Kolejny przeczytany Bond. Z wyjątkowo kiczowatą okładką, jakiej powstydziłyby się nawet wydawnictwa bardziej szemrane od Rzeczpospolitej. Jednak w pewien sposób współgra ona z treścią Szpiega, który mnie kochał, najbardziej nietypowej powieści z bondowskiego cyklu. Tym razem bowiem funkcję narratora przejmuje Vivienne Michel, młoda Kanadyjka, którą podczas samotnej podróży po Ameryce wpada w nie lada tarapaty. Zginęłaby z kretesem z łap dwójki zbirów, Sola Horrora i Spluwaka Moranta (już ich ksywy sprawiają, że włos jeży się na głowie!), gdyby sytuacji nie uratował pojawiający się znikąd 007. Agent bez większych kłopotów wykańcza łobuzów i rozkochuje w sobie dziewczynę. Narracja zauroczonej Vivienne wpływa na styl powieści, przywodzący niekiedy skojarzenia z literaturą romansową dla pań. Oczywiście Bond jest znacznie bardziej intrygującym obiektem westchnień od latynoskiego kochanka z pierwszego lepszego Harlequina. Ale oddajmy już głos bohaterce...
"Nigdy jeszcze nie uprawiałam miłości, całkowitej miłości, tak sercem, jak i ciałem. Wreszcie pojęłam, czym ta rzecz może być w ludzkim życiu.
Chyba wiem, dlaczego mu się tak całkowicie oddałam i dlaczego byłam do tego zdolna z mężczyzną poznanym zaledwie sześć godzin temu. Niezależnie od jego ekscytującego wyglądu, pewności siebie, męskości, pojawił się znikąd, jak książę w baśni, i uratował mnie od smoka. Gdyby nie on, już bym nie żyła, przedtem jeszcze Bóg jeden wie, co wycierpiawszy. Mógł zmienić koło w swoim samochodzie i odjechać, albo - gdy pojawiło się niebezpieczeństwo - mógł troszczyć się o własną skórę. Tymczasem on walczył o moje życie jak o własne. A potem, kiedy smok został zabity, wziął mnie jako nagrodę. Wiedziałam, że za kilka godzin odjedzie - bez wyznań miłosnych, nie tłumacząc się i nie przepraszając. I na tym sprawa się zakończy - było i przeszło.
Każda kobieta lubi być na wpół zgwałcona. Lubimy być wzięte. To jego cudowna brutalność wobec mego potłuczonego ciała uczyniła ten akt miłosny tak przenikliwie rozkosznym. To i koincydencja nerwów całkowicie rozluźnionych po ustaniu napięcia i zagrożenia, ciepłe doznanie wdzięczności i naturalne uczucie kobiety dla jej bohatera. Nie żałowałam tego i nie wstydziłam się. Sprawa mogła mieć dla mnie różne konsekwencje: nie najmniej ważna z nich taka, że odtąd mogą już nie zadowalać mnie inni mężczyźni. Ale jakiekolwiek byłyby moje kłopoty, on nie dowie się o nich. Nie będę za nim goniła i starała się powtórzyć tego, co było pomiędzy nami. Będę się trzymać od niego z daleka i niechaj idzie własną drogą, na której spotka inne kobiety, nieprzebrane mnóstwo innych kobiet, które zapewne dadzą mu tyle samo fizycznej rozkoszy, ile jej doznał ze mną. Nie dbam o to - a przynajmniej powiedziałam sobie, że nie dbam - bo żadna z nich nigdy go nie posiądzie na własność, nie otrzyma z niego więcej niż to, co ja mam teraz. I do końca życia będę mu wdzięczna... za wszystko. I zapamiętam sobie go na zawsze jako mój wizerunek mężczyzny."
Klasyczna, stylowa okładka powieści. Polscy graficy, uczcie się od angielskich kolegów po fachu!
Tytuł: Szpieg, który mnie kochał (Cykl: James Bond 007)
Autor: Ian Fleming
Przekład: Robert Stiller
Wydawca: Rzeczpospolita, 2008
Liczba stron: 168
"Każda kobieta lubi być na wpół zgwałcona. Lubimy być wzięte." - fleming wykazuje sie nie lada znawstwem kobiecej duszy ;-)
OdpowiedzUsuńHmm, chciałem nawet podkreślić ten fragment, ale doszedłem do wniosku, że i tak dostatecznie rzuca się w oczy :)
OdpowiedzUsuń