24 grudnia 2008

The Fall of the Louse of Usher (2002) - Wizjoner z kamerą cyfrową



Ken Russell to reżyser o niezwykłej wyobraźni wizualnej. Chciałoby się napisać "nieposkromionej", lecz ze słów samego artysty wynika, że bardzo często ograniczali go producenci. Co by się stało, gdyby się od nich uwolnił? Odpowiedzi dostarcza "Upadek Wszy Usherów" (2002), nakręcony w domowym zaciszu, z udziałem rodziny i grona najbliższych przyjaciół. Całość powstała przy minimalnym nakładzie kosztów.



Russell najwyraźniej cieszy się jak dziecko z odzyskanej artystycznej wolności. Widać to po jego roli, groteskowego Doktora Calihariego, wypowiadającego absurdalne kwestie z koszmarnym niemieckim akcentem. Absurdalny i groteskowy jest zresztą cały film. Za pretekst do serii dziwacznych obrazów posłużyła szczątkowa fabuła, będąca uwspółcześnioną trawestacją najsłynniejszych opowieści niesamowitych Edgara Allana Poe. Usher jest tutaj gwiazdą rocka, trafiającym do kliniki psychiatrycznej po śmierci ukochanej, Annabelle Lee. Jeśli w momencie rozpoczęcia kuracji jego stan był niestabilny, to po pobycie w klinice, prowadzonej przez znanego z niekonwencjonalnych metod doktora Calihariego, mógł się tylko pogorszyć.



Prawdę mówiąc, trudno mi przypomnieć sobie przebieg akcji, jest ona zbyt zwariowana. W pamięci zostają same obrazy oraz muzyka. Odtwarzający rolę Ushera James Johnston jest gwiazdą rocka również poza ekranem, liderem grupy GALLON DRUNK. W filmie Russella wyraźnie parodiuje... Nicka Cave'a. Czasami trudno uwierzyć, że pojawiających się w "The Fall of the Louse of Usher" mrocznych songów nie podpisał sam Krwawy Australijczyk. Ba, nawet ukochana Ushera, Annabell Lee (Emma Millions) do złudzenia przypomina P.J. Harvey (wieloletnią dziewczynę Cave'a)!



Czy jest to dobry surrealistyczny film? Nie do końca. Zachwycony swobodą twórczą Russell umieścił w filmie wszystkie pomysły, jakie przychodziły mu do głowy. Są wśród nich zarówno perły, jak i wieprze (czytaj: rzeczy całkiem nieudane, niesmaczne i nieśmieszne). Ilość nie zawsze przechodzi tu w jakość. Największym mankamentem jest jednak użycie kamery cyfrowej. Nadaje się ona wyłącznie dla początkujących filmowców, których nie stać na profesjonalny sprzęt, oraz niektórych dokumentalistów, usiłujących zarejestrować "ochłapy życia". Do kina kreacyjnego cyfrówka pasuje zaś jak pięść do nosa. Świadczy o tym chociażby kompletnie niestrawne "Inland Empire". Russell poradził sobie zdecydowanie lepiej niż Lynch, lecz i tak podczas oglądania jego domowej produkcji chwyta za serce żal, że nie wykorzystał całego potencjału swej barokowej wyobraźni. Tym razem nie za sprawą wrednych producentów, lecz naturalnych ograniczeń kamery cyfrowej.


PS: Film doczekał się wyłącznie limitowanej edycji DVD i zdobycie legalnej kopii jest obecnie nie lada wyczynem.



Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0268295/

23 grudnia 2008

Prince Of Foxes (1949) - Ave Caesar!



"Być Cezarem albo niczym" - takie oto credo wybrał sobie Cezar Borgia (1475-1507). Syn niesławnego papieża Aleksandra VI marzył bowiem o zjednoczeniu Włoch, rozbitych w owym czasie na liczne miasta-państwa. Gdyby jego plany doczekały się realizacji, może rzeczywiście mielibyśmy do czynienia z nowym wcieleniem Juliusza Cezara?



Film „The Prince Of Foxes” pokazuje, dlaczego sen Borgii o własnym imperium nie miał prawa się ziścić. Zjednoczenie Italii pod jednym berłem oznaczało w praktyce mozolne podbijanie kolejnych księstewek, które ceniły sobie niezależność i nie miały w zwyczaju patrzeć perspektywicznie. Ponadto inne możne rody, na przykład Sforzowie, skutecznie przeciwdziałały dominacji Borgiów. W ostatecznym rozrachunku Cezar stracił armię, musiał ratować się ucieczką za granicę i zmarł na wygnaniu. Historycy nie oceniają go jednoznacznie. Czy był wielkim wizjonerem czy też żądnym władzy tyranem? Cokolwiek by o nim nie sądzić, pozostaje postacią wielkiego formatu. A w interpretacji niektórych, na przykład Mario Puzo („Rodzina Borgiów”), nawet postacią tragiczną.



Twórcy filmu nie mieli jednak wątpliwości, że Cezar był uzurpatorem, któremu władza absolutna uderzyła do głowy. Bohaterem uczynili więc kogoś innego, tytułowego "księcia lisów". Andrea Orsini (Tyrone Power) to świeżo upieczony arystokrata, obdarzony talentem malarskim i uwodzicielskim. Odwaga i pewność siebie zyskują mu względy samego Cezara. Andrea zostaje przez niego wysłany z misją dyplomatyczną. Ma wyperswadować hrabiemu Verano ofiarowanie Borgii większości swej armii i umożliwienie wojskom swobodnego przemarszu przez terytorium księstwa. Orsini nie tylko nie wywiązuje się z powierzonego zadania, lecz otwarcie staje do walki z tyranem, broniąc niepodległości księstwa. W przemianie wewnętrznej dotychczasowego lekkoducha duży udział ma uczucie do Camilli (Wanda Hendrix), pięknej i szlachetnej żony hrabiego. Wkrótce rozpoczyna się otwarta wojna. Podczas oblężenia ginie Verano, przed śmiercią błogosławiąc związkowi Andrei i Camilli.



Armia Cezara ma zdecydowaną przewagę liczebną i dzielni obrońcy muszą złożyć broń. Czy "książę lisów" zapłaci głową za zdradzenie Borgii? Wszystko na to wskazuje, lecz w tym momencie wkraczają prawa rządzące gatunkiem "płaszcza i szpady". Umożliwiają one bohaterowi: a)oszukanie okrutnego władcy za pomocą fortelu, przygotowanego przez rezolutnego sługę; b) uratowanie ukochanej, więzionej przez złego władcę w wieży. Do punktu c, czyli definitywnego pokonania złego władcy, nie dochodzi. Twórcy nie chcieli aż tak przekłamywać historii, dają nam jednak posmak zwycięstwa. Oto w podbitym księstewku wybucha powstanie, przywracające dawny porządek, zaś imperium Cezara wali się w gruzy, co symbolizuje spalenie się godła władcy z dewizą "To die is cast" (odpowiednik cezariańskiego "Kości zostały rzucone").



Gdyby „Książę lisów”powstał dzisiaj, z pewnością miałby mniej skomplikowane dialogi, bardziej wartką akcję i zdecydowany happy end, w którym Orsini przeszywa Borgię szpadą. Na szczęście ponad pół wieku temu Hollywood traktował historię z nieco większą powagą. Jako widowisko film prezentuje się dobrze, choć nie znakomicie. Dynamiczne sceny oblężenia sąsiadują ze statycznymi, nieco przegadanymi. Przydałoby się trochę więcej rozmachu.



Nie zawodzą aktorzy charakterystyczni. Tyrone Power specjalizował się w rolach amantów o skomplikowanym życiu wewnętrznym. Dzięki temu wypada dziś ciekawiej niż prostolinijny Eroll Flynn, inny ekranowy awanturnik z tamtego okresu. Wanda Hendrix odznacza się klasyczną urodą, dzięki czemu wypada bardzo przekonująco w kostiumie z epoki. Felix Aylmer jako hrabia Verano to absolutny pozytyw: autorytet moralny, szacowny starzec, niezłomny humanista i mentor bohatera. Everett Sloane gra wyjątkowo ciekawego osobnika: Mario Belli jest postacią niejednoznaczną i nie wiadomo, po czyjej stronie stanie w decydującym momencie.



Wszystkie kreacje bledną jednak przy Cezarze Borgii, w którego wcielił się Orson Welles. Twórca „Obywatela Kane” wypada rewelacyjnie i bez problemu kradnie film Powerowi, choć pojawia się zaledwie w czterech dłuższych sekwencjach. W jednej z nich musi wykazać się okrucieństwem, by widz na własne oczy przekonał się, że nie należy z nim sympatyzować. Tylko dzięki mistrzostwu Wellesa nie powstała z tego kolejna wariacja na temat "świrus na tronie", w stylu Jaya Robinsona (Caligula z „The Robe” Henry'ego Kostera). Nie, Cezar jest inteligentny, ambitny, czarujący, a w kwestii okrucieństwa... Cóż, kto by nie wpadł w szewska pasję, gdy jego emisariusz przechodzi na stronę wroga? Chyba jednak się zapędziłem i wyraźnie stanąłem po stronie tyrana! Jest tak zapewne za sprawą znakomitego, porywającego Wellesa. W tym samym roku aktor stworzył pamiętną kreację w „Trzecim człowieku” Carola Reeda. Harry Lime, amoralny i imponująco makiaweliczny czarny charakter, z pewnością odnalazłby z Cesarem Borgią wspólny język.



Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0041767/

22 grudnia 2008

All Women Are Whores (1980) - "Uczyń moje życie bajką: mocno wytłucz mnie nahajką!"


Jeden z trudniej dostępnych pinku. Poza granicami Japonii krąży wyłącznie pod postacią bootlega DVD średniej jakości, bez napisów. Autorzy wszystkich napotkanych przeze mnie komentarzy zaznaczają, że nie dane im było zrozumieć dialogów. Cóż, nie będę wśród nich wyjątkiem. Szkoda, że studenci japonistyki są zbyt poważnymi i zapracowanymi ludźmi, by oglądać "różowe" produkcje z Kraju Kwitnącej Wiśni. Z pewnością by nam coś wyjaśnili.


Choć pewne subtelności fabuły umykają, podstawowy pomysł fabularny jest prosty jak drut. Dwóch zakręconych fotografów porywa dziewczyny, by robić im zdjęcia o charakterze sado-maso. Dlaczego wchodzą w konflikt z prawem, skoro "świat jest pełen chętnych suk", gotowych do pozowania? Może nie mają pieniędzy na modelki, może szukają większego realizmu, może to ich bardziej podnieca - w tym punkcie jesteśmy skazani na snucie domysłów. W każdym razie udaje im się porwać prawdziwą damę, piękną i popularną piosenkarkę. Robią z nią różne straszne rzeczy, zwłaszcza gdy dołącza do nich zaprzyjaźniona dominatrix, mająca w podręcznej torebce takie ciekawostki jak elektryczny dildo, wazelina i żywy wąż (!). W pewnym momencie jeden z porywaczy zakochuje się w torturowanej piosenkarce i sytuacja znacznie się komplikuje...


Typowy ostry japoński erotyk, który niczego nowego nie mówi, niczym wyjątkowym też nie zachwyca, może oprócz imponującej urody aktorki w roli piosenkarki. Ogląda się go jednak bardzo dobrze. Jest stymulujący, zwłaszcza jeśli mamy ochotę na solidną porcję mizoginizmu. Angielski tytuł "Wszystkie kobiety to dziwki" jest co prawda na wyrost (oryginalny tłumaczy się jako "Biała suknia w piekle sznuru" - chodzi o związaną pannę młodą), lecz film Nishimury wyraźnie sugeruje, że nie ma dla kobiety większej rozkoszy, niż być wychłostaną! Prawda li to!?!



Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0287973/

Fruits of Passion (1981) - Kajdany miłości

Also sprach Kinski: "To historia faceta, który oddaje ukochaną do burdelu w Sznaghaju, bo właśnie to go podnieca. Zakochana dziewczyna zgadza się na to, ale przechodzi piekielne katusze. Prawie cała akcja toczy się w burdelu (..)"

Tyle Kinski w swojej autobiografii (polecam dalszy ciąg cytowanego ustępu, na który składają się "gorące" wspomnienia z planu zdjęciowego). Sam film to erotyka z ambicjami. Trudno jednoznacznie orzec, czy mamy w tym wypadku do czynienia z kontynuacją "Historia O" Justa Jaeckina, czy też z zupełnie nową adaptacją powieści Dominique Aury. W klasycznym filmie twórcy "Emmanuelle" role Sir Stephena i O odtwarzali Udo Kier i Corinne Clery. Tutaj przypadają one Klausowi Kinskiemu oraz Isabelle Illiers. Na marginesie: celowo podaję nazwisko odtwórcy głównej roli na pierwszym miejscu, gdyż to on jest w tej historii panem i władcą!
Inni wykonawcy, inna charakterystyka postaci. Stephen-Udo był kochankiem pięknym, uwodzicielskim i czułym, choć oczywiście zdrowo pokręconym. Tymczasem Stephen-Kinski jest brzydkim jak noc, zimnym okrutnikiem, który dla sportu znęca się nad zakochaną dziewczyną. Ona zaś jest bardzo niedojrzała, ledwo pełnoletnia, o wiele młodsza niż Corinne Clery. Poddanie się woli starszego mężczyzny nie wydaje się w jej wypadku decyzją świadomej siebie kobiety, lecz zahukanego podlotka. Najwyraźniej nie zna jeszcze smaku miłości, w której partnerzy są równi, i dlatego godzi się na upokarzający związek ze starym capem (Kinski w momencie kręcenia filmu miał swoje lata, choć sprawnością fizyczną mógł jeszcze zawstydzić niejednego młodzika).
Materiał wyjściowy filmu, "Retour a Roissy" D. Aury, japoński reżyser Shuji Terayama potraktował jako pretekst do przedstawienia własnej, autorskiej opowieści. Erotyka jest tu bardzo mocno wyeksponowana, lecz równie ważną rolę odgrywa motywacja psychologiczna (przez serię abstrakcyjnych obrazów dokonana zostaje psychoanaliza bohaterki) i obyczajowa. Podczas gdy w wielu erotycznych fantazjach egzotyczna lokalizacja pełni rolę barwnego tła dla miłosnych igraszek bohaterów, Szanghaj w OWOCACH NAMIĘTNOŚCI wyrasta na pełnoprawnego bohatera, determinującego poczynania bohaterów. W pewnym momencie wybucha komunistyczna rewolucja, co stawia sir Stephena, było nie było arystokratę, w trudnym położeniu! Wyzwolenie się warstw pracujących spod ucisku zostaje zestawione z wyzwalaniem się O spod władzy męskiego tyrana. Ciekawy zabieg, zupełnie nie do pomyślenia u Aury czy Jaeckina.
Dla Shuji Terayamy, reżysera wielu eksperymentalnych filmów, OWOCE NAMIĘTNOŚCI są pozycją nietypową, komercyjną kooprodukcją z udziałem gwiazd europejskich (Klaus Kinski, Arielle Dombasle) i rodzimych (Peter, najsłynniejszy japoński aktor-transwestyta). Jest to również najbardziej przystępny tytuł w jego filmografii. Choć dla wielu amatorów filmowej erotyki również on okazał się ździebko za trudny i nie pomógł nawet nagi Klaus Kinski, uprawiający przed kamerą ostry seks (w "Ja chcę miłości" przechwalał się, że w żadnej ze scen nie symulował, zresztą podobnie jak reszta obsady). Warto przekonać się samemu, jak japoński awangardzista przekształcił francuską erotykę na własną modłę. Mi osobiście taka wariacja przypadła do gustu.
Tytuł postu zainspirowany klasycznym utworem ERASURE (znacznie młodszym od filmu, zresztą wątpliwe, by Terayama choć pomyślał o jego wykorzystaniu):

"Come to me, cover me, hold me
Together will break these chains of love
Don't give up, don't give up
Together with me and my baby
Break the chains of love"
Rozerwanie łańcucha miłości przez O rzeczywiście następuje, ale nie zdradzę, w jakich okolicznościach. To trzeba zobaczyć samemu!

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0082422/



Hot Rods to Hell (1967) - "Te dzieciaki nie mają dokąd jechać, lecz jeżdżą z maksymalną prędkością!"


Rzecz nietypowa: moralizujący exploitation! Z ust bohaterów pozytywnych co raz płyną życiowe mądrości, a przebieg akcji uświadamia nam dobitnie, że mają one praktyczne zastosowanie.

"Hot Rods To Hell" został nakręcony dla telewizji, lecz wprowadzono go do kin ze względu na znakomicie zrealizowane sekwencje pościgów samochodowych. Chyba tylko tych kilka emocjonujących scen mogło zainteresować młodych ludzi, którzy w nachalnie dydaktycznym filmie mogli sympatyzować co najwyżej z "czarnymi charakterami", czyli niepełnoletnimi piratami drogowymi, korzystającymi z szybkich samochodów i równie szybkich dziewcząt, a to wszystko oczywiście pod zgubnym wpływem alkoholu!

Pracujący w nieruchomościach Tom Phillips (Dana Andrews), wzorowy ojciec równie wzorowej amerykańskiej rodziny, ulega wypadkowi, co przekreśla jego karierę zawodową. Gdy jako tako dochodzi do siebie, jego przedsiębiorczy brat wynajduje mu pracę w hotelu na prowincji. Co oznacza przeprowadzkę dla całej rodziny, nad czym ubolewa nastoletnia Tina (Laurie Mock), jak większość dziewcząt w jej wieku spragniona wrażeń. Pod sam koniec długiej i męczącej trasy (bez klimatyzacji, 50 km na godzinę) rodzina o mały włos nie ulega wypadkowi za sprawą ścigających się sportowych wozów. Szałowe auta należą do zblazowanych niedorostków, skręcających się z nudy na prowincji. Wyrodna młodzież obiera sobie za cel prześladowanie naszej rodziny. Następuje seria wspomnianych pościgów, raz po raz przerywana sentencjami o kaznodziejskim wręcz charakterze, wypowiadanych a to przez ojca, a to przez przypadkowo spotkanego policjanta. Stróż prawa i porządku mówi: "Kiedy ludzie zrozumieją, że przepisy nie są dla policji, lecz dla nich samych?!?" Niestety, nie wszyscy słuchają jego mądrych rad...

Nietrudno domyślić się, jak potoczy się akcja. Tom zostanie zmuszony do porzucenia ugodowej postawy, przezwyciężenia własnych słabości (wciąż odzyskuje pełną sprawność fizyczną po wypadku) i stawienia czoła agresorom w finale tak dramatycznym, że aż zapierającym dech w piersiach! Nie obawiajmy się jednak. Triumfuje protestancka wstrzemięźliwość i przyzwoitość. Córka zostaje uratowana od zgubnego wpływu uwodziciela, a jej dziarski tatuś zaprowadza porządek w kupionym przez siebie motelu, zamienionym przez poprzedniego właściciela w jaskinię rozpusty - gra tam "agresywny" jazz i rock, młodzież tańczy na parkiecie i pije alkohol! Oczywiście całe to moralne zgorszenie zostaje zlikwidowane. Odtąd będzie już można żyć po bożemu.

"52 Miles To Terror" to rozkoszne kino retro, które obecnie śmieszy do łez swą naiwnością. Prawdę mówiąc, już w 1967 roku nikt nie potraktował go poważnie. Zbuntowana młodzież musiała poczekać jeszcze dwa lata na prawdziwy manifest pokolenia: "Easy Rider" Dennisa Hoppera.

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0061784/

The Rainbow (1989) - Wielobarwny Łuk Erosa


Ken Russell powraca do prozy D.H. Lawrence'a. "The Rainbow" (1989) można właściwie uznać za prequel "Zakochanych kobiet", jako że ukazuje wcześniejsze losy Ursuli, najstarszej z sióstr Brangwen. Glenda Jackson, laureatka Oscara za rolę Gudrun Brangwen w filmie z 1969 roku tym razem gra jej matkę, Annę. Sama Gudrun w "Tęczy" występuje tylko w epizodzie, jako rozbrykana, pyskata mała dziewczynka. Najwyraźniej wspólny język ze starszą siostrą znalazła dopiero później.

Powieść "Tęcza" opisywała historię trzech pokoleń rodziny, film skupia się na postaci Ursuli. Dziewczyny niepokornej, marzycielki i "romantyczki", która chce od życia czegoś więcej niż monotonna egzystencja u boku męża i gromadki spłodzonych z nim dzieci. Typowa emancypantka, a że w Anglii środowisko było mniej pruderyjne, przekracza ona nie tylko bariery społeczne, ale i seksualne.
Ursula chce się kształcić i samodzielnie zarabiać na życie. Rodzinie co prawda udaje się wyperswadować jej wyjazd do Londynu ("Miejsce kobiety jest w domu!"), ale nie same studia. Wkrótce dziewczyna nawiązuje romans z wyzwoloną nauczycielką wf-u. Winifred Inger (Amanda Donohoe, aktorka o niesamowitej urodzie, znana z "Kryjówki białego węża") jest feministką pełną gębą, lecz wkrótce sprawia zawód zapatrzonej w niej Ursuli, wychodząc za lorda Henry'ego (David Hemmings - "Powiększenie", "Głęboka czerwień"), właściciela miejscowej kopalni i opływającego w bogactwa hedonistę. Wzniosłe idee swoją drogą, ale trzeba z czegoś żyć - dzięki małżeństwu Winifred ma zabezpieczony byt. Ursula zaczyna pracę w szkole dla dzieci robotników, istnym piekiełku z sadystycznym dyrektorem na czele. Dziewczyna musi wzbudzić respekt w zdziczałych wychowankach (gorszych od naszych gimnazjalistów!), do czego niezbędna staje się rózga (na szczęście kary cielesne nie były w tym okresie zakazane). Sceny rozgrywające się w szkole są wyjątkowo mroczne i kontrastują z resztą filmu, rozgrywającą się w pięknych okolicznościach przyrody. Tylko czasami widać, że gdzieś poza tą idyllą jest groźny świat, przed którym rodzice chcą Ursulę uchronić.

Namiętny romans z przystojnym brytyjskim oficerem kończy się rozstaniem, gdyż dziewczyna nie chce być dodatkiem do jego uposażenia w jednej z zamorskich kolonii. Zostaje sama z dzieckiem, lecz nie zamierza się załamywać. Ostatnia scena sugeruje, że nigdy nie wyrzeknie się marzeń.
"Tęcza" nie jest tak znakomitym filmem, jak "Zakochane kobiety", niemniej zrobiony został fachowo i ze smakiem. Powinien przypaść do gustu zwłaszcza miłośniczkom literatury emancypacyjnej i smakoszom finezyjnej erotyki (kładącej większy nacisk na psychologię niż na cielesność). W powieści znalazło się ponadto miejsce nas przedstawienie ówczesnych mód filozoficznych, literackich, politycznych itp. W filmie, będącym przede wszystkim psychologicznym studium Ursuli, obraz rzeczywistości nie jest aż tak pełny.

Wszyscy oczekujący na typowe russellowskie szaleństwa mogą poczuć się niedopieszczeni. W pełni usatysfakcjonują ich tylko dwie sekwencje: miłość na skałach wodospadu oraz ucieczka Ursuli przed stadem rozszalałych koni. W filmach z lat 90tych nie ma nawet takich scen. Wydawałoby się, że reżyser na stare lata przeszedł do obozu konserwatystów. Nic bardziej mylnego! 14 lat później zrealizuje "The Fall of The Louse of Usher", jeden ze swych najdzikszych wizualnie filmów.

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0098165/