12 maja 2010

Non aver paura della zia Marta (1988) - Z wizytą u cioci

The Murder Secret - angielski tytuł nie odznacza się ani atrakcyjnością, ani oryginalnością. Dystrybutorzy powinni się trzymać oryginalnego, który w przekładzie brzmi Nie bój się ciotki Marty. To zapewne powtarza sobie w myślach Richard Hamilton (Gabriele Tinti), jadąc do krewnej, świeżo zwolnionej z zakładu psychiatrycznego. Trzeba przyznać, że bohater ma powody, by czuć się ździebko niekomfortowo. Dwadzieścia lat temu to właśnie jego matka zadecydowała, że niestabilną psychicznie Martę należy zamknąć w pokoju bez klamek. Obecnie lekarze stwierdzili, że została wyleczona, ale czy tym konowałom można ufać? I czy na pewno Marta nie będzie żywić urazy do syna osoby odpowiedzialnej za jej ubezwłasnowolnienie?

Mimo złych przeczuć Richard przyjmuje zaproszenie. Co więcej, zabiera ze sobą żonę Norę (Adriana Russo), córkę Georgię (Jessica Moore) i młodszego syna. Wkrótce przyjechać ma również starszy. Richard zapewne ma nadzieję, że widok jego radosnej, wielodzietnej rodzinki zmiękczy serce cioci. Po dotarciu na miejsce okazuje się jednak, że Marta właśnie wyjechała do znajomych. W jej przestronnej, podmiejskiej willi wita ich dozorca Thomas, zapewniając, że powrót gospodyni to kwestia jednego, góra dwóch dni. Uspokojona rodzina rozgaszcza się w domu, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, na jakie się naraża. Pozostaje w błogiej nieświadomości nawet wtedy, kiedy pojawiają się ewidentne sygnały ostrzegawcze. W pokoju córki ktoś wypisuje na lustrze datę zamknięcia ciotki w zakładzie, a posiadający parapsychiczne zdolności synek wyczuwa obecność złowrogich sił! Wkrótce willa ciotki stanie się miejscem wydarzeń przerażających, okrutnych, krwawych....

Stosunkowo mało znany film Mario Bianchi jest charakterystyczny dla drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Okresu, na który przypada schyłek giallo. Popularny od ponad dwóch dekad gatunek wyczerpał wreszcie swój potencjał, a i publiczność poczuła się nim znudzona. Spadek formy dotyknął nawet uznanych mistrzów gatunku, takich jak Dario Argento czy Lucio Fulci. Właśnie ze stajni tego ostatniego pochodzi Zia Marta. Oficjalnie uznaje się, że Lucio był producentem, wielu fanów twierdzi jednak, że współtworzył film na równi z reżyserem. Trudno potwierdzić te spekulacje, gdyż w 1988 roku niewiele już ostało się z oryginalnego stylu Ojca Chrzestnego Gore, a większości dzieł, które wtedy popełnił (np. Duchy Sodomy), nie są w stanie przetrawić nawet najzagorzalsi zwolennicy. Na tle tych absolutnych niewypałów Zia Marta prezentuje się całkiem całkiem, może więc ingerencja Fulciego nie była tak duża? On sam w każdym razie poczuwał się do autorstwa na tyle, że dwa lata później powklejał najbardziej krwawe sceny z filmu Bianchi do podpisanego przez siebie A Cat In The Brain.

Ewidentne piractwo (autopiractwo?) Fulciego miało swoją pozytywną stronę - ocaliło od całkowitego zapomnienia giallo, które ogląda się bardzo dobrze. Wcale nie ze względu na jego wysoką klasę. Miałbym spore trudności, próbując bronić filmu z artystycznego punktu widzenia. Nakręcony niewielkim kosztem, brak napięcia rekompensuje poprzez epatowanie nagością i makabrą. A trzeba przyznać, że gdy dochodzi do meritum, czyli krwawej maskary (również piłą mechaniczną), twórcy nie stosują żadnej taryfy ulgowej. Nawet dziesięcioletni chłopczyk nie może czuć się bezpieczny! Zdecydowanie nie jest to rozrywka wysokich lotów, ale chyba właśnie w tym tkwi jej urok. Ocierający się o absurdalność scenariusz do złudzenia przypomina fabuły fumetti neri (np. z serii Terror Blu), groszowych komiksów, których lekturze nie sposób się oprzeć, mimo ewidentnego prymitywizmu. Zresztą w aspekcie realizacyjnym film po latach zyskuje na wartości. W zestawieniu z tysiącami współczesnych horrorów, nakręconych na kamerze cyfrowej i bez budżetu, nawet najtańsze włoskie giallo sprawia pozytywne wrażenie.

Pierwszoplanową postać odtwarza Gabriele Tinti, zasłużony weteran kina klasy B, występujący od początku lat pięćdziesiątych. Prywatnie miał szczęście być życiowym partnerem Laury Gemser, z którą zresztą nierzadko występował. Być może właśnie związkowi z fascynującą kobietą zawdzięcza świetną kondycję, dzięki której zarówno w scenach akcji, jak i erotycznych staje na wysokości zadania, mimo 56 lat na karku? Prawdziwą obsadową perełką okazała się natomiast Jessica Moore. Zaskakujące jest, jak naturalnie wypada w roli sympatycznej i dość niewinnej nastolatki. W Eleven Days, Eleven Nights, swoim debiucie sprzed dwóch lat, prezentowała się zupełnie inaczej. Przekonująca metamorfoza z agresywnego wampa w podlotka niewątpliwie świadczy o talencie aktorskim, choć trudno go zweryfikować na podstawie filmów, które skupiały się głównie na prezentacji jej walorów czysto fizycznych. Czego zresztą nie mam realizatorom specjalnie za złe.

Uwaga, tym razem na kadrach zgnilizna nie tylko moralna!!!

Bohater.


Jego najbliżsi.


Podmiejska willa - czy to właściwy odpowiednik gotyckiego domostwa?


Podejrzanie przymilny dozorca.


Georgia (Jessica Moore) przymierza sukienki i wdzięczy się przed lustrem. Właściwie cały film mógłby być tylko o tym!


Czy w tym domu zagościł poltergeist?!? Absolutnie nieautoryzowane nawiązanie do filmu Tobe Hoopera.


To już niestety ostatnia scena z Georgią. Za chwilę nastąpi powtórka z klasycznego "prysznicowego" dreszczowca...


Italian Chainsaw Massacre!


A fuj!


"Wszystko to na kształt fali wzbierało i klęsło,
I znów iskrząc się wzbijało,
Jakby lada powiewem wzdymało i trzęsło
To mnożące się w oczach ciało."


Link IMDb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz