu, aby czytelnicy nie zdążyli zapomnieć, o czym opowiadała. Polski rynek był oczywiście anomalią, gdzie skrajnie wyposzczony odbiorca nie miał prawa wybrzydzać, mógł tylko dziękować twórcom, że po upływie tylu lat chciało im się wracać na stare śmieci. Tym niemniej właśnie wtedy pojawiły się dość wyraźne głosy, że to już nie ta jakość, a twórcy powinni dać sobie spokój. Można było odnieść wrażenie, że fala krytyki ostatecznie zniechęciła Bogusława Polcha i Macieja Parowskiego do zabawy w political sience-fiction, dlatego też porzucili ją na rzecz „wiedźmińskiej” fantasy.

Tymczasem okazuje się, że idea czwartego albumu nigdy nie umarła, a jeno drzemała, czekając z przebudzeniem na odpowiedni moment. Przez chwilę wydawało się, że będzie nim przygotowana przez Egmont reedycja serii, w której oprócz trzech klasycznych albumów znalazły się trzy plansze planowanej kontynuacji. Autorzy nie poszli wówczas za ciosem, co tłumaczyłem sobie szkicowością owych plansz, nijak mających się do precyzji Trylogii (tak, również Wbrew sobie, krytykowanej trzeciej odsłony). Skutecznym impulsem okazało się dopiero zakupienie przez Hollywood praw do ekranizacji Funky Kovala. Zainteresowanie amerykańskiego przemysłu filmowego jest niewątpliwym sukcesem polskiego komiksu, niezależnie od tego, ile z pierwowzoru pozostanie w gotowym obrazie (zapewne tyle, co w Dylan Dogu, czyli sam tytuł). Zmobilizowani do pracy Parowski i Polch postanowili wreszcie dopowiedzieć dalsze losy dzielnego agenta agencji Universs. Efekty ich pracy możemy oglądać od października 2010 roku w formie odcinków, zamieszczanych w czasopiśmie Nowa Fantastyka.

Mój niepokój wzbudziła już tzw. „cisza w eterze”. Tak wyczekiwanej kontynuacji powinien towarzyszyć medialny szum i opinie czołowych krytyków komiksu, np. jakiś przekrojowy felieton Jerzego Szyłaka. Internet powinien stać się miejscem zażartej dyskusji zwolenników i przeciwników albumu, toczącej się na łamach wszystkich komiksowych portali i grup dyskusyjnych! Tymczasem nic z tego. Wytrwałe poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów. Nie natknąłem się choćby na jedną opinię na temat publikowanych w Nowej Fantastyce materiałów, co dopiero mówić o dyskusji. Czyżby N. F. spadła do roli marginalnego pisma o ograniczonym zasięgu, czytanego wyłącznie przez ludzi starej daty, którym brak czasu nie pozwala na udzielanie się w Internecie? Trudno byłoby uwierzyć w coś takiego, ale jeszcze trudniej w to, że wysiłki naszych klasyków komiksu nikogo już nie obchodzą, a sam Funky stał się reliktem minionej epoki. Ale tak przecież nie jest, skoro funkcjonuje nawet oficjalna strona serii, regularnie informująca o fanowskich spotkaniach z Polchem oraz postępach prac nad ekranizacją. Tymczasem o publikacji czwartego albumu w odcinkach zaledwie coś tam się niewyraźnie przebąkuje. Może więc wszyscy wstrzymują się z komentarzami do wydania albumowego, które według zapowiedzi powinno ujrzeć światło dzienne pod koniec tego roku? Przecież jeszcze nie wszystkie odcinki się ukazały, co teoretycznie uniemożliwia kompleksowe spojrzenie.

Jako osobnik niecierpliwy z natury nie mogłem czekać, aż Wrogie przejęcie, bo tak właśnie brzmi tytuł czwartej odsłony Kovala, zawita do sklepów. Natychmiast po otrzymaniu informacji o jej istnieniu sięgnąłem po Nową Fantastykę. Przeczytałem sześć odcinków, choć na dzień dzisiejszy dostępnych jest więcej, bodajże osiem. Jak się okazało, była to najcięższa komiksowa lektura w całym moim życiu! Mocno powiedziane, zważywszy na fakt, że za czasów młodości nie ominęły mnie takie obrazkowe zakalce jak Wirus czy Szwedzka intryga/Złowrogi półksiężyc. Owe niesławne tytuły były jednak wypocinami nieznanych twórców, których publikację umożliwił okres kompletnego chaosu, towarzyszący przemianie ustrojowej. W przypadku Wrogiego przejęcia mamy natomiast do czynienia z czymś znacznie bardziej przerażającym, mianowicie całkowitą zapaścią błyskotliwych niegdyś artystów. Czwarty Funky stawia pod znakiem zapytania już nie stan kondycji twórczej, ten bowiem objawia się z całą wyrazistością, lecz wręcz ich zdrowie psychiczne. Wydaje się, że nikt przy zdrowych zmysłach nie skierowałby do druku tak złego materiału.

Czy czegoś podobnego można się było spodziewać? Po jako takim ochłonięciu z przykrością muszę stwierdzić, że tak. Przede wszystkim należało potraktować zaprezentowane w 2003 roku plansze jako wskaźnik aktualnych możliwości graficznych Bogusława Polcha. Pełen dobrej woli uznałem je za wypadek przy pracy, chwilowy spadek formy, tymczasem prawda jest nieubłagana: Twórca Ekspedycji od ponad dekady nie narysował żadnego komiksu, w związku z czym zupełnie zapomniał, jak to się robi i teraz w bólach opanowuje się tę trudną sztukę od nowa. Obruszałem się na określenie „chałtura”, jakie często padało przy podsumowywaniu jego działalności w charakterze grafika reklamowego. Przecież reklama również może być sztuką, a Polch dowiódł, że do perfekcji opanował sztukę skrótu graficznego (vide okładki Wiedźmina dla wydawnictwa Supernova). Obecnie skłonny jestem przyznać rację malkontentom. Cokolwiek Polch tworzył przez te wszystkie lata, z pewnością nie było sztuką wysokich lotów, skoro zaowocowało tak wielką katastrofą jak Wrogie przejęcie. Brzydka i nieczytelna grafika, niechlujny układ kadrów, bohaterowie wyglądający niczym karykatury wykonane ręką amatora… Całkiem nieoczekiwanie jedyną postacią, która zachowała swe dawne oblicze, jest miss Lilly Rye. Ponieważ jednak została uśmiercona w poprzednim albumie, pojawia się wyłącznie w charakterze wizji sennej, na przestrzeni trzech lub czterech kadrów. Zdecydowanie za krótko, by uratować komiks.

Wydawałoby się, że nic gorszego od fuszerki Polcha nie może nas spotkać, tymczasem dzielnie sekunduje jej niewydarzony scenariusz Macieja Parowskiego. W tym wypadku zwiastunem nieszczęścia był wywiad, w którym Parowski oznajmił, że nie zamierza pisać banalnej linearnej kontynuacji, lecz zaproponować coś zupełnie nowego, "świeżego". Nie wiem, co takiego złego w tradycyjnej fabule, zwłaszcza gdy jest dobrze poprowadzona. Scenarzysta w każdym razie dał wyraźnie do zrozumienia, że nie interesują go zanadto dalsze losy wymyślonego niegdyś bohatera, miałby natomiast ochotę odrobinę poeksperymentować jego kosztem. Słowo stało się ciałem (tzn. koślawą grafiką) i zamiast wyjaśnienia nurtujących nas od kilkunastu lat zagadek dostajemy ciąg "pojechanych", pozbawionych sensu i wyraźnej puenty scenek, które po 20 stronach okazują się snem zamroczonego narkozą Kovala. Przebudzenie bohatera niewiele zresztą zmienia, narracja w dalszym ciągu demonstracyjnie odrzuca logikę i związki przyczynowo-skutkowe. Intencje autora dość szybko ujawniają nachalne odniesienia do Internetu, komputerów, tudzież innych technicznych nowinek. Pokręcona fabuła ma oddawać współczesną mentalność użytkownika sieci, przyswajającego informacje w sposób chaotyczny i pośpieszny. Jacek Parowski wydaje się podzielać poglądy głoszone przez Petera Greenawaya, głoszącego rychłą śmierć narracji i proponującego w jej miejsce audiowizualny, najlepiej trójwymiarowy happening. Czy mają rację? Ich nieudane eksperymenty świadczą raczej o tym, że w dalszym ciągu najlepiej sprawdza się „banalna”, tradycyjna fabuła. I po co było wciągać w ten marnej próby postmodernizm Funky’ego, największą legendę polskiego komiksu? Z pewnością nikomu nie wyszło to na zdrowie.

Niedobrze na stare lata zamieniać się na siłę w wielkiego awangardzistę. Artystom starej daty znacznie lepiej wychodzi szlachetny akademizm. A jeśli również na to braknie już talentu i sił, lepiej przejść na zasłużoną emeryturę. Nigdy nie przypuszczałem, że stanę się pierwszym, który otwarcie apeluje o porzucenie zamiaru opublikowania kontynuacji Funky Kovala w formie albumu! Wypuszczenie go na rynek tylko ośmieszy autorów, a wydawnictwu przyniesie olbrzymie straty. Może również zrazić młodych czytelników do reszty serii. Naprawdę nie warto. Podejrzewam, że podobnego zdania jest większość zainteresowanych, która woli jednak zachować milczenie, by nie urazić naszych kochanych weteranów. Zawsze jednak znajdzie się osoba, która nie może wytrzymać i musi sobie ponarzekać. Cóż, tym razem padło właśnie na mnie.

5 maja 2011

Necron, T.2 - Statek trędowatych

Złego diabli nie wezmą! Friedzie Boher udało się przeżyć zarówno atak zbuntowanych potworów, jak i pożar domostwa. Oficjalnie uznana za zmarłą, nie ukrywa dłużej swej perwersyjnej natury. Zrywa więzy z ludzkością, w przyszłości zamierza jednak zapanować nad nią, w czym pomóc ma jej wybitny intelekt, wspomagany siłą fizyczną oddanego sługi Necrona. Do realizacji tych megalomańskich projektów potrzebne jej będzie centrum dowodzenia. Frieda postanawia, że stanie się nim mała wysepka na Morzu Północnym. Pytanie tylko, jak się na nią dostać, zwłaszcza że pani doktor ani myśli rozstawać się ze swoim kochankiem z parku sztywnych...
Drugi tomik pozwala nam zorientować się, w jakim klimacie utrzymana będzie cała seria. Dopiero tutaj Roberto Raviola dokonuje pełnej charakterystyki zarówno Friedy, jak i Necrona, który jako tako opanowuje zdolność mówienia i ujawnia nietypowe preferencje kulinarne. Od Statku trędowatych rozpoczyna się również wędrówka bohaterów po całym świecie, pełna dramatycznych i mrożących krew w żyłach wydarzeń. Jak to piękną włoszczyzną (niestety zatraconą w tłumaczeniu) stwierdza sama doktor Boher: "La nostra avventura comincia qui!"

Miłej lektury!

Dottoressa Frieda w szkicu