28 lutego 2009

Scream Blacula Scream (1973) - Nosferatu is b(l)ack!

Blaxpolitation wymaga od współczesnych widzów niejakiego przygotowania. Muszą wiedzieć, że podstawowym zadaniem gatunku było wbicie czarnoskórej publiczności w dumę. "Oto mamy WŁASNE kino rozrywkowe i WŁASNYCH twardzieli, twardszych nawet od białych!". Rzeczywiście, przy takim Shafcie nawet Brudny Harry może wyjść na cieniasa. Co jednak począć z wampirem Blaculą, postrachem nadobnych dziewic, przeklętym na wieki? Otóż również on może być wzorem dla czarnych braci! Tak, jest odrażającym krwiopijcą, ale nie przez cały czas. W swoim ludzkim wcieleniu, jako hrabia Manuwalde, to inteligentny, przystojny, czarujący i oczytany facet. Nadto nie został wampirem z własnej winy. Przed stu laty ukąsił go biały właściciel, u którego był niewolnikiem. Częściowo zdejmuje to z niego odpowiedzialność za niecne czyny.

Blacula zdaje sobie sprawę z ogromu zła, jakie wyrządza innym Murzynom (przede wszystkim urodziwym Murzynkom!), żerując na ich krwi, dlatego postanawia zmienić swą naturę. W tym celu przychodzi do Pam Grier, pięknej kapłanki voodoo, która zresztą nie pozostaje mu obojętna (i vice versa). Czaru niestety zdjąć się nie da, lecz Pam uwolni Blaculę od egzystencjalnych cierpień, wbijając mu kij billardowy w serce (a konkretnie - w laleczkę voodoo, która go przedstawia - efekt ten sam).

Murzyńska magia to ciekawy pomysł adaptacyjny. Dobry, bo oryginalny. Tego typu folkloru nie sposób odnaleźć w "białych" filmach o wampirach. Trzeba pochwalić Williama Marshalla za magnetyczną kreację. Jego wampir w niczym nie ustępuje takim demonicznym arystokratom jak Christopher Lee czy Frank Langella. Pam Grier została dobrze dobrana do roli pięknej i silnej kobiety, lecz odniosłem wrażenie, że niepewnie czuje się w horrorze. Zapewne ta dziarska niewiasta wolałaby dzierżyć giwerę w jakimś sensacyjniaku.

Gorzej wypada reszta filmu, która przypomina zwykły nudnawy blaxploitation, wypełniony grypsującymi ziomalami z czarnego getta. Niestety, ukąszeni przez Blaculę Murzyni pozostają równie szpanerscy i aroganccy jak za życia. Niewiele nauczyli się od Mistrza. Nic dziwnego, że on sam jest tym wszystkim zmęczony i chce się wycofać. W Scream Blacula Scream nie wyczuwa się atmosfery grozy, choć jak na ironię wampirów tu w bród.

Całość ratuje klimatyczny finał z bębnami, kiedy to Pam próbuje wygnać Blaculę z Manuwalde'a, a policja szturmuje dom pełen ożywieńców i następuje klimatyczna masakra. Za plus trzeba uznać fakt, że Blacula nie daje się łatwo pokonać i w walce z nim trzeba uciec się aż do magii. Jaka sympatyczna odmiana po cyklu wytwórni Hammer, gdzie Dracula miał permanentnego pecha: a to wpadał do jeziora i zamarzał, a to do kościoła, gdzie niefortunnie przewracał się prosto na krzyż i ginął marnie. Raz nawet zaplątał się w krzak głogu, co również miało dlań opłakane konsekwencje. Na taką fuszerkę nasz Black Nosferatu nigdy by sobie nie pozwolił!

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0070656/

The Beast With A Gun (1977) - Wściekły Pies Helmut

Bez wątpienia największą atrakcją filmu Bestia ze spluwą jest Helmut Berger, wcielający się w bezwzględnego przestępcę. Nanni Vitali to absolutny antybohater, nie ma ani jednej pozytywnej cechy, chyba że za takową uznamy niesamowitą witalność (vide nazwisko). Choć po brawurowej ucieczce z więzienia zdrowy rozsądek nakazywałby zaszyć się w bezpiecznym miejscu, bandziora zanadto rozpiera energia, decyduje się więc z kumplami na brawurowy skok. Na dobry początek porywa piękną Giulianę (Marisa Mell, gwiazda Diabolika), tłukąc jej chłopaka na kwaśne jabłko. Na tym podły gangster nie kończy. W chwilę później jego banda grzebie delikwenta żywcem. Ma to nauczyć dziewczynę, że z Vitalim i spółką absolutnie nie ma żartów!

Czy to tylko przypadek, że wielcy aktorzy, występujący we włoskich produkcjach seryjnych (obok Bergera np. Klaus Kinski), tak wściekle miotają się po ekranie? Czyżby dawali upust swej goryczy, że nie dane im było zagrać w czymś ambitniejszym? Kto wie, może rzeczywiście Berger odczuwał pewną irytację, że po śmierci Viscontiego nie pojawił się dlań żaden ambitny projekt, niemniej w stereotypowej roli brutalnego bandziora dał z siebie wszystko. Promieniuje pierwotną dzikością i zwierzęcym magnetyzmem, w pełni uzasadniającym rozmaite tytuły filmu. Jak to w przypadku hitów kaset video bywało, jest ich całkiem sporo, w tym wypadku wszystkie pasują jak ulał: Wściekły pies, Wściekły pies zabójca, Ludzka bestia, Okrutna bestia ze spluwą, Dzikie bestie z pistoletami maszynowymi (ten ostatni traktuje również o towarzyszach Nanniego).

Reszta to typowa sensacja po włosku, fachowo określana jako poliziotto. Nie ma ona demaskatorskich ambicji dzieł Elio Petriego (Śledztwo w sprawie obywatela poza wszelkim podejrzeniem) bądź Francesco Rosi (Szacowni nieboszczycy), jednak nadrabia te braki mnogością akcji. Czego tu nie ma! Pościgi samochodowe, strzelaniny na pistolety i karabiny, brutalne pojedynki na pięści (w których celuje Vitali, dopóki nie napotka godnego siebie przeciwnika, inspektora Sorelli), nadto seks, który nie przypadnie do gustu feministkom. Kobiety są tutaj przymuszane, traktuje się je bezceremonialnie. Pierwszą napotkaną pannę Vitali gwałci, z drugą postępuje jeszcze gorzej, tnąc brzytwą (równie paskudnie zachowa się David Hess w The House on the Edge of the Park Ruggero Deoddato- czyżby jakaś inspiracja?). Film Sergio Grieco nie jest pod tym względem odosobnionym przypadkiem. Podobnie przedstawia się sytuacja w całym włoskim kinie popularnym lat 70., kiedy to kobiety skazane były na rolę ofiar, biernie czekających na wybawcę, np. dzielnego inspektora (tutaj w wykonaniu weterana gatunku, Richarda Harrisona). Do głowy im nie przyszło wziąć sprawę (tzn. spluwę) we własne ręce i samodzielnie ukarać dręczącego je łobuza.

Bestia ze spluwą broni się jako pełna adrenaliny, męska rozrywka. Nieco traci w zestawieniu z innymi pozycjami z filmografii Bergera. Jest antytezą artystycznych dzieł Luchino Viscontiego, z którymi aktor jest najbardziej kojarzony. Brutalne potraktowanie płci pięknej nie wystarczyło, by otoczyła go aura skandalu, towarzysząca takim tytułom, jak erotyczna adaptacja Wilde'a Dorian Grey (1970) czy naziploitation Salon Kitty (1976). Bezpretensjonalny poliziotto zyskał sobie jednak wiernych fanów, czego najlepszym dowodem Quentin Tarantino. Bohaterowie Jackie Brown (1997) oglądają na video strzeleckie popisy Bergera-Vitali, myląc go początkowo z Rutgerem Hauerem (!).


Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0075740/

I jeszcze link do Salonu Helmuta Bergera, strony prowadzonej przez japońską fankę aktora. Znajdziemy tu filmografię, rozmaite ciekawostki, unikatowe zdjęcia, a przede wszystkim angielskie streszczenie ekshibicjonistycznej autobiografii Ich (Ja), jak dotąd wydanej tylko w języku niemieckim. Polecam!

http://helmut-berger.com/contents.htm


24 lutego 2009

The Erotic Rites Of Frankenstein (1972) - Potworze, do dzieła!

Przekleństwo Frankensteina, Erotyczne przygody Frankensteina, Erotyczne obrzędy Frankensteina - pod takimi właśnie tytułami ukrywa się film, będący zapewne najbardziej ekscentryczną (choć raczej nie najbardziej erotyczną, ukazało się już całkiem sporo "gorących" Frankensteinów)) i najmniej kanoniczną adaptacją powieści Mary Shelley. Z oryginalnej fabuły ostał się tylko sam doktor wraz ze swym monstrum, obydwaj zresztą zmienieni nie do poznania. Reszta to już licentia poetica Jessa Franco. W zależności od naszego stosunku do tego pracowitego, acz bardzo nierównego reżysera, możemy uznać The Erotic Rites of Frankenstein (zdecydowanie najbardziej atrakcyjny tytuł, dlatego będziemy się go trzymać) za profanację świętości, bądź też sugestywną wariację na temat.

Film to diablo trudny do streszczenia, przypomina bowiem koszmarny majak, w którym zdarzenia nie zawsze mają swe logiczne kontinuum. Spróbujmy jednak, nie ręcząc do końca za wiarygodność tej interpretacji. Doktora Frankensteina (Dennis Price) poznajemy jako schorowanego starca, podtrzymywanego przy życiu dzięki kroplówce. Jego przypominające robota, stalowe monstrum (Fernando Bilbao) ma się dobrze, lecz inteligencją nie grzeszy, staje się więc łatwym celem dla silniejszej osobowości. Jest nią mag Cagliostro (Howard Vernon), wcielenie zła, pragnące stworzyć podległą sobie rasę nadludzi. Jak dotąd owocem jego eksperymentów jest Melissa (Anne Libert) - drapieżna kobieta ptak. Twór nie do końca doskonały, bo ślepy, zarazem trudno odmówić mu skuteczności. Melissa i monstrum porywają dorodną hrabinę Orloff (Britt Nichols). Ożywione przez Cagliostro zombie hrabiny (biedaczka zostaje bowiem błyskawicznie skrócona o głowę) ma wydać na świat nową rasę poprzez spółkowanie z potworem. Tytułowi musi stać się zadość - rozpoczynają się erotyczne gody Frankensteina! Przyglądają się im podekscytowane hordy demonów, przywołane przez Cagliostro z samego piekła.

Postacią Frankensteina Jess Franco zainteresował się już wcześniej. Dracula Contra Frankenstein (1972) nie był jednak sukcesem pod żadnym względem. Niedbale i bez pomysłu nakręcony, okazał się wyjątkowym nudziarstwem, co w przypadku autora exploitation jest właściwie grzechem śmiertelnym (wypominanym mu do dziś). Niepowodzenie zdopingowało Franco do ponownego podjęcia tematu jeszcze w tym samym roku. Obsada i lokalizacje pozostały te same, natomiast scenariusz uległ daleko idącym przemianom, dryfując w stronę surrealizmu. Nie mogło zabraknąć erotyki, jak zwykle u Franco dosadnej i perwersyjnej. Najpełniej dochodzi do głosu w scenie, kiedy monstrum smaga biczem skrępowaną parę, dla której choćby chwilowa utrata równowagi oznacza pewną śmierć, jako że podłoga naszpikowana jest kolcami! Trudno oprzeć się wrażeniu, że niezależnie od tematu, jakiego Franco się podejmuje, w ostatecznym rozrachunku i tak wychodzi mu wariacja na temat twórczości Markiza De Sade. Nie potrafi, a zapewne również nie chce, uwolnić się od jego wpływu, nawet wtedy, gdy za oficjalną patronkę ma romantyczkę Mary Shelley.

Jak na ironię, postaci na pozór najistotniejsze, mianowicie Frankenstein i jego potwór, pełnią w fabule dość podrzędną funkcję. Ich głównym zadaniem jest zmylenie potencjalnych widzów, którzy w swojej naiwności uwierzyli, że obejrzą adaptację Mary Shelley. Tymczasem dane im będzie zmierzyć się z tworami obsesyjnej wyobraźni, wyjątkowo tutaj rozpasanej. Już półnagie monstrum z imponującym torsem, przypominające bardziej bywalca siłowni niż poskładanego z trupów, powinno skutecznie wystraszyć purystów. Jeszcze bardziej intrygujące okazują się dwa czarne charaktery: Cagliostro (Howard Vernon z kozią bródką, zdecydowanie lepiej odnajdujący się w roli złowieszczego maga niż hrabiego Draculi) oraz drapieżna Melissa, rozszarpująca swych kochanków na strzępy. Sugestywność obydwojga zapewnia im poczesne miejsce w niezwykle bogatym katalogu filmowych kreatur Jesusa Franco.

Warto zobaczyć The Erotic Rites of Frankenstein przede wszystkim dla delirycznego szaleństwa, którym jest przepełniony. To również świadectwo talentu reżysera, który prazy minimalnym budżecie potrafił wykreować obrazy sugestywne, głęboko zapadające w pamięć. Pewnym utrudnieniem dla kolekcjonerów jest funkcjonowanie na rynku kilku wersji filmu, przy czym nie chodzi tu wyłącznie o kwestie cenzuralne. Udało mi się zobaczyć dwie i doprawdy trudno ustalić, która jest "kanoniczna". Pierwsza, trwająca 70 minut, zawiera całkiem sporo scen, w których aktorki prezentują swoje wdzięki. Druga, o 10 minut dłuższa, została wykastrowana ze wszelkiej nagości, do minimum skrócono również pożeranie przez Mellissę zakutego w kajdany mężczyzny. Na pociechę dodano poboczny wątek Cyganki Esmeraldy (Lina Romay), który jednak prowadzi donikąd. Znając metody pracy reżysera, należy przypuszczać, że istnieje również wersja XXX, na potrzeby której dokręcono kilka ostrych scen z udziałem dublerów - regularnych aktorów porno. Tak więc już pod względem czysto formalnym ten, jak wiele innych filmów Jessa Franco, ma w sobie coś z monstrum doktora Frankensteina.

Post scriptum dla ciekawskich, czyli kilka screenów z nieocenzurowanej wersji, dostępnej wyłącznie na starych kasetach video. Mimo koszmarnej jakości obrazu, robi ona znacznie większe wrażenie. Któż bowiem nie chciałby zobaczyć nagich niewolnic Cagliostro bądź przepięknej Britt Nichols nieśpiesznie zakładającej koszulę nocną (w wersji nr 2 przebiera się zanadto dyskretnie). Również najsłynniejsza sekwencja filmu prezentuje się zupełnie inaczej, gdy torturowani przez monstrum nie mają na sobie bielizny!

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0068559/

19 lutego 2009

Les Amours Jaunes (1958) - Impresja na plaży

Bezimienny mężczyzna spaceruje po opuszczonej plaży, podczas gdy narrator recytuje wiersz o bezdennej samotności, znużeniu życiem i pragnieniu śmierci. Mężczyzna kładzie się na brzegu i czeka na przypływ. Zza wydm wychodzi kobieta w czerni. Niespodziewanie pojawia się sekwencja ekspresjonistycznych obrazów. Po chwili wracamy na plażę. Bezimienny bohater nie utonął, lecz wyruszył w długą podróż morską. Lecz czy uda mu się uciec od Rozpaczy?

Znana z dopieszczania swych klientów firma dystrybucyjna Redemption wygrzebała spod ziemi pierwszą (czyżby jeszcze studencką?) pracę Jeana Rollina, by umieścić ją w charakterze bonusa do DVD The Rape Of The Vampire. Już na pierwszy rzut oka widać, że to kino poetyckie. O fabule sensu stricte nie może być mowy, gdyż mamy do czynienia z impresją na temat dwóch poematów Tristana Corbiere (Le poete contumace i Aurora, appareillage d´un brick corsaire), których fragmenty słyszymy z offu. Najistotniejszy jest nastrój, kreowany przez obrazy.

Ocenę artystycznej wartości tego 10-minutowego filmiku pozostawiam znawcom poezji na ekranie. Choć wątpię, by akurat oni się z nim zetknęli. Wielbiciele Rollina to mimo wszystko głównie amatorzy sexploitation i klimatycznego horroru. Dla nich najważniejsze podczas seansu będzie wynajdywanie elementów dla reżysera charakterystycznych. Lekkim zawodem może być fakt, że rzeczy najitotniejszej, czyli nagich wampirzyc, ani widu ani słychu. Być może dziesięć lat przed The Rape Of The Vampire Rollin nie miał jeszcze obsesji na ich punkcie? Patrząc z perspektywy całego dorobku, to raczej dobrze, że w końcu się takowej nabawił. Nawet najpiękniejsza poetycka impresja ma mniejsze szanse na kultowy status niż atmosferyczny horror ze skąpo odzianymi dziewojami.

Akurat takich atrakcji w Les Amours Jaunes nie uświadczymy, jednak oryginalny styl Rollina jest już obecny. Odrealniona, melancholijna atmosfera, afektowana narracja (tym razem uzasadniona poetyckim charakterem tekstu Corbiere), uderzająco posępne obrazy... Przede wszystkim zaś jest to filmowy debiut słynnej kamienistej plaży, która pojawiać się będzie w każdym autorskim (czytaj: nie pornograficznym) dziele Rollina. Nasz artysta zachwycił się nią w dzieciństwie, podczas wakacji w nadmorskiej miejscowości Dieppe (departament Seine-Maritime w regionie Górna Normandia). Od tamtej pory nie potrafi się od niej uwolnić. Nie on pierwszy. W 1929 roku Nicolae Vermont poświęcił jej jeden ze swych obrazów. Ciekawe, czy fani któregoś z tych dwóch panów urządzają coroczne pielgrzymki do tego urokliwego zakątka?

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0051354/

17 lutego 2009

Rope Cosmetology (1978) - Zwierzęce oblicze pinku

Przy omawianiu kolejnych różowych tytułów z Japonii nasuwają się stwierdzenia typu "różnice kulturowe", "odmienna tradycja", "inny smak". Z ich pomocą próbuje się usprawiedliwić to wszystko, co z niedowierzaniem obserwujemy na ekranie. Praktyki seksualne, które pinku z upodobaniem przedstawia, w większości zachodnich społeczeństw uznawane są za perwersyjne i objęte zmową milczenia. Egzystują na marginesie, w specjalnych subkulturach, praktykowane w wyspecjalizowanych klubach przez garstkę "zboczeńców", zaś przeciętny obywatel nie chce nawet o nich słyszeć. Trudno uwierzyć, że w Kraju Kwitnącej Wiśni uznawane są za naturalne i stanowią wręcz część kultury (słynne performance bondage'u). Gdy w latach 70. tamtejszą kinematografię zdominowały produkcje komercyjne, niezwykle popularna stała się erotyka w wydaniu sado-maso. Właśnie tego typu układy (nadrzędno-podrzędne, a nie równorzędne) pragnęła oglądać masowa publiczność.

Największym powodzeniem w tym okresie cieszyły się scenariusze Dana Oniroku, słynnego autora pikantnych nowel. Jednym z filmów, który z dumą obnosi w tytule jego nazwisko, jest Rope Cosmetology (w oryginale: Dan Oniroku nawagesho). Realizacji podjął się jeden z czołowych reżyserów wytwórni Nikkatsu, Shogoro Nishimura (Pisałem o nim przy okazji filmu Snake And Whip). Już sam duet Oniroku i Nishimury, eksploatacyjnych gigantów, bardzo wiele obiecuje. Ale prawdziwą atrakcją Rope Cosmetology jest występ Naomi Tani, wieloletniej przyjaciółki Oniroku i największej gwiazdy japońskiego kina erotycznego, której rzesza fanów nadała zaszczytny tytuł "Queen of Pink". Dwie najsłynniejsze pozycje z jej dorobku są również kamieniami milowymi gatunku: Flower and Snake (1974) oraz Wife to be Sacrificed (1974), obie w reżyserii Masaru Konumy. Naomi prezentuje dojrzały, klasyczny typ urody. Choć osobiście gustuję w nieco młodszych, bardziej dziewczęcych Azjatkach, takich jak Rei Okamoto czy Ran Masaki, nie mogę odmówić "Królowej Pinku" wdzięku i stylu.

Rope Cosmetology rozpoczyna się jak rasowy dramat obyczajowy. Japońskie małżeństwo, klasa średnia. On - typowy japoński pracuś, pochłonięty robieniem kariery w firmie. Ona - kura domowa, na pozór szczęśliwa, lecz w skrytości ducha dusząca się w wypranym z emocji związku. Stagnacja, nuda, niezaspokojenie. Przełomem okazuje się spotkanie z przyjaciółka ze szkoły, która związała się z mężczyzną bardziej ekscytującym, mianowicie artystą, specjalizującym się w erotyce BDSM. Jak już wspominaliśmy, w Japonii z tego typu działalnością nie trzeba się kryć, można wystawiać malowidła skrępowanych sznurem niewiast w publicznych galeriach i nikogo to nie zgorszy. Tak przynajmniej wynika z filmu, gdyż podczas prezentacji prac rzeczonego artysty nie uświadczymy wśród publiczności żadnych reprezentantów undergroundu, jeno eleganckich państwa w średnim wieku. Zaintrygowana Naomi odwiedza przyjaciółkę i dowiaduje się, na czym polega praca S/M modelki. Otóż sekretem dobrego pozowania jest autentyczność. Nie wolno udawać, trzeba naprawdę dać się związać i np. wychłostać. Naomi na własne oczy przekonuje się, że totalne podporządkowanie władczemu samcowi może być źródłem niezwykłych doznań. Namawia więc męża do złożenia wizyty ekscentrycznej parze...

Pozornie nietrudno domyślić się, jak dalej potoczy się akcja. Według niepisanej tradycji pinku po tzw. rozbiegówce, która w Rope... jest wyjątkowo rozbudowana i trwa ponad 20 minut, następuje sam nagi konkret. Podobnie dzieje się i tutaj, lecz autorzy wykazali się oryginalnością. Unikają opatrzonego już smagania pejczem po damskich krągłościach, proponując w zamian inną zakazaną przyjemność. Jest nią zabawa w psy, a uściślając: suki, gdyż tylko panie zakładają obrożę, podczas gdy panowie przyjmują rolę treserów, surowo karzących za najmniejsze uchybienie. Naomi poznaje każdy rodzaj upokorzenia, między innymi jest przywiązywana do krzyża i drapana (lekko, bez uszkodzenia skóry), smarowana miodem i skonfrontowana z owczarkiem alzackim, który dokładnie ją wylizuje, wyraźnie się podniecając, po czym... Cóż, pojęcia nie mam, czy scena współżycia Naomi z czworonogiem jest autentyczna, w każdym razie wygląda nad wyraz sugestywnie!

Treserzy organizują ponadto zawody swoich pupilek. Zwyciężczyni ma zaszczyt założyć dildo i "ujeździć" przegraną. A treserzy mają jeszcze w zanadrzu niejedną zabawę... Pod koniec tego wysoce niestandardowego seksualnego maratonu wszyscy jego uczestnicy (z psem włącznie) są wyczerpani, ale i szczęśliwi. Oziębłość męża została przełamana, zaś na twarzy Naomi nareszcie maluje się uczucie pełnej satysfakcji.

Sprawnie zrealizowany i przekonująco zagrany Rope... nie jest może szczególnie znaczącą pozycją w katalogu Nikkatsu, lecz bez wątpienia zawiera nietypowe elementy. Przede wszystkim ów przewodni motyw zwierzęcy, który w innych pinku pojawiać się będzie tylko sporadycznie, przynajmniej do lat 90tych, kiedy Hisayasu Sato realizuje film pod wiele mówiącym tytułem Horse Woman Dog. Pod drugie, fabuła pozbawiona jest motywu zazwyczaj obowiązkowego, czyli porwania bohaterki. W Rope Cosmetology nikt nikogo nie uprowadza i pod pistoletem nie trzyma, zaś poniżanie przez partnera jest dla bohaterki źródłem prawdziwej przyjemności.

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0287397/

16 lutego 2009

"Eurotika!" Vampires and Virgins: The Films of Jean Rollin (1999) - Piewca wampirycznej erotyki

Eurotika! Pod tą intrygującą nazwą kryje się dokumentalny serial z 1999 roku, ukazujący rozmaite oblicza europejskiego kina gatunków. Największy nacisk położony został na jego dwie najpopularniejsze odmiany: horror i erotykę. Temat jest niezwykle rozległy, tak więc materiału zapewne starczyłoby na co najmniej kilka serii. Powstała jednak tylko jedna, 12-ocinkowa. Jak dotąd nie jest dostępna na DVD, co poważnie utrudnia zapoznanie się z nią. Wielka szkoda, bowiem mamy do czynienia ze smakowitą wizualną encyklopedią. Realizatorzy omówili twórczość tak istotnych reżyserów, jak Jean Rollin, Jess Franco czy Jose Benazeraf. Próbowali również ukazać specyfikę kinematografii włoskiej, francuskiej, hiszpańskiej. Jeden z programów w całości poświęcili słynnemu studio Eurocine, bez którego europejskie kino klasy B nie wyglądałoby tak samo. A to wszystko w atrakcyjnej oprawie, czyli z masą archiwalnych materiałów i fragmentów filmów. Dokument typu "bawiąc uczy", perełka dla każdego euro-entuzjasty.

Bohaterem pierwszego epizodu stał się Jean Rollin, którego twórczość jest wielce oryginalnym połączeniem horroru, erotyki oraz Francuskiej Nowej Fali. Najprościej byłoby określić ją jako "oniryczne kino wampiryczne". Nie sposób odmówić mu tematycznej i stylistycznej konsekwencji. Począwszy od pełnometrażowego debiutu z 1967 roku tworzy swój własny świat, zaludniony przez ponętne, choć nieco somnambuliczne wampirzyce, ze świecą w dłoni spacerujace po starym zamczysku i opuszczonej plaży. Tempo akcji jest minimalne, zaś nieliczne dialogi o zdecydowanie poetyckim charakterze wygłaszane są z teatralną manierą. Paradoksalnie, pomimo nagromadzenia atrakcji (Nagość! Krew! Wampiry! Lesbijki!) nie jest to kino łatwe w odbiorze. Przy pierwszym kontakcie może się wydać monotonne i wydumane. Jednak w tym szaleństwie tkwi metoda. Filmy francuskiego ekscentryka mają hipnotyczną moc, uwodzą tajemniczą, złowieszczą atmosferą i zapadającymi w pamięć obrazami. Ich niewątpliwa pretensjonalność nie wyklucza sugestywności. Być może nawet ją podkreśla. Wizja Jeana Rollina nie każdemu przypadnie do gustu, lecz warto się z nią zmierzyć. A nuż się w niej rozsmakujemy?

Vampires and Virgins to doskonała przystawka. Półgodzinny wywiad z Rollinem i jego współpracownikami zilustrowany został charakterystycznymi fragmentami filmów oraz galerią plakatów (warto zwrócić uwagę na modernistyczne prace Phillipe Druilleta, na co dzień komiksowego twórcy, który dorównuje Rollinowi ekscentrycznością). Dla nowicjuszy owe pół godziny będzie intrygującym wprowadzeniem, a i wieloletni fani nie powinni się skarżyć. Rollin zdradza m.in. tajemnicę plaży, regularnie pojawiającej się w jego filmach, a także dlaczego woli dwie wampirzyce od jednej... No dobrze, to żaden sekret, każdy wie, że od przybytku głowa nie boli! Zostaje też poruszona kwestia pornografii, która zaśmieca filmografię reżysera. Jak można się było domyślić, kręcił ją głównie dla kasy, dlatego też ze świecą szukać tu indywidualnego stylu. O ile u Jesusa Franco, drugiego mistrza seksploatacji z ambicjami, nigdy nie można być pewnym, ile jest w danym obrazie (nawet XXX) rynkowej kalkulacji, a ile osobistej ekspresji, o tyle w przypadku Jeana Rollina wszystko jest jasne.

Pójdźmy za przykładem dokumentalistów z Eurotiki i postarajmy się usystematyzować twórczość Monsieur Rollina. Kanon obowiązkowy to tzw: Tetralogia Wampirza, czyli Rape Of The Vampire (1967), Naked Vampire (1969), The Shiver Of The Vampire (1970), Requiem For A Vampire (1971). Inne znakomite pozycje: Demoniacs (1973), Rose Of Iron (1973), Lips Of Blood (1975), The Grapes Of Death (1978), Fascination (1979), The Living Dead Girl (1982) . Nie tak dobre, lecz wciąż warte uwagi: The Night Of The Hunted (1980), Two Orphan Vampires (1997) i Fiancee Of Dracula (2002). Zaprawieni spróbować mogą tytułów najbardziej wątpliwych, jak erotyczny thriller Sidewalks Of Bangkok (1984) czy erotyczną (jakżeby inaczej) komedię Schoolgirl Hitchhikers (1973). Jak widać, filmów jest całkiem sporo, tak więc porno (np. Once Upon a Virgin, Hard Penetration, Discosex) radziłbym zostawić na deser. Szerokim łukiem należy zaś omijać Zombie Lake, czyli projekt-katastrofę, którego przestraszył się nawet niewybredny Jess Franco.

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt1309868/

2 lutego 2009

Thriller (1983) - Danse Macabre z Michaelem Jacksonem

W pięknych okolicznościach przyrody Michael nieśmiało proponuje ślub swej dziewczynie, prześlicznej Oli Ray (Playmate Playboya z czerwca 1980 roku!). Ponieważ w momencie wydania płyty Thriller był jeszcze Jackson całkiem przystojnym młodzieńcem, jego oświadczyny zostają przyjęte. Nagle dzieje się coś strasznego! Oczy Michaela stają się nadnaturalnie czerwone, jego ubranie rozdziera się pod naporem pęczniejących mięśni, jego skóra porasta sierścią! Tak, wzrok nas nie myli! Michael zamienia się w wilkołaka, który gania piszczącą Olę po leśnych ostępach. Dopada ją wreszcie, rozwiera zębatą paszczę i...

Spokojnie, to tylko film, oglądany w kinie przez parę nastolatków (ponownie Jackson i Ray). Dziewczyna, nie gustująca w tego typu rozrywce, wychodzi zniesmaczona. Michael z ociąganiem podąża za nią. Odprowadzając Olę do domu, żartuje z jej strachliwości, śpiewając piosenkę Thriller. Popisy wokalne przerywa mu jednak pojawienie się stada przerażających, wygłodniałych zombie! Sytuacja jest naprawdę poważna: pusta ulica, znikąd pomocy, zombie zbliżają się...

Na domiar złego w żywego trupa przemienia się również sam Michael!!! Co ciekawe, fakt ten diametralnie zmienia zachowanie zombie. Na chwilę odkładają plan zjedzenia apetycznej Murzynki, by nauczyć się słynnego moondance, tańca o jakże odpowiedniej nazwie dla wszelakich stworzeń nocy! Nawet zaawansowany stan rozkładu nie przeszkadza truposzczakom w opanowaniu "księżycowych" ruchów. Jednak stepowanie w końcu się kończy i Ola z powrotem znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Któż zdoła ją uratować?!?

Cause this is thriller, thriller night
And no ones gonna save you from the beast about to strike
You know its thriller, thriller night
Youre fighting for your life inside a killer, thriller tonight

Prawdziwy majstersztyk. Niedościgły wzór dla wszystkich twórców teledysków. 13-minutowy musicalowy horror w reżyserii Johna Landisa (American Werewolf In London, 1981) poziomem i rozmachem realizacji bije na głowę większość parodiowanych przez siebie filmów. Efekty specjalne uznać należy za mistrzowskie, zwłaszcza wygląd zombie, aż nadto sugestywny jak na potrzeby parodii! Znany z płyty utwór został na potrzeby clipu odpowiednio zmiksowany. Michael na samym początku wyśpiewuje Oli wszystkie zwrotki, zaś refren pojawia się dopiero pod koniec. Najbardziej klimatyczny moment ilustrowany jest wspaniałym monologiem Vincenta Price, gwiazdy gotyckich horrorów i aktora o niepowtarzalnej barwie głosu:

Darkenss falls across the land
The midnite hour is close at hand

Creatures crawl in search of blood
To terrorize yawls neighbourhood

And whosoever shall be found

Without the soul for getting down

Must stand and face the hounds of hell

And rot inside a corpses shell

The foulest stench is in the air

The funk of forty thousand years

And grizzy ghouls from every tomb

Are closing in to seal your doom

And though you fight to stay alive

Your body starts to shiver

For no mere mortal can resist

The evil of the thriller

Cóż mogę dodać? Chyba tylko westchnienie żalu, że w dobie masowej konsumpcji nikt już się tak nie stara przy realizacji teledysków. Apeluję więc do wszystkich matek-Polek: Jeśli nie chcecie, by wasze dziecko do reszty przesiąkło komercyjną, hip-hopową papką, pokażcie mu zamiast dobranocki Thriller Michaela Jacksona. Będzie Wam wdzięczne do końca życia!

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0088263/

The Pumaman (1980) - Poczuj w sobie siłę pumy!

"Każdy człowiek jest Bogiem, każdy człowiek jest wolny!"

Taką to mantrę, skądinąd bardzo sympatyczną, powtarza w filmie The Pumaman aztecki kapłan Vadinho, jednak sam przebieg akcji wyraźnie jej przeczy. Weźmy takiego Tony'ego Farmsa (Walter George Alton). Chciał być tylko zwyczajnym profesorem (bądź profesorem zwyczajnym). Tymczasem wyrokiem losu stał się superherosem, na którego barkach spoczywa dobro całego świata. Pogromcą wszelkiego zła, obrońcą uciśnionych. Jednym słowem, Człowiekiem Pumą!

Farms odkrył swe prawdziwe powołanie rychło w czas, ziemi zagraża bowiem olbrzymie niebezpieczeństwo. Oto szalony naukowiec, złowieszczy Kobras (Donald Pleasence), dostał w swe ręce Złotą Maskę. W nieodpowiednich rękach ów święty aztecki relikt może stać się śmiertelnie groźny. Każdy, kto go założy, posiądzie moc narzucania swojej woli innym. Świadomy możliwości Maski Kobras wiąże z nią wielkie plany: zamierza podbić świat! Złoczyńcy sen z powiek spędza jednak stara aztecka przepowiednia, głosząca: "Ktokolwiek naruszy spokój Złotej Maski, tego spotka śmierć z ręki potomka Bogów, Człowieka Pumy!".

Rezolutny Kobras nie zamierza czekać, aż dopadnie go Człowiek Puma. Postanawia wyeliminować wszystkich potencjalnych kandydatów do tego tytułu. Kto się kwalifikuje? Tego niestety film nam nie wyjaśnia ani w tym momencie, ani później. Pozostaje nam zaufać instynktowi Kobrasa, który najwyraźniej wie najlepiej, udowadniając tym samym, że należy mu się tytuł Geniusza Zła. Siepacze Kobrasa rozpoczynają akcję wyrzucania młodych mężczyzn przez okna. Jeśli jakiemuś uda się przeżyć, bez wątpienia będzie to Człowiek Puma!

Gdy zaczyna się ta masowa defenestracja, Tony Farms nie jest jeszcze świadomy swojego daru. Zanadto zajmuje go błyskotliwa kariera na uniwersytecie: pomimo wyraźnie młodego wieku może się już pochwalić poważnym tytułem naukowym. Lecz nie profesura jest jego przeznaczeniem, a peleryna superbohatera. Uświadamia mu to aztecki kapłan Vadinho (Miguel Ángel Fuentes, aktor o charakterystycznych indiańskich rysach, najlepiej znany z Fitzcarraldo Wernera Herzoga). Co ciekawe, stosuje tę samą technikę, co zbiry Kobrasa: na "dzień dobry" wyrzuca naszego bohatera przez okno. Widocznie jest to jedyny sposób na weryfikację personaliów Człowieka Pumy. Tony przechodzi ją bezbłędnie, wzbijając się do lotu. Wkrótce wychodzą na jaw inne jego umiejętności, np. nadludzka siła w kończynach, telekineza i teleportacja.

Bohater nie jest tym wszystkim zachwycony. I nic dziwnego. Każde dziecko wie, że "wielka moc to wielka odpowiedzialność", tymczasem nasz profesor wolałby posiedzieć w bibliotece, a wieczorami zapraszać na randki uroczą Jane Dobson (Sydne Rome). Paradoksalnie, to właśnie ze względu na nią Tony przezwycięża swe wątpliwości. Piękna Jane wpadła w oko również Kobrasowi, który zmanipulował jej wolę za pomocą Maski. Farms i Vadinho śpieszą niewiaście na ratunek! Zanim dojdzie do pierwszej konfrontacji z Kobrasem, kapłan ofiarowuje Tony'emu magiczny pas, który zmienia strój bohatera na bardziej odpowiedni. Powiewająca na wietrze peleryna, obcisłe rajtuzy i złote logo na piersi - tak właśnie każdy szanujący się Człowiek Puma wyglądać powinien. A czy jego supermoce i superstrój wystarczą, by pokrzyżować plany diabolicznie inteligentnego megalomana, będącego w posiadaniu Złotej Maski?!?

W miarę rozwoju akcji robi się jeszcze ciekawiej, jednak w tym miejscu powinniśmy zaprzestać streszczania. A nuż powyższy opis zachęci kogoś po sięgnięcia po tę mało znaną produkcję? Nie psujmy przyjemności potencjalnym widzom. Co więcej, powstrzymamy też naturalne ciągoty do wytykania filmowi wad. Nie tym razem! Stwierdzenie, że Człowiek Puma to film zły, jest przecież czystym truizmem. Właściwie już od momentu powstania przynależał do kategorii "so bad it's good". Produkcji niemiłosiernie kiepskich, do których wraca się jednak wielokrotnie, niczym do najzabawniejszych komedii. Dla specyficznego grona odbiorców tytuły takie jak Pumaman czy Ninja Champion są prawdziwą gratką. Niskie oceny, jakie otrzymują w przeróżnych zestawieniach, tylko zachęcają amatorów, wytrwale poszukujących właśnie dzieł najgorszych z najgorszych. Oczywiście nie każdy nieudany twór kinematografii może liczyć na kultowy status. Chybiony film artystyczny ma tutaj raczej marne szanse (chyba że odznacza się monstrualnych rozmiarów pretensjonalnością). Natomiast rażąco kiepski film gatunkowy - western, horror, erotyk bądź sensacyjniak - a i owszem!

Pumaman należy jeszcze do innej kategorii, mianowicie adaptacji komiksów superbohaterskich. Pomysłodawcami idei współczesnych herosów są twórcy amerykańscy i nikogo nie powinien dziwić fakt, że epicentrum tego typu filmów jest Hollywood, dysponujące również najodpowiedniejszym dla nich budżetem. Fabryka Snów od kilkudziesięciu lat wyznacza standardy opowieści o superbohaterach, którym przynajmniej pod względem kosztowności produkcji bardzo trudno dorównać. Nie potrafią tego największe europejskie studia, a co dopiero mówić o rozmaitych lokalnych kinematografiach, które przecież również chciałyby mieć swojego herosa. Dysponujący minimalnym budżetem włoscy twórcy Pumaman byli na przegranej pozycji już na starcie. Przy świecącej w tym samym okresie triumfy drugiej części Supermana przygody Człowieka Pumy wyglądają wręcz na amatorski projekt fanowski (pomimo udziału samego Donalda Pleasence, pamiętnego Blofelda z Żyje się tylko dwa razy). Być może właśnie w tych kategoriach powinno się Pumę odbierać? Wszak dziełom amatorów przebacza się wiele, o ile z ich prac przebija entuzjazm. A akurat tego filmowi Alberto De Martino odmówić nie sposób. Wyraźnie widać, że wszyscy obecni na planie mieli niezły ubaw, bo czy przy tak absurdalnym scenariuszu da się zachować powagę? Szczerze wątpię, by koncept Człowieka Pumy przełknęli nawet Amerykanie, od dziecka wychowywani na przygodach ludzi-nietoperzy i ludzi-pająków.

Od zapomnienia Człowieka Pumę ocalił Mystery Science Theater 3000. Cieszący się w Ameryce kultowym statusem program zasłynął z wygrzebywania spod ziemi rozmaitych kiepskich filmów. Przyznam, że jego ogromna popularność nieco mnie dziwi. Formuła MST3K polega bowiem na oglądaniu danego filmu przez prowadzących, którzy bez wytchnienia komentują wszystko, co dzieje się na ekranie. Pomijając fakt, że ich uwagi nie są zanadto błyskotliwe, sama idea głośnych rozmów podczas seansu napawa mnie oburzeniem. Doprawdy, jeśli uznaję film za zabawny w swej nieporadności, mogę roześmiać się samodzielnie, nie potrzebuję do tego zachęty pod postacią "dowcipnych" komentarzy. Twórcy MSt3K najwyraźniej traktują amerykańskich widzów jak głupków, którzy bez ich pomocy mogliby pomylić Człowieka Pumę z Gwiezdnymi Wojnami.

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0081693/