Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą thriller. Pokaż wszystkie posty

7 sierpnia 2010

If You Meet Sartana, Pray for Your Death (1968) - Auri Sacra Fames!

Jeśli spotkasz Sartanę, módl się o śmierć. Budzący grozę tytuł nie znajduje swego uzasadnienia w przebiegu akcji. Spodziewać się można, że Sartana lubuje się w zadawaniu powolnych tortur, tak że w najlepszej sytuacji znajdują się ci, których zabija najszybciej. Tymczasem bohater z każdym przeciwnikiem postępuje w taki sam sposób, posyłając mu kulkę prosto w serce bądź środek czoła. Co nie jest dowodem jego okrucieństwa. W podobnie bezwzględny sposób zachowują się wszyscy mieszkańcy Dzikiego Zachodu. Przynajmniej w filmie Gianfranco Parolini.

Zasady funkcjonowania tego świata, osadzonego w XIX-wiecznej Ameryce, lecz wymyślonego we Włoszech A.D. 1968, ilustruje jedna z początkowych sekwencji. Przez prerię pędzi dyliżans z czterema pasażerami. Są wśród nich ksiądz, biznesmen, atrakcyjna kobieta i przystojny młodzieniec. Dwójka młodych rzuca sobie znaczące spojrzenia, lecz niemy flirt przerywa im pojawienie się na horyzoncie uzbrojonych po zęby jeźdźców. Gdy przestępcy zbliżają się do dyliżansu, strzelając do woźnicy i strażnika, młodzieniec dobywa rewolweru i zabija wszystkich pozostałych pasażerów, z atrakcyjną towarzyszką włącznie. To tyle, jeśli chodzi o potencjalny romans. Młodzieniec okazuje się członkiem bandy, która polowała na najcenniejszy ładunek dyliżansu: skrzynię wypełnioną złotem. Jednak natychmiast po opanowaniu dyliżansu rabusie zostają wystrzelani przez drugą bandę, która z ukrycia śledziła ich poczynania. Po przeniesieniu skrzyni do kryjówki następuje kolej na śmierć bandytów, których serią z karabinu maszynowego powala własny szef. Lasky (William Berger) ani myśli dzielić się z kimkolwiek skarbem. Niestety, zdobyta z takim trudem skrzynia zawiera wyłącznie kupę kamieni. W czyich więc rękach znajduje się złoto?!?

Odpowiedzi na to pytanie szuka nie tylko Lasky, ale i przypadkowy świadek całego zdarzenia, Sartana (Gianni Garko). Odziany w czarny płaszcz, nieogolony i z cygarem w zębach, przypomina Clinta Eastwooda z dolarowej trylogii Leone, lecz jest od niego bardziej cyniczny i bezwzględny. Nosi jedno z najpopularniejszych imion we włoskim westernie. Czy to tylko efekt przypadku, że nazywa się tak, a nie inaczej, na przykład Django? Choć obydwa imiona cieszyły się olbrzymią popularnością wśród twórców spaghetti westernów i oba nie były raczej objęte prawami autorskimi, wiązała się jednak z nimi odmienna charakterystyka. Wszyscy Django byli bohaterami znikąd, zjawiającymi się w zapadłej mieścinie, by zaprowadzić porządek i ukarać jakiegoś miejscowego tyrana, a na koniec odjechać w siną dal z pustymi kieszeniami oraz poczuciem spełnionego obowiązku. Byli to twardziele może nie bez skazy, lecz niewątpliwie z zasadami, gwiżdżący na pieniądze. Nie można powiedzieć tego samego o Sartanie, dla którego najważniejsze są dolary. Owszem, typy spod ciemnej gwiazdy zostaną przez niego wybite do nogi, ale z powodów praktycznych, jako konkurenci w walce o naprawdę gruby szmal.

Jak równie amoralny bohater wzbudzać może sympatię widza? Przede wszystkim, nie zabija tak spontanicznie i z taką częstotliwością jak jego antagoniści. Podczas gdy z ręki samego Lasky’ego ginie kilka dziesiątek ludzi (przejęcie skrzyni to dopiero rozgrzewka!), Sartana strzela tylko w obronie własnej i wyłącznie do osób, którym źle z oczu patrzy. Na przykład do Klausa Kinskiego, który również ma chrapkę na skarb i próbuje dopaść Sartanę w domu pogrzebowym (w związku z tym po finale walki nie trzeba go tam przenosić). Miło popatrzeć na Klausa w kolejnej łajdackiej roli, choć swoim zwyczajem dał krótki popis, goszcząc na ekranie przez niecałe pięć minut. Rozczarowanie nagłym zejściem ze sceny tego genialnego aktora trwa krótko, niemal natychmiast następują kolejne starcia i padają kolejne trupy. W mieścinie, której szeryfa zabito już w przedakcji, nie istnieje żadna instytucja prawa, zaś mieszkańcy mogą zabijać się do woli.

Oczywiście nie mamy do czynienia z najbardziej jaskrawym spośród spaghetti westernów. Znacznie okrutniejszy jest chociażby Django Kill! (ze skalpowaniem, krzyżowaniem, paleniem żywcem, itp.), więcej trupów pada w Kuli dla generała (na skutek licznych starć rewolucjonistów z armią meksykańską), zaś ponurym klimatem i pesymistycznym finałem nic nie jest w stanie przebić Człowieka zwanego ciszą. Na tle powyższych filmów Sartana wydaje się nie tyle niewinny, bo takim nie jest, ile po prostu całkowicie bezpretensjonalny w swym amoralnym klimacie, stawiający bardziej na czarny humor, niż na szokowanie. Wystarczy przyjąć do wiadomości, że do żadnego z bohaterów nie należy się przywiązywać, ponieważ zbyt szybko schodzą ze sceny. Z wyjątkiem Sartany, który z cynicznym uśmieszkiem obserwuje całą tę krwawą przepychankę, jakby od niechcenia dorzucając swoje trzy grosze, czekając na właściwy moment, by uderzyć i zgarnąć całą wygraną. Pragmatyzm mało szlachetny, ale czy szlachetność przystoi protagoniście włoskiej odmiany westernu?

Italian Far West w obrazkach:

Malownicze ujęcie protagonisty


Gdzie karabinem maszynowym Lasky nie dosięgnie, tam sztucerem kulę pośle!


Sartana ma asa w rękawie


Wystrzałowy epizod Kinskiego


Sam przeciw wszystkim


Szczwany fortel


W tej męskiej rozgrywce kobiety pełnią funkcję dekoracyjną


Szach i mat


Sartana śmieje się jako ostatni

5 sierpnia 2010

Murder By Decree (1979) – Sherlock kontra Kuba


Do tego spotkania musiało dojść! Jeśli ktokolwiek potrafiłby odkryć tajemnicę Kuby Rozpruwacza, to właśnie Sherlock Holmes. Nie ulega wątpliwości, że gdyby detektyw wszechczasów istniał naprawdę, tożsamość psychopaty zostałaby szybko ujawniona. Może jednak dobrze się stało, że zbrodniarz uszedł wymiarowi sprawiedliwości? Jego ofiarom i tak wszystko jedno, natomiast za sprawą nierozwiązanej zagadki legenda Kuby wciąż żyje, podsycając wyobraźnię kolejnych pokoleń twórców. Co prawda nie było wśród nich Artura Conana Doyle’a, twórcy postaci Holmesa, lecz od czego kino, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych? Na srebrnym ekranie wszystko może się zdarzyć. Skoro detektyw z Baker Street mógł niedawno stoczyć pojedynek z dinozaurem (Sherlock Holmes wytwórni Asylum), nic nie stoi na przeszkodzie, by stawił czoła najsłynniejszemu seryjnemu mordercy.

Drogi Sherlocka i Kuby po raz pierwszy skrzyżowały się w telewizyjnym filmie A Study In Terror, ale rozgłos osiągnął dopiero Murder By Decree, jak na kinową produkcję przystało dysponujący odpowiednim budżetem i gwiazdorską obsadą. W roli słynnego duetu detektywów wystąpili Christopher Plummer (Holmes) i James Mason (Watson). Co prawda początkowo planowano gwiazdy jeszcze świetniejsze, Laurence Olivera i Petera O’Toole, jednak ich obopólna niechęć uniemożliwiła współpracę. Chyba dobrze się stało, że do niej nie doszło, trudno bowiem wyobrazić sobie Holmesa i Watsona patrzących na siebie z ukosa, cedzących swoje kwestie przez zęby bądź otwarcie prawiących sobie złośliwości. Natomiast Plummer i Mason przynajmniej na ekranie doskonale się dogadują. Mimo ewidentnych różnic charakteru i temperamentu ani przez chwilę nie sposób wątpić, że tę dwójkę łączy prawdziwa męska przyjaźń. O ile jednak James Mason jako poczciwy i nieco zatroskany Watson nie budzi u nikogo zastrzeżeń, nie wszystkich ortodoksyjnych fanów przekonuje plummerowski Sherlock. Dla wielu jest zbyt impulsywny jak na detektywa, który u Doyle’a zachowywał zawsze zimną krew. Emocjonalna gra Plummera ma również zwolenników, dostrzegających w niej podkreślenie ludzkiego charakteru bohatera, który nierzadko bywał portretowany jednostronnie, jako bezbłędna maszyna do rozwiązywania zagadek. Nie zaliczając się do grona sherlockowych purystów, którzy każde odstępstwo od oryginału poczytują za herezję, nie widziałem w roniącym krokodyle łzy detektywie niczego fałszywego. Trudno przecież zachować zimną krew, gdy ma się do czynienia z otchłanią zła i bezmiarem ludzkiego cierpienia.

Mając w pamięci charakter zbrodni Rozpruwacza, nie sposób wątpić, że intryga, nad którą biedzą się Holmes i Watson, zalicza się do tych najmroczniejszych. Usprawiedliwia to poetykę grozy, w jakiej utrzymany jest cały film. Akcja rozgrywa się głównie nocą, wśród spowitych gęstą mgłą uliczek. Duszny klimat zastępuje makabrę, o jaką doprawdy byłoby nietrudno przy wątku Kuby. Całkiem słusznie uznano, że epatowanie krwią i flakami nie współgra z dyskretnym i eleganckim stylem opowieści o Holmesie. Sama zagadka jest należycie skomplikowana, jednak banalnie prosta dla każdego, kto ma za sobą lekturę From Hell. Dla czytelników komiksowego arcydzieła Alana Moore’a związek pomiędzy jurnym następcą tronu, rozprutymi nierządnicami i masońską lożą jest oczywistością. Zarazem inaczej niż u Moore’a, samemu mordercy poświęca się wyjątkowo mało miejsca. W ostatecznym rozrachunku jego osoba okazuje się dość nieistotna, będąc zaledwie narzędziem w rękach potężniejszych sił.

Ripperolodzy mogą poczuć się tym faktem niedopieszczeni, jeśli jednak cenią sobie doborową obsadę, pocieszą ich znakomite role drugoplanowe i epizodyczne. Skorumpowanym inspektorem jest Dawid Hemmings (Powiększenie, Głęboka czerwień), jako zbolałe medium występuje Donald Shuterland (Casanova, Nie oglądaj się teraz), zaś w ministra spraw wewnętrznych wciela się sam John Gielgud (Caligula, Księgi Prospera). Główną przyjemnością jest natomiast możliwość obserwowania przy pracy najsłynniejszego detektywa wszechczasów, który tym razem przybrał arystokratyczny profil Christophera Plummera. To jedno z mocniej zapadających w pamięć ekranowych wcieleń detektywa, który w odróżnieniu od np. Winnetou, odtwarzanego niezmiennie przez Pierre Brice’a, miał już setki twarzy i pewnie jeszcze niejedną nas zaskoczy.

Klimatycznie zamglone kadry:

Zagraj to jeszcze raz, Holmes!


Demonie ślepia Kuby


"Sherlocku, ratuj!" Wizyta delegacji obywatelskiej


Wszystkiemu winni są... Juwes?!?


Shuterland jako umęczone wizjami medium


Nie odnotowana w podręcznikach ofiara Kuby


Burza mózgów


Mędrca szkiełko i oko


Inspektor niegodny zaufania


Wstrząsające odkrycie

6 lipca 2010

The Violent Man Who Attacked 13 People (1978) - Do trzynastu razy sztuka!


Kôji Wakamatsu, czołowy przedstawiciel radykalnego odłamu japońskiego przemysłu filmowego, postawił tym razem na minimalizm. Zrezygnował ze wszystkiego, co stanowiło jego znak rozpoznawczy. W Jûsan-nin renzoku bôkôma nie uświadczymy panoramy, kunsztownej kompozycji kadru, wysmakowanych zdjęć, eksperymentów z formą. Zapewne te wszystkie smaczki nie pasowałyby do surowej historii "brutalnego człowieka, który zaatakował 13 osób". Oryginalny japoński tytuł jest bardzo rzeczowy, choć wymaga uzupełnienia: "zaatakował, zgwałcił i zastrzelił".

13 napaści to wynik wręcz niebywały, jeśli przyjrzeć się bliżej atakującemu. Zamiast demonicznej figury pokroju Antona Chigurha (No Country For Old Men), paraduje przed nami grubasek o tępym obliczu. Zapewne w niepozornej powierzchowności leży tajemnica jego skuteczności. Nikt nie podejrzewa, że taki ćwierćinteligent w szelkach zdolny jest do wyrządzenia komuś krzywdy. Tymczasem gwałcenie i mordowanie to dla niego chleb powszedni. A także jedyne zajęcie, nie sprawiające mu zresztą jakiejś większej przyjemności. Jak na rasowego psychopatę przystało, grubasek pozbawiony jest moralnego kompasu. Nie odróżnia dobra od zła, nie stać go na głębszą refleksję, zaś jedyna emocja, jaka może odczuwać, to gniew, który natychmiast znajduje ujście w brutalnych czynach.

Wakamatsu pozostaje enigmatyczny w prezentacji odrażającego bohatera. Nie wiemy, skąd się wziął i co mogło go aż tak skrzywić. Nic nie zostaje natomiast oszczędzone widzowi, gdy przychodzi do ukazywania popełnianych zbrodni. Właściwie to jedyna rzecz, na jakiej skupia się film, sekwencja za sekwencją. Zmienną stanowi tylko lokalizacja, gdyż grubasowi obojętne jest, gdzie gwałci i morduje. Dzięki tej swoistej ekonomiczności w przeciągu niecałej godziny projekcji udaje się pokazać każdą z trzynastu napaści. Wieńczy je zaś krwawy koniec samego oprawcy, którego kosi serią z karabinu tajemniczy mężczyzna. Czyżby obywatel, który w obliczu bezsilności policji wziął sprawy we własne ręce? A może po prostu kolejny psychopata?

Nie po raz pierwszy reżyser porusza równie drastyczną tematykę, kłania się jego Violated Angels (1967), inspirowany wyczynami autentycznego psychopaty. Nihilizm, atrofia uczuć, seksualna przemoc - to chleb powszedni w filmach Wakamatsu. Tym razem jednak podane całkowicie wprost, z pominięciem rozbudowanej fabuły i formalnej rafinady (jej odległym echem jest pojawiający się na ścieżce dźwiękowej saksofon). Choć scen erotycznych nie brakuje, celem filmu z całą pewnością nie jest podniecenie widza, lecz silny cios w jego splot nerwowy. Bez kompromisów, bez półśrodków, również bez próby usprawiedliwienia. Zostaje wyłącznie werystyczny opis potworności, jakich może dopuścić się zaburzona jednostka. W efekcie zamiast gustownie przyrządzonego dania otrzymujemy kawał surowego mięcha, prawdziwie mizantropijne dzieło, którego zadaniem jest oburzać, szokować i zniesmaczać.. Przez dziesiątki lat skazane na niebyt, całkiem niedawno ponownie ujrzało światło dzienne za sprawą edycji DVD. Dobrze się stało, gdyż nie straciło ono niczego ze swej siły uderzeniowej i ma szansę znokautować kolejne pokolenie widzów.

Kadry. Przyznaję bez bicia: pięć ofiar pominąłem...

Psycho!



Ofiara #1



Ofiara #2



Ofiara #5
(jest problem z chronologią, bo zabita zostaje później...)



Ofiara #8



Ofiary #9 i #10



Ofiara #11



Ofiara #12



Saksofonista - on dla odmiany nie ginie

20 maja 2010

Daar (1993) – Obsesja to poważna sprawa!


W kontakcie z kinem bollywoodzkim nierzadko jesteśmy zdezorientowani. Czy oglądamy rzewny melodramat, slapstikową komedię, wyczynową sensację, zagmatwany kryminał, efekciarskie sience-fiction, a może krwawy horror? Wszystkie te gatunki pojawić się mogą w obrębie jednego filmu! Niezmiennym elementem w tej mieszance jest wyłącznie zestaw numerów tanecznych. Czasem jednak scenarzyści rezygnują z radosnego eklektyzmu na rzecz opowieści bardziej spójnej, skoncentrowanej wokół jednego problemu. Właśnie tak dzieje się w filmie Daar, który już w prologu wyjawia, jaki będzie jego główny temat: "Kiedy miłość przekracza granice, staje się oddaniem, a kiedy oddanie się powiększa, zmienia się w obsesję. Ta opowieść traktuje o miłosnej obsesji. Niesie w sobie prawdę, obecną w miłości Laili i Majnu. Ma także tę intensywność, która była w sercach Romea i Julii. Zawiera emocje, jak w poezji Heer Ranjha. Ale ma jeszcze jeden, dodatkowy element... coś, czego nie było dotąd w żadnej miłosnej historii... STRACH!" (czyli DAAR – w tym miejscu następuje czołówka.) W ostatnim zdaniu narrator mocno przesadza, strach w takiej czy innej formie obecny jest w większości opowieści o uczuciach (lęk przed odrzuceniem bądź rozstaniem, obawa o los ukochanego na froncie, itp.), jednak nie można zarzucić mu kłamstwa. Od początku do końca filmu będziemy świadkami pasji miłosnej tak dzikiej i nieposkromionej, że u osoby, która miała nieszczęście stać jej przedmiotem, wywoła śmiertelne przerażenie...

Nieodwzajemniona miłość bardzo często zamienia człowieka w potwora. Przypadek Rahula (Shahrukh Khan) nie jest inny. Chłopak od pierwszego dnia liceum kocha się w Kiran (Juhi Chawla). Jeden rzut oka na dziewczynę wystarcza, by w pełni zrozumieć jego afekt. Niestety, Rahul należy do osób nieśmiałych, którzy latami wzdychać będą za jakąś pięknością, nie zamieniając z nią ani słowa. Choć zazwyczaj owe obiekty cichych hołdów doskonale wiedzą, że są adorowane, pozbawiona najwyraźniej kobiecego szóstego zmysłu Karin przez cały czas pozostaje nieświadoma. W końcu nadchodzi matura, po zdaniu której dziewczyna planuje ułożyć sobie życie u boku przystojnego komandosa marynarki. Nie będąc w stanie o niej zapomnieć, Rahul postanawia zdobyć jej względy wszelkimi możliwymi sposobami. Zaczyna od nieustannego nękania anonimowymi listami i telefonami. Kiedy prośby i groźby nie przynoszą żadnych efektów, oszalały adorator postanawia usunąć główną przeszkodę na drodze do związku z Karin: jej narzeczonego. Problem w tym, że Sunil (Sunny Deol) nie jest pierwszym lepszym przystojniakiem, który miał szczęście wpaść jej w oko. To doświadczony hinduski żołnierz, który w pojedynkę i uzbrojony wyłącznie w nóż potrafi w wykończyć cały oddział terrorystów!

W emocjonującej rozgrywce samców kibicowałem Rahulowi. Wbrew intencjom twórców, lecz nie z przekory, a współczucia. Jakie szanse może mieć nadwrażliwiec, z którego obsesyjna miłość wyssała wszystkie soki, stający przeciwko napakowanemu twardzielowi, któremu sił dodaje namiętne uczucie pięknej dziewczyny? A gdyby nawet Rahulowi jakimś cudem udało się wyeliminować konkurenta, nie ma możliwości, by Karin odwzajemniła jego uczucia. Bohaterki Bollywoodu są wierne jednemu mężczyźnie aż grobowej deski i prędzej same zginą, niż pokochają innego. Rahul jest na przegranej pozycji i co najwyżej może nieco uprzykrzyć życie zakochanej parze, zanim zostanie przykładnie ukarany. Nie pomoże mu nawet urok Shahrukh Khana, w dziesiątkach innych filmów skutecznie rozmiękczający niewieście serca. Daar należy do nielicznego grona produkcji, w których bożyszcze Indii wcieliło się w rolę czarnego charakteru. Zresztą nawet w tych rolach nie jest zwykłym łajdakiem. Za jego przejście na ciemną stronę Mocy odpowiedzialna jest zazwyczaj nieodwzajemniona miłość. Ten fakt sprawia, że nie potrafimy całkowicie potępić jego bohaterów, mimo szeregu ich nieczystych zagrań (molestowanie, szantaż, morderstwo…). Tylko ten, kto nigdy ekstremalnie nie kochał, będzie mógł rzucić kamieniem!

Maniakom Bollywoodu i samego Shahrukha polecać Daaru nie trzeba, z pewnością dawno już go obejrzeli. Przeciwników nie warto przekonywać, gdyż i tak uciekną z krzykiem już przy pierwszym musicalowym przerywniku. Pozostaje namawiać do seansu wszystkich tych, którzy indyjskie produkcje akceptują, lecz od czasu do czasu i z pewnymi zastrzeżeniami. Film szczęśliwie pozbawiony jest większości elementów, które tak często powodują irytację u zachodniego widza. Przede wszystkim nie wystąpił Johnny Lever, czołowy błazen Bollywoodu, którego popisy potrafią osłabić nawet najlepszy film. Humor Daaru bardzo mocno powiązany jest z akcją i w żadnym momencie nie wprowadza się go na siłę. Zgrabnie ułożony scenariusz, wykorzystujący wiele chwytliwych rozwiązań erotycznego thrillera, ani przez chwilę nie wydaje się wysilony. W filmie trwającym bite trzy godziny stanowi to nie lada wyczyn. Nie zawodzą również partie taneczne. Co prawda po jednym razie trudno mi stwierdzić, jak chwytliwe są poszczególne utwory, jednak wszystkie sprawiają pozytywne wrażenie, a układom choreograficznym nie sposób nic zarzucić. Wielbicielki wygibasów Shahrukha muszą się zadowolić jedną sceną taneczną z jego udziałem – postaci negatywnej nie pozwolono na więcej! We wszystkich jest natomiast obecna Juhi Chawla. Jej uroda oszałamia, zwala z nóg, doprowadza do szaleństwa! Podczas oglądania miejmy się więc na baczności, by nie podzielić losu Rahula…

P.S. Daar oglądałem z fanowskim tłumaczeniem autorstwa Anaru. Gorąco je polecam. Swoim profesjonalizmem bije na głowę większość oficjalnych, a jego największą zaletą są umieszczone w nawiasach komentarze, na bieżąco objaśniające wszystkie konteksty kulturowe, których w filmie nie zabrakło.

How does it look:

Rozradowana Kiran jedzie do mężczyzny swego życia. Niestety, nie jest to Rahul…


…lecz Sunil, nieustraszony komandos, z którym złoczyńcy nie mają szans!


Podczas gdy Rahul usycha z miłości...


...bohaterowie śpiewają o czekającej ich małżeńskiej idylli.


Rahul ogranicza się do roli cichego adoratora - z wielkim trudem!


Niedostępna piękność prześladuje go w snach...


Roztańczony miesiąc miodowy w Szwajcarii.


Do jakiej niegodziwości jest się w stanie posunąć zaślepiony pożądaniem Rahul?!? Tego dowiemy się po przerwie!


Link IMDb

3 listopada 2009

The Blackout (1997) - Zażywasz: Przegrywasz!


Jeden z tzw. "brudnopisów" w dossier Abla Ferrary. Reżysera, który robi ciekawe kino, ale prawdopodobnie nie poświęca swym projektom wystarczającej ilości czasu, w związku z czym zazwyczaj daleko im do perfekcji. Zaćmienie wyraźnie wymaga dopracowania, niemniej jest całkiem interesujące.
Matthew Modine gra popularnego aktora, prowadzącego iście straceńczy tryb życia - pieniądze zapewniają mu nadmiar alkoholu, dragów i łatwych kobiet. Ferrara filmuje to wszystko z lubością (zwłaszcza wyuzdane lasencje topless), ale jak się okazuje tylko po to, by potępić jako niemoralne! Imprezowy Matt partaczy więc związek z Béatrice Dalle, którą chyba naprawdę kocha, jednak pod wpływem narkotyków zmusza do usunięcia ciąży. Beatrice odchodzi, a Matt stacza się na samo dno. Gdy na drodze do samozagłady spotyka młodziutką i ładniutką kelnerkę (Sarah Lassez), kompletnie urywa mu się film...
Półtora roku później Matt prowadzi zdrowy tryb życia nawróconego grzesznika. Chodzi na terapie, mieszka w dobrej dzielnicy (tzn. bez dziwek, czarnych handlarzy i barów ze striptizem), a jego dziewczyną jest sama słodycz i niewinność w osobie Claudii Shiffer (tak, to naprawdę ona!). Jednak męczą go koszmarne sny. Czuje, że jego relacje z byłą dziewczyną nie zostały należycie uporządkowane. Gdy tylko Claudia wyjeżdża na kilka dni, Matt udaje się na poszukiwanie Beatrice. Przy okazji wraca do swych wszystkich złych nałogów i odkrywa przerażającą prawdę o pewnym zdarzeniu z przeszłości...
Gdyby nie halucynacyjny, "lynchowski" styl (niczym z Zagubionej autostrady), byłby to natrętny moralitet, do którego zresztą katolik Ferrara miał zawsze ciągoty. Przesłanie kijem po łbie: "Nie ćpaj, nie cudzołóż i nie zadawaj się z demonicznymi typami a la Dennis Hopper!". Dennis pojawia się bowiem w filmie jako rozpustny właściciel baru go-go, filmujący wszystko podręczną kamerą (pretekst do zabaw z formą!). Jest to charakterystyczna dla tego aktora nadekspresyjna rola ze słowotokiem, "na haju", co może nawet było celowym zabiegiem, skoro film traktuje właśnie o tym. Miła wiadomość dla fanów Béatrice: choć jej rola nie jest zbyt rozbudowana, nie sposób odmówić jej wyrazistości. Na marginesie należałoby dodać, że ostre ćpanie na planie Zaćmienia doprowadziło do jej aresztowania przez policję i wydalenia z USA z wilczym biletem. Najlepszy dowód na to, że choć moralistom zdarza się przynudzać, to koniec końców mają jednak rację.

Screens:

Matthew Modine i Béatrice Dalle - niegrzeczny chłopiec i niegrzeczna dziewczynka

Gorące noce w Miami

Najgorętsza scena filmu: Dennis Hopper i dziwka

Sleazy!!!

Mieszczańska arkadia u boku Claudii Shiffer

Finałowy słowotok Hoppera

Obowiązkowy u Ferrary płacz skruszonego grzesznika



Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0118734/

28 lutego 2009

The Beast With A Gun (1977) - Wściekły Pies Helmut

Bez wątpienia największą atrakcją filmu Bestia ze spluwą jest Helmut Berger, wcielający się w bezwzględnego przestępcę. Nanni Vitali to absolutny antybohater, nie ma ani jednej pozytywnej cechy, chyba że za takową uznamy niesamowitą witalność (vide nazwisko). Choć po brawurowej ucieczce z więzienia zdrowy rozsądek nakazywałby zaszyć się w bezpiecznym miejscu, bandziora zanadto rozpiera energia, decyduje się więc z kumplami na brawurowy skok. Na dobry początek porywa piękną Giulianę (Marisa Mell, gwiazda Diabolika), tłukąc jej chłopaka na kwaśne jabłko. Na tym podły gangster nie kończy. W chwilę później jego banda grzebie delikwenta żywcem. Ma to nauczyć dziewczynę, że z Vitalim i spółką absolutnie nie ma żartów!

Czy to tylko przypadek, że wielcy aktorzy, występujący we włoskich produkcjach seryjnych (obok Bergera np. Klaus Kinski), tak wściekle miotają się po ekranie? Czyżby dawali upust swej goryczy, że nie dane im było zagrać w czymś ambitniejszym? Kto wie, może rzeczywiście Berger odczuwał pewną irytację, że po śmierci Viscontiego nie pojawił się dlań żaden ambitny projekt, niemniej w stereotypowej roli brutalnego bandziora dał z siebie wszystko. Promieniuje pierwotną dzikością i zwierzęcym magnetyzmem, w pełni uzasadniającym rozmaite tytuły filmu. Jak to w przypadku hitów kaset video bywało, jest ich całkiem sporo, w tym wypadku wszystkie pasują jak ulał: Wściekły pies, Wściekły pies zabójca, Ludzka bestia, Okrutna bestia ze spluwą, Dzikie bestie z pistoletami maszynowymi (ten ostatni traktuje również o towarzyszach Nanniego).

Reszta to typowa sensacja po włosku, fachowo określana jako poliziotto. Nie ma ona demaskatorskich ambicji dzieł Elio Petriego (Śledztwo w sprawie obywatela poza wszelkim podejrzeniem) bądź Francesco Rosi (Szacowni nieboszczycy), jednak nadrabia te braki mnogością akcji. Czego tu nie ma! Pościgi samochodowe, strzelaniny na pistolety i karabiny, brutalne pojedynki na pięści (w których celuje Vitali, dopóki nie napotka godnego siebie przeciwnika, inspektora Sorelli), nadto seks, który nie przypadnie do gustu feministkom. Kobiety są tutaj przymuszane, traktuje się je bezceremonialnie. Pierwszą napotkaną pannę Vitali gwałci, z drugą postępuje jeszcze gorzej, tnąc brzytwą (równie paskudnie zachowa się David Hess w The House on the Edge of the Park Ruggero Deoddato- czyżby jakaś inspiracja?). Film Sergio Grieco nie jest pod tym względem odosobnionym przypadkiem. Podobnie przedstawia się sytuacja w całym włoskim kinie popularnym lat 70., kiedy to kobiety skazane były na rolę ofiar, biernie czekających na wybawcę, np. dzielnego inspektora (tutaj w wykonaniu weterana gatunku, Richarda Harrisona). Do głowy im nie przyszło wziąć sprawę (tzn. spluwę) we własne ręce i samodzielnie ukarać dręczącego je łobuza.

Bestia ze spluwą broni się jako pełna adrenaliny, męska rozrywka. Nieco traci w zestawieniu z innymi pozycjami z filmografii Bergera. Jest antytezą artystycznych dzieł Luchino Viscontiego, z którymi aktor jest najbardziej kojarzony. Brutalne potraktowanie płci pięknej nie wystarczyło, by otoczyła go aura skandalu, towarzysząca takim tytułom, jak erotyczna adaptacja Wilde'a Dorian Grey (1970) czy naziploitation Salon Kitty (1976). Bezpretensjonalny poliziotto zyskał sobie jednak wiernych fanów, czego najlepszym dowodem Quentin Tarantino. Bohaterowie Jackie Brown (1997) oglądają na video strzeleckie popisy Bergera-Vitali, myląc go początkowo z Rutgerem Hauerem (!).


Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0075740/

I jeszcze link do Salonu Helmuta Bergera, strony prowadzonej przez japońską fankę aktora. Znajdziemy tu filmografię, rozmaite ciekawostki, unikatowe zdjęcia, a przede wszystkim angielskie streszczenie ekshibicjonistycznej autobiografii Ich (Ja), jak dotąd wydanej tylko w języku niemieckim. Polecam!

http://helmut-berger.com/contents.htm