Po fali początkowego zachwytu przyszedł czas na trzeźwe i chłodne podsumowanie komisowego cyklu wydawnictwa Lettrex. W jego ramach wyszły zaledwie cztery tomiki, ale już na ich podstawie wnioskować można, co miał nam Rekin do zaproponowania, czym zamierzał podbić serca polskich czytelników...
Postawiono na typowo męską sensację. Każdą z serii łączy wątek kryminalny. We wszystkich przewija się motyw zagadki, zbrodni oraz przekrętów, za którymi stoi gruby szmal. Pojawiają się tradycyjni bohaterowie, czyli domorośli detektywi, którzy nie tylko wykrywają, ale i w pojedynkę udaremniają plany czarnego charakteru. Rysopisowi temu odpowiadają Black Jack i Wallestein, a także Donna Blu – jedyny kobiecy reprezentant w tym gronie. Dla kontrastu, Jolly jest stuprocentowym przestępcą, który, miast ofiarnie pomagać wymiarowi sprawiedliwości, dokonuje brawurowych kradzieży i ma w nosie wszystkich z wyjątkiem ukochanej, którą obsypuje błyskotkami. Ale również on musi rozwikłać pewną zagadkę, wpisuje się więc w poczet detektywów, zaś jako kryminalista nie wzbudza antypatii. Szarmancki, dowcipny i pomysłowy, nie wyrządza przeciętnym obywatelom krzywdy, uszczuplając fundusze wyłącznie obrzydliwie bogatym. Zajmuje się rabunkiem dla sportu, dla czystej przyjemności gry w kotka i myszkę z atrakcyjną policjantką…
Pod względem atrakcyjności historii najlepiej wypada ta z bohaterem najbrzydszym – potworem Wallesteinem, który na własną rękę wymierza sprawiedliwość. Najgorzej zaś właśnie ta, która za bohaterkę ma piękną kobietę - Donnę Blu, rzucającą wyzwanie przestępczej korporacji World Worker (czyżby komuniści?!?). Okazuje się, że nawet efektowny scenariusz wypełniony politycznymi aluzjami, dramatyczne strzelaniny i popisowe eksplozje Śmierci w masce nie są dla męskiego czytelnika tak ciekawe, jak czwórka pięknych kobiet, których nagość wypełnia trzy czwarte tomiku Zbrodniczy sobowtór. Rozczarowanie Donną Blu związane jest w dużej mierze z okładką, na której widnieje maska z czarnej skóry. Przynajmniej od czasów Pulp Fiction rekwizyt ten wywołuje bardzo konkretne skojarzenia i naprawdę trudno pogodzić się z faktem, że w fabule nie przyszło mu pełnić żadnej z funkcji, z myślą o których został uszyty. Jest tylko i wyłącznie nakryciem głowy czarnego charakteru, takim jak hełm Lorda Vadera czy Shreddera.
Pośrodku sytuują się dwa pozostałe tytuły. Black Jack jest intrygujący ze względu na obecność motywów nadprzyrodzonych. Bohater regularnie widuje ducha tragicznie zmarłej, pięknej aktorki, który przybiera przed nim zmysłowe pozy i okazjonalnie pomaga w śledztwie. Czy skojarzenie z Halloween Blues jest tylko kwestią przypadku? Seria Mythica i Kasa ukazała się później, więc jeśli ktoś się kimś inspirował, to właśnie twórcy Halloween, wyciągając zresztą wnioski z błędów poprzedników, którzy przedobrzyli sprawę. Interwencji z zaświatów jest w tomiku za dużo, Marylin Monroe i inne duchy praktycznie rozwiązują sprawę, nie zostawiając bohaterowi pola do popisu. Jackowi nie jest nawet dane ująć przestępcy w finale! W znacznie większym stopniu wykazuje się Jolly, który dzięki sprytowi dokonuje popisowej kradzieży, przy okazji uwalniając pewną młodą damę od rodzinnej klątwy. Przystojny złodziej w obcisłym wdzianku reprezentuje charakterystycznych dla włoskiego komiksu odpowiedników Fantomasa, takich jak Diabolik czy Kryminal. Gdyby oprawa była troszkę ładniejsza… Niestety, Jolly ma wśród Rekinów najbrzydszą grafikę, która niejednego czytelnika może odstraszyć od lektury, która koniec końców okazuje się całkiem przyzwoita.
A więc kryminały bądź thrillery… Wszystkie czyta się dość przyjemnie, bez większych zgrzytów, choć czasami przywołują na twarz lekki uśmieszek ze względu na jakieś scenariuszowe przegięcie bądź nadto afektowany dialog. W sumie jednak, z chwalebnym wyjątkiem Wallesteina, który jako jedyny zasłużył sobie na miano „komiksu dla dorosłego czytelnika”, są to serie drugiego rzutu, które nawet we Włoszech nie zrobiły wielkiej kariery, więc i polski rynek niewiele by zyskał na ich kontynuacji. Wypada potraktować je jako ciekawostkę i nie ma sensu płakać nad ich efemerycznością. Szkoda tylko, że do naszego pięknego kraju nie zawitały i pewnie już nie zawitają prawdziwie znakomite włoskie tytuły. Jaką przyjemnością byłoby na początku każdego miesiąca biec do kiosku i prosić o najnowszy numer Zary Wampirzycy, Shatany, Sukii czy Królewny Śnieżki (nie tej disneyowskiej!). Jeśli zaś chodzi o realne perspektywy, mam nadzieję, że powrót Dylan Doga (podwójny album Zamek grozy. Dama w czerni) nie pozostanie bez dalszego ciągu.
Ot i cała spuścizna Rekina...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz