Fritt vilt II (po francusku: Froides proies II) to norweski slasher. Sztampowy, ale sprawnie zrobiony i z pewnym kolorytem lokalnym. Straszy nas bowiem dzikus z zaśnieżonych gór, mordujący kilofem. W finale pierwszej części wyglądał na martwego, lecz pozory mylą! W niniejszym sequelu reanimuje go personel miejscowego szpitala. Na własną zgubę, rzecz jasna. W przerwach między masakrami pielęgniarek i policjantów mamy tzw. background story naszego przyjemniaczka: trudne dzieciństwo, wrodzona mega-odporność, zły charakter, itp. Wszystko to pięknie, a jednak trochę żałuję, że nie okazał się kimś więcej, np. kilkusetletnim Wikingiem, którego przeklął Odyn, skazując na nieśmiertelność. Widocznie podobne rozwiązanie byłoby zbyt wydumane dla slashera, w którym prostotę uznaje się za cnotę. W świetle reguł gatunku nie dziwi fakt, że jedyną osobą będącą w stanie powstrzymać chodzącą Śmierć jest niepozorna dzieweczka. Ten typ ochrzczony został niegdyś mianem Final Girl, gdyż w finale tylko ona zostaje na placu boju. Wielką tajemnicą pozostaje, dlaczego właśnie jej, a nie doborowemu oddziałowi police udaje się uśmiercić domorosłego Yeti (dokonuje tej sztuki dwukrotnie, bo to przecież sequel!). Prawdopodobieństwa sytuacji dodaje troszkę fakt, że stróże porządku w horrorach tradycyjnie nie są zbyt rozgarnięci, nie grzeszą również tężyzną fizyczną. Nawet wyglądem bardziej przypominają poczciwych chłopaków z sąsiedztwa niż znane nam z polskich ulic rosłe byczki, z którymi Jason, Michael Myers czy norweski Yeti nie mieliby tak łatwego zadania.
Some screens, czyli jak to wygląda:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz