31 maja 2010

Alix, Tom I - Alix l'intrépide

Nieustraszony Alix jest dla mnie albumem wyjątkowym, gdyż od niego zaczęła się moja przygoda z francuskim. Co prawda, nie dane mu było stać się pierwszym komiksem, jaki przeczytałem w tym pięknym języku. Wręcz przeciwnie, okazał się tak trudny i niewdzięczny w lekturze, że na kilka miesięcy zraziłem się do nauki! Dopiero jakiś czas później przemożne pragnienie poznawania europejskich komiksów wzięło górę nad gnuśnością i lenistwem, skłaniając mnie do podjęcia na nowo trudów samodzielnej edukacji. Nauczony doświadczeniem, pierwsze lektury wybierałem sobie spośród komiksów językowo prostszych – Asterix, Thorgal, Zara La Vampira, te bardziej rozgadane zostawiając sobie na przyszłość. Nie było rzecz jasna wątpliwości, że wcześniej czy później zmierzę się z albumem, przy którym wcześniej tak sromotnie poległem. I nadszedł wreszcie ten dzień…

Nie da się ukryć, że sięgnięcie po tak trudny tytuł na sam początek nauki nie było posunięciem rozsądnym. Alix jest dziełem starej daty, powstał na samym początku lat pięćdziesiątych. Autorzy nie mieli jeszcze zaufania do czytelności własnych rysunków i zdolności percepcyjnych odbiorcy, każdy obrazek opatrywali więc komentarzem więcej niż wyczerpującym. „Alix przystąpił dwa kroki po zimnej, marmurowej posadzce, przystanął i wstrzymując oddech, delikatnie odsłonił kotarę. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok. Chłopak nie mógł uwierzyć własnym oczom…” Toż to opowiadanie z ilustracjami, a nie komiks, który powinien przemawiać obrazem! Ten typ narracji, kontrastujący z przyzwyczajeniami dzisiejszego odbiorcy, 60 lat temu był jednak na porządku dziennym i nie można czynić z niego zarzutu. Czy jednak warto odgrzebywać podobną ramotkę?

Odpowiedź zależała będzie od tego, jak bardzo interesujemy się komiksem historycznym. Dla miłośników tego gatunku, mającego we Francji bardzo silną pozycję, Alix jest wręcz lekturą obowiązkową. Jacques Martin utorował drogę i wyznaczył horyzont zainteresowań dla wszystkich autorów, podejmujących trud odtworzenia na kartach komiksu minionych epok. Do inspiracji Martinem przyznają się m.in. François Bourgeon (Towarzysze Zmierzchu) i Gilles Chaillet (Vasco). Kto wie, gdyby nie popularność Alixa, w głowie Gościnnego i Uderzo nie zrodziłby się pomysł do stworzenia parodii rzymskiego antyku? Czy to tylko zbieg okoliczności, że seria Martina rozgrywa się za konsulatu Juliusza Cezara, a jej tytułowym bohaterem jest młodzieniec pochodzenia galijskiego…

Już pierwszy album pozwala się zorientować, na jak szeroką skalę zakrojona będzie opowieść o Aliksie. Akcja pędzi na łeb, na szyję, jest jej nawet więcej, niż tekstu w dymkach! Nawet nie próbuję jej opisywać, to zbyt trudne zadanie! W kwestii nadmiaru atrakcji wiele wyjaśnia fakt, że pierwotnie przygody Alixa ukazywały się w gazecie. Mała objętość odcinka zmuszała do maksymalnej kondensacji akcji. Czytelnik gazety miał swoje prawa, w każdym numerze otrzymywać musiał coś atrakcyjnego i trzymającego w napięciu. Trochę gorzej wypada to jako albumowa całość. Nadmiar zdarzeń przytłacza, a supremacja tekstu nad obrazem miejscami irytuje. Od dziesięciu zwrotów akcji lepsze byłyby dwa, góra trzy, ale przedstawione dokładniej, z większą precyzją. Np. gdy na rzymski patrol napadają lwy, byłoby ciekawiej zobaczyć trzy większe kadry, wypełnione dramatyczną walką, a nie jeden mały, ograniczający się do prezentacji nóg zagryzionych żołnierzy. Z drugiej strony, zwolnienie akcji mogłoby opóźnić o kilka numerów spotkanie Alixa z Juliuszem Cezarem, a tego przecież byśmy nie chcieli!

Wśród fanów serii tom pierwszy jest rzecz jasna pozycją obowiązkową, każdy przecież chce wiedzieć, od czego się wszystko zaczęło, natomiast nie ocenia się go zbyt wysoko. Bohatera poznajemy dobrze dopiero w następnych. Również intrygi stają się w nich bardziej wyrafinowane, a tło historyczne ulega wyeksponowaniu. W sumie to całkiem dobre prognozy na przyszłość. Co prawda nie wyobrażam sobie, w jaki sposób można pogłębić Alixa, który w swojej pierwszej przygodzie wygląda na młodzieńca, jakich w komiksach wiele: szczerego, prawego i dzielnego blondaska. Może rzeczywiście zyska jakieś cechy charakterystyczne, ale nie liczyłbym na nagłą przemianę w postać szekspirowską. Najważniejsze jednak, by w jego towarzystwie miło się nam zwiedzało Imperium Rzymskie w całej jego rozciągłości. Ta wycieczka po antyku trwa zresztą po dziś dzień: w 2009 roku ukazał się 28 tom serii.

Niektóre z atrakcji:

Basen z żarłocznymi krokodylami!


Pojedynek ze złym centurionem!


Spotkanie z wygłodniałym stadem wilków!


Zażarta bitwa morska!


Brawurowy pojedynek rydwanów!


Wielki pożar Koloseum!

26 maja 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia: All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec

Spójrzmy prawdzie w oczy: to jedna ze słabszych pozycji o Batmanie. Bezapelacyjnie najsłabsza z tych, które podpisał Frank Miller. Do porażki przyczynił się przede wszystkim scenariusz, a raczej jego brak. Bez fabuły z prawdziwego zdarzenia nie ma sensu zabierać się za ambitne zadanie stworzenia alternatywnej historii Mrocznego Rycerza. Mini-seria Franka Millera i Jima Lee przynosi rozczarowanie, lecz na otarcie łez zostają liczne smaczki. Na przykład widok Batmana maskarującego szumowiny z uśmiechem na ustach - jak ten obrazek kontrastuje z tym, z czym mamy do czynienia w każdym innym komiksie, gdzie nasz mroczny heros uważa jak może, by nie wyrządzić przestępcom jakiejś większej krzywdy! Najbardziej zaś w millerowskim Batmanie cieszy konkretne podejście do arcyzgrabnych partnerek w arcyobcisłych kostiumach. One też nie pozostają obojętne na męski urok tego brutala...


Batman: To jest ból!

Batgirl: Nie zatrzymuje się. Nie oszczędza żadnego z nich. Ani jednego. Zanim zdążę złapać oddech, są kupą krwawiącego, płonącego mięsa.

Batgirl: I boże dopomóż, jakby uderzył we mnie grom: jestem w nim zakochana. W cholernym Batmanie.

Batman: Śpij dobrze, cioto! I żebyś mi więcej nie zaczepiał żadnych dziewczyn z Gotham!
Łobuz: Nie będę... Przyrzekam..
Batgirl: Czy ktoś ci kiedyś mówił, mój dobry człowieku, że jesteś totalnie seksowny?

Batman: Nie w ciągu ostatnich kilku dni.
Batgirl: To właśnie ci powiedziano.
Batman: Jej język ma piaskowy posmak. Jest palaczką. Cygara. Kubańskie. Nie całowałem palaczki od tygodni.

Batman: Ostatnią była Selina.

Batman: Nie zdejmujemy masek. Tak jest lepiej.

Grzmot (metaforycznie): Kraak!

Może i sztubackie to wszystko, a jednak cieszy. Zazwyczaj Bruce Wayne unika zbliżeń jak ognia, np. w Hush (również z grafiką Jima Lee) wystarczył jeden namiętny pocałunek Catwoman, by się wystraszył i przerwał ciekawie zapowiadający się związek. Ta daleko posunięta wstrzemięźliwość zaczynała już być podejrzana, skłaniając niektórych czytelników do dość śmiałych przypuszczeń. Ich owocem były między innymi akwarele autorstwa Marka Chamberlaina, rzucające nieco światła na istotę relacji Batmana z jego młodym podopiecznym!

Cykl, który doczekał się nawet oficjalnej wystawy w prestiżowej nowojorskiej galerii, wywołał furię i protesty DC Comics. Może stąd zielone światło dla Franka Millera, którego napakowany testosteronem Batman jest wręcz manifestacyjnie hetero?

25 maja 2010

Splatter w komiksie - temat tabu w Polsce?!?

W 1991 roku ukazał się w kioskach czwarty numer Valeriana, dość wyjątkowy, a to ze względu na część publicystyczną, poświęconą zjawisku komiksowej przemocy. Najciekawszy okazał się przedruk z włoskiego Corriere Della Serra, utrzymany w alarmującym tonie tekst o tytule Komiks - Wirus horroru wśród dzieci! Amerykę i Europę zalewa fala obrazkowego okrucieństwa i nihilizmu. Poważnie zagraża zdrowiu psychicznemu młodych odbiorców, a i starszych doprowadzić może do rozstroju nerwowego. Trzeba coś z tym zrobić, zanim będzie za późno! Aby przestroga nie pozostała gołosłowna, opatrzono ją kilkoma makabrycznymi fragmentami z różnych komiksów. Co też się na nich nie działo: bicie, wieszanie, patroszenie, wbijanie na rożen i pieczenie! Jakże to - myślałem z niezdrową ekscytacją - czyżby sceny tego typu były chlebem powszednim na zachodnim rynku komiksowym? A jeśli tak, to czy wkrótce pojawią się u nas?

Od tego momentu z niecierpliwością wypatrywałem w kioskach i księgarniach jakiegokolwiek tytułu utrzymanego w podobnej estetyce. Na próżno! Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu rynek zwrócił się w inną stronę. Zamiast przedrukowywać europejską erotykę i horror, których - jak dowiedziałem się znacznie, znacznie później m.in. z książki Zgwałcone oczy Jerzego Szyłaka - w istocie było całkiem sporo, rodzimi wydawcy postawili na komiks amerykański i politycznie poprawne przygody superbohaterów. Kierujący swą ofertę do dzieci i młodzieży Tm-Semic na ładnych parę lat zdominował rynek, co blokowało działalność innych wydawnictw, skutecznie zapobiegając inwazji komiksowej przemocy. A przecież mogła znaleźć swoich odbiorców! O zapotrzebowaniu na bezpretensjonalne gore świadczyła chociażby ogromna popularność groszowych horrorów Guya N. Smitha, wydawanych w olbrzymich nakładach przez Phantom Press.

Obawy redaktorów Komiksu Fantastyki okazały się płonne i wyuzdanej przemocy nie udało się zdeprawować polskich czytelników. Na dobrą sprawę jedynym jej śladem są ilustracje, które zaprezentowali "dla przestrogi", narażając się na protesty rodziców, kupujących Valeriana swoim pociechom! Przez wiele lat te kilka obrazków stanowiło dla mnie symbol zakazanego, niedostępnego owocu z mitycznego drzewa komiksu europejskiego. Zastanawiałem się, z jakich konkretnie tytułów mogły pochodzić. Było to całkowitą tajemnicą, jako że ani w tekście, ani pod obrazkami nie raczono podać źródeł. Częściowa odpowiedź przyszła po kilkunastu latach, kiedy to dowiedziałem się o istnieniu fumetti neri, komiksów dla dorosłego czytelnika, wydawanych w kieszonkowym formacie (więcej o ich specyfice tutaj). Jest więcej niż pewne, że to właśnie z nich pochodziła większość ilustracji. O wiele trudniejszym zadaniem okazała się weryfikacja poszczególnych tytułów. Być może to wręcz mission impossible, lecz nie tracę nadziei. Jak dotąd udało mi się ustalić pochodzenie zaledwie jednego. Dobre i to, zwłaszcza że nie spotkało mnie o rozczarowanie: komiks okazał się tak niepoprawny, jak sobie życzyłem!

Sporo się zmieniło od czasów mojej młodości... Wydawcy nie muszą przejmować się młodym czytelnikiem, dla spokoju sumienia wystarczy mały znaczek Tylko dla dorosłych, umieszczony z tylnej strony okładki. Zresztą, zdecydowana większość młodzieży nie zawraca sobie głowy komiksami, preferując gry komputerowe, tak więc oferta skierowana jest przede wszystkim do amatorów pełnoletnich (i raczej zamożnych). Choć tzw. zeszytówki znikły bezpowrotnie, rynek jest dość bogaty, czasami więc trafia się również coś soczyście brutalnego: Kaznodzieja, Likwidator i Borgiowie... Co prawda zaprezentowana przemoc służy tu zawsze jakimś wyższym celom, np. krytyce establishmentu i kleru (jak w trzech wymienionych tytułach). Ale też całkiem niedawno wydawnictwo Hella Komiks, które wystartowało ostrym nunsploitation Piekielny zakon, zapowiadało całą serią "siarczystych" komiksów. Jednak po trzech czy czterech ciekawych (choć już nie tak mocnych) albumach zawiesiło działalność. Może ktoś przejmie po nich pałeczkę?

Na koniec pomyślnie zidentyfikowany kadr! Pochodzi z finału szóstego tomu Zora La Vampira (Zara w wersji francuskiej). Wampirzyca Zara i wiedźma Eleonora wpadają w łapy górali. Na nieszczęście dla tej drugiej, zbójnicy na poważnie traktują cytat ze Starego Testamentu: "Czarownicy żyć nie pozwolisz"... (Wj 22,17)

20 maja 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia: Hup #4


Czytelnicy Hup, których Robert Crumb stawia przed trudnymi pytaniami egzystencjalnymi, nie mają co liczyć na łatwe odpowiedzi. Nie zna ich nawet sam autor! Ważne jednak, że w trakcie poszukiwań nie idzie na łatwiznę i nie daje się omamić żadnemu z systemów, które arogancko przyznają sobie prawo do wszechwiedzy. Do niektórych z nich ma zresztą prywatny resentyment...


Jezus: "Szukajcie, a znajdziecie... Proście, a będzie..."
Robert Crumb: Hej, tak trzymać! Jezu, jesteś prawym człekiem! W rzeczy samej, absolutnie wymiatasz, facet! Ale, wiesz co...
Tak wiele potwornych rzeczy zostało popełnionych w twoim świętym Imieniu.... Najlepiej będzie, jak wyniesiesz się stąd w cholerę...
Poza tym, miałem kiedyś dziewczynę, która rzuciła mnie dla gościa wyglądającego zupełnie jak ty!

Wielki But Historii: ŁUP!
Jezus: Aj! Ci głupi goje!

Daar (1993) – Obsesja to poważna sprawa!


W kontakcie z kinem bollywoodzkim nierzadko jesteśmy zdezorientowani. Czy oglądamy rzewny melodramat, slapstikową komedię, wyczynową sensację, zagmatwany kryminał, efekciarskie sience-fiction, a może krwawy horror? Wszystkie te gatunki pojawić się mogą w obrębie jednego filmu! Niezmiennym elementem w tej mieszance jest wyłącznie zestaw numerów tanecznych. Czasem jednak scenarzyści rezygnują z radosnego eklektyzmu na rzecz opowieści bardziej spójnej, skoncentrowanej wokół jednego problemu. Właśnie tak dzieje się w filmie Daar, który już w prologu wyjawia, jaki będzie jego główny temat: "Kiedy miłość przekracza granice, staje się oddaniem, a kiedy oddanie się powiększa, zmienia się w obsesję. Ta opowieść traktuje o miłosnej obsesji. Niesie w sobie prawdę, obecną w miłości Laili i Majnu. Ma także tę intensywność, która była w sercach Romea i Julii. Zawiera emocje, jak w poezji Heer Ranjha. Ale ma jeszcze jeden, dodatkowy element... coś, czego nie było dotąd w żadnej miłosnej historii... STRACH!" (czyli DAAR – w tym miejscu następuje czołówka.) W ostatnim zdaniu narrator mocno przesadza, strach w takiej czy innej formie obecny jest w większości opowieści o uczuciach (lęk przed odrzuceniem bądź rozstaniem, obawa o los ukochanego na froncie, itp.), jednak nie można zarzucić mu kłamstwa. Od początku do końca filmu będziemy świadkami pasji miłosnej tak dzikiej i nieposkromionej, że u osoby, która miała nieszczęście stać jej przedmiotem, wywoła śmiertelne przerażenie...

Nieodwzajemniona miłość bardzo często zamienia człowieka w potwora. Przypadek Rahula (Shahrukh Khan) nie jest inny. Chłopak od pierwszego dnia liceum kocha się w Kiran (Juhi Chawla). Jeden rzut oka na dziewczynę wystarcza, by w pełni zrozumieć jego afekt. Niestety, Rahul należy do osób nieśmiałych, którzy latami wzdychać będą za jakąś pięknością, nie zamieniając z nią ani słowa. Choć zazwyczaj owe obiekty cichych hołdów doskonale wiedzą, że są adorowane, pozbawiona najwyraźniej kobiecego szóstego zmysłu Karin przez cały czas pozostaje nieświadoma. W końcu nadchodzi matura, po zdaniu której dziewczyna planuje ułożyć sobie życie u boku przystojnego komandosa marynarki. Nie będąc w stanie o niej zapomnieć, Rahul postanawia zdobyć jej względy wszelkimi możliwymi sposobami. Zaczyna od nieustannego nękania anonimowymi listami i telefonami. Kiedy prośby i groźby nie przynoszą żadnych efektów, oszalały adorator postanawia usunąć główną przeszkodę na drodze do związku z Karin: jej narzeczonego. Problem w tym, że Sunil (Sunny Deol) nie jest pierwszym lepszym przystojniakiem, który miał szczęście wpaść jej w oko. To doświadczony hinduski żołnierz, który w pojedynkę i uzbrojony wyłącznie w nóż potrafi w wykończyć cały oddział terrorystów!

W emocjonującej rozgrywce samców kibicowałem Rahulowi. Wbrew intencjom twórców, lecz nie z przekory, a współczucia. Jakie szanse może mieć nadwrażliwiec, z którego obsesyjna miłość wyssała wszystkie soki, stający przeciwko napakowanemu twardzielowi, któremu sił dodaje namiętne uczucie pięknej dziewczyny? A gdyby nawet Rahulowi jakimś cudem udało się wyeliminować konkurenta, nie ma możliwości, by Karin odwzajemniła jego uczucia. Bohaterki Bollywoodu są wierne jednemu mężczyźnie aż grobowej deski i prędzej same zginą, niż pokochają innego. Rahul jest na przegranej pozycji i co najwyżej może nieco uprzykrzyć życie zakochanej parze, zanim zostanie przykładnie ukarany. Nie pomoże mu nawet urok Shahrukh Khana, w dziesiątkach innych filmów skutecznie rozmiękczający niewieście serca. Daar należy do nielicznego grona produkcji, w których bożyszcze Indii wcieliło się w rolę czarnego charakteru. Zresztą nawet w tych rolach nie jest zwykłym łajdakiem. Za jego przejście na ciemną stronę Mocy odpowiedzialna jest zazwyczaj nieodwzajemniona miłość. Ten fakt sprawia, że nie potrafimy całkowicie potępić jego bohaterów, mimo szeregu ich nieczystych zagrań (molestowanie, szantaż, morderstwo…). Tylko ten, kto nigdy ekstremalnie nie kochał, będzie mógł rzucić kamieniem!

Maniakom Bollywoodu i samego Shahrukha polecać Daaru nie trzeba, z pewnością dawno już go obejrzeli. Przeciwników nie warto przekonywać, gdyż i tak uciekną z krzykiem już przy pierwszym musicalowym przerywniku. Pozostaje namawiać do seansu wszystkich tych, którzy indyjskie produkcje akceptują, lecz od czasu do czasu i z pewnymi zastrzeżeniami. Film szczęśliwie pozbawiony jest większości elementów, które tak często powodują irytację u zachodniego widza. Przede wszystkim nie wystąpił Johnny Lever, czołowy błazen Bollywoodu, którego popisy potrafią osłabić nawet najlepszy film. Humor Daaru bardzo mocno powiązany jest z akcją i w żadnym momencie nie wprowadza się go na siłę. Zgrabnie ułożony scenariusz, wykorzystujący wiele chwytliwych rozwiązań erotycznego thrillera, ani przez chwilę nie wydaje się wysilony. W filmie trwającym bite trzy godziny stanowi to nie lada wyczyn. Nie zawodzą również partie taneczne. Co prawda po jednym razie trudno mi stwierdzić, jak chwytliwe są poszczególne utwory, jednak wszystkie sprawiają pozytywne wrażenie, a układom choreograficznym nie sposób nic zarzucić. Wielbicielki wygibasów Shahrukha muszą się zadowolić jedną sceną taneczną z jego udziałem – postaci negatywnej nie pozwolono na więcej! We wszystkich jest natomiast obecna Juhi Chawla. Jej uroda oszałamia, zwala z nóg, doprowadza do szaleństwa! Podczas oglądania miejmy się więc na baczności, by nie podzielić losu Rahula…

P.S. Daar oglądałem z fanowskim tłumaczeniem autorstwa Anaru. Gorąco je polecam. Swoim profesjonalizmem bije na głowę większość oficjalnych, a jego największą zaletą są umieszczone w nawiasach komentarze, na bieżąco objaśniające wszystkie konteksty kulturowe, których w filmie nie zabrakło.

How does it look:

Rozradowana Kiran jedzie do mężczyzny swego życia. Niestety, nie jest to Rahul…


…lecz Sunil, nieustraszony komandos, z którym złoczyńcy nie mają szans!


Podczas gdy Rahul usycha z miłości...


...bohaterowie śpiewają o czekającej ich małżeńskiej idylli.


Rahul ogranicza się do roli cichego adoratora - z wielkim trudem!


Niedostępna piękność prześladuje go w snach...


Roztańczony miesiąc miodowy w Szwajcarii.


Do jakiej niegodziwości jest się w stanie posunąć zaślepiony pożądaniem Rahul?!? Tego dowiemy się po przerwie!


Link IMDb

13 maja 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Necron, Tom 4


Statek naszych bohaterów zostaje napadnięty przez piratów, którzy biorą Friedę w niewolę. Jednak w starciu z Necronem, który przez cały czas ukrywał się pod pokładem, nie mają żadnych szans! Sytuacja odwraca się i teraz to morscy bandyci są na łasce Friedy. A znajduje się wśród nich nich całkiem atrakcyjna Murzynka...


Frieda: Necron, zasługujesz na nagrodę! Oddaję ci Murzynkę!

Murzynka: Nie!
Necron: Najpierw Necron pieprzyć...później jeść!

Na drodze Necrona staje jednak pewien "mały" szczegół...

Frieda: A więc? Co się dzieje?
Necron: Ech! Czarna kobieta mieć ptaszka!

Frieda: Cóż, jak wytłumaczy pani obecność tej ptaszyny?
Murzynka: Proszę bardzo, idiotko! Jestem transseksualistą. Pewnego dnia pojadę się zoperować w Casablance i będę mieć cipkę piękniejszą niż twoja!

Frieda: Ba! Mimo wszystko możesz się z nią zabawić. Wystarczy ją odwrócić.
Necron: Necron nie lubić ptaszka!

Frieda: W takim razie oszczędźmy jej podróży do Casablanki. POŻRYJ GO!

Necron: Tak... Necron głodny!


Necron: Mniam! I żadnych piór!

12 maja 2010

Non aver paura della zia Marta (1988) - Z wizytą u cioci

The Murder Secret - angielski tytuł nie odznacza się ani atrakcyjnością, ani oryginalnością. Dystrybutorzy powinni się trzymać oryginalnego, który w przekładzie brzmi Nie bój się ciotki Marty. To zapewne powtarza sobie w myślach Richard Hamilton (Gabriele Tinti), jadąc do krewnej, świeżo zwolnionej z zakładu psychiatrycznego. Trzeba przyznać, że bohater ma powody, by czuć się ździebko niekomfortowo. Dwadzieścia lat temu to właśnie jego matka zadecydowała, że niestabilną psychicznie Martę należy zamknąć w pokoju bez klamek. Obecnie lekarze stwierdzili, że została wyleczona, ale czy tym konowałom można ufać? I czy na pewno Marta nie będzie żywić urazy do syna osoby odpowiedzialnej za jej ubezwłasnowolnienie?

Mimo złych przeczuć Richard przyjmuje zaproszenie. Co więcej, zabiera ze sobą żonę Norę (Adriana Russo), córkę Georgię (Jessica Moore) i młodszego syna. Wkrótce przyjechać ma również starszy. Richard zapewne ma nadzieję, że widok jego radosnej, wielodzietnej rodzinki zmiękczy serce cioci. Po dotarciu na miejsce okazuje się jednak, że Marta właśnie wyjechała do znajomych. W jej przestronnej, podmiejskiej willi wita ich dozorca Thomas, zapewniając, że powrót gospodyni to kwestia jednego, góra dwóch dni. Uspokojona rodzina rozgaszcza się w domu, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, na jakie się naraża. Pozostaje w błogiej nieświadomości nawet wtedy, kiedy pojawiają się ewidentne sygnały ostrzegawcze. W pokoju córki ktoś wypisuje na lustrze datę zamknięcia ciotki w zakładzie, a posiadający parapsychiczne zdolności synek wyczuwa obecność złowrogich sił! Wkrótce willa ciotki stanie się miejscem wydarzeń przerażających, okrutnych, krwawych....

Stosunkowo mało znany film Mario Bianchi jest charakterystyczny dla drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Okresu, na który przypada schyłek giallo. Popularny od ponad dwóch dekad gatunek wyczerpał wreszcie swój potencjał, a i publiczność poczuła się nim znudzona. Spadek formy dotyknął nawet uznanych mistrzów gatunku, takich jak Dario Argento czy Lucio Fulci. Właśnie ze stajni tego ostatniego pochodzi Zia Marta. Oficjalnie uznaje się, że Lucio był producentem, wielu fanów twierdzi jednak, że współtworzył film na równi z reżyserem. Trudno potwierdzić te spekulacje, gdyż w 1988 roku niewiele już ostało się z oryginalnego stylu Ojca Chrzestnego Gore, a większości dzieł, które wtedy popełnił (np. Duchy Sodomy), nie są w stanie przetrawić nawet najzagorzalsi zwolennicy. Na tle tych absolutnych niewypałów Zia Marta prezentuje się całkiem całkiem, może więc ingerencja Fulciego nie była tak duża? On sam w każdym razie poczuwał się do autorstwa na tyle, że dwa lata później powklejał najbardziej krwawe sceny z filmu Bianchi do podpisanego przez siebie A Cat In The Brain.

Ewidentne piractwo (autopiractwo?) Fulciego miało swoją pozytywną stronę - ocaliło od całkowitego zapomnienia giallo, które ogląda się bardzo dobrze. Wcale nie ze względu na jego wysoką klasę. Miałbym spore trudności, próbując bronić filmu z artystycznego punktu widzenia. Nakręcony niewielkim kosztem, brak napięcia rekompensuje poprzez epatowanie nagością i makabrą. A trzeba przyznać, że gdy dochodzi do meritum, czyli krwawej maskary (również piłą mechaniczną), twórcy nie stosują żadnej taryfy ulgowej. Nawet dziesięcioletni chłopczyk nie może czuć się bezpieczny! Zdecydowanie nie jest to rozrywka wysokich lotów, ale chyba właśnie w tym tkwi jej urok. Ocierający się o absurdalność scenariusz do złudzenia przypomina fabuły fumetti neri (np. z serii Terror Blu), groszowych komiksów, których lekturze nie sposób się oprzeć, mimo ewidentnego prymitywizmu. Zresztą w aspekcie realizacyjnym film po latach zyskuje na wartości. W zestawieniu z tysiącami współczesnych horrorów, nakręconych na kamerze cyfrowej i bez budżetu, nawet najtańsze włoskie giallo sprawia pozytywne wrażenie.

Pierwszoplanową postać odtwarza Gabriele Tinti, zasłużony weteran kina klasy B, występujący od początku lat pięćdziesiątych. Prywatnie miał szczęście być życiowym partnerem Laury Gemser, z którą zresztą nierzadko występował. Być może właśnie związkowi z fascynującą kobietą zawdzięcza świetną kondycję, dzięki której zarówno w scenach akcji, jak i erotycznych staje na wysokości zadania, mimo 56 lat na karku? Prawdziwą obsadową perełką okazała się natomiast Jessica Moore. Zaskakujące jest, jak naturalnie wypada w roli sympatycznej i dość niewinnej nastolatki. W Eleven Days, Eleven Nights, swoim debiucie sprzed dwóch lat, prezentowała się zupełnie inaczej. Przekonująca metamorfoza z agresywnego wampa w podlotka niewątpliwie świadczy o talencie aktorskim, choć trudno go zweryfikować na podstawie filmów, które skupiały się głównie na prezentacji jej walorów czysto fizycznych. Czego zresztą nie mam realizatorom specjalnie za złe.

Uwaga, tym razem na kadrach zgnilizna nie tylko moralna!!!

Bohater.


Jego najbliżsi.


Podmiejska willa - czy to właściwy odpowiednik gotyckiego domostwa?


Podejrzanie przymilny dozorca.


Georgia (Jessica Moore) przymierza sukienki i wdzięczy się przed lustrem. Właściwie cały film mógłby być tylko o tym!


Czy w tym domu zagościł poltergeist?!? Absolutnie nieautoryzowane nawiązanie do filmu Tobe Hoopera.


To już niestety ostatnia scena z Georgią. Za chwilę nastąpi powtórka z klasycznego "prysznicowego" dreszczowca...


Italian Chainsaw Massacre!


A fuj!


"Wszystko to na kształt fali wzbierało i klęsło,
I znów iskrząc się wzbijało,
Jakby lada powiewem wzdymało i trzęsło
To mnożące się w oczach ciało."


Link IMDb