29 listopada 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Batman, nr 3/1991

Wątpliwe, by Bruce Wayne był kinomanem. Wszystko wskazuje na to, że ostatnim filmem, jaki oglądał na dużym ekranie, był Znak Zorro - w wieczór, kiedy zginęli jego rodzice. Wraz z ich śmiercią skończyło się jego dzieciństwo i wszystkie radości tegoż, na przykład bezkrytyczny zachwyt nad magią X Muzy... W późniejszych latach poczucie obowiązku nie może mu pozwolić na bezproduktywne wizyty w kinie. Do wypożyczalni wideo Bruce udaje się tylko wtedy, kiedy absolutnie wymaga tego prowadzone właśnie dochodzenie. W odcinku Video-przemoc trop prowadzi bezpośrednio do właściciela jednej z takich wypożyczalni. Jak widać, dla dobra śledztwa Mroczny Rycerz potrafi się nawet przeistoczyć w amatora filmów klasy B!

Oskar Lampet (szef wypożyczalni i nr 1 na Batliście podejrzanych): Krwawe wojny atomowych ninja? Nie pamiętam. Sprawdzę w katalogu.

Bruce Wayne (dedukcyjnie): Podobnej budowy... Dodać perukę, zarost... I mamy reżysera-uciekiniera. Żeby być pewnym...

Oskar Lampet: Nie mogę znaleźć kasety. Mogła ulec kasacji.
Jeśli chodzi o podobne: Mutant Ninja - Eksperyment w Tokio. Sam nie widziałem, ale słyszałem dobre opinie.


Oskar Lampet: Podobno szalony doktor produkuje sześciorękiego ninja, ale C.I.A. odkryła to i posłała...
Bruce Wayne: Nie, dziękuję. Krwawe wojny albo nic!

26 listopada 2010

Zara Wampirzyca, T.2: Zara kontra Drakula

W drugiej odsłonie Zary nad głowami wampirycznych bohaterów zbierają się czarne chmury! Zara wbija swe zęby w szyję pierwszej ofiary, w związku z czym Pabstem i trumną Drakuli zaczyna interesować się banda agresywnych wieśniaków. Warto pamiętać, że zabobonny chłop nie przepuści również nieumarłemu! Ponownie przekonujemy się, że rodzicom nie zawsze wychodzi na zdrowie podglądanie swych dorodnych córek, gdy te zostają same w swoim pokoju... Emocjonujący cliffhanger na zakończenie tomiku stanie się od tej pory znakiem rozpoznawczym serii.

Autorzy zdradzili, że przy tworzeniu image'u bohaterki zapatrzyli się na Catherine Deneuve. Prawdę mówiąc, trudno wychwycić podobieństwo podczas czytania komiksu. Najbardziej dostrzegalne jest na okładkach, będących dziełem zupełnie innego grafika... Twórcy mieli jednak nosa, gdyż kilka lat później Deneuve okazała się doskonałą wampirzycą, tworząc wraz z Davidem Bowie niezapomniany duet w Zagadce nieśmiertelności Tony'ego Scotta.

Zapraszam do lektury!

PS. A propos trumny Drakuli: scenarzysta Renzo Barbieri popełnił tutaj pewną gafę, najwyraźniej zapominając o tym, co wydarzyło się w tomiku pierwszym. Czy ktoś jeszcze wychwycił ten błąd?

22 listopada 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Rozbitkowie czasu, T.3: Labirynty

Nareszcie!!! W końcu doczekaliśmy się dalszego ciągu serii, której tom pierwszy pojawił się w Polsce już dziewiętnaście lat temu na łamach Komiksu (byłego Komiksu-Fantastyka). Niestety wydawnictwo upadło, zanim zdążyło zabrać się za tom drugi. Kilka stronic z niego znalazło się w pierwszym numerze magazynu CDN, który błyskawicznie zakończył działalność. Być może uznano wówczas, że nad cyklem Jeana-Claude'a Foresta i Paula Gillona wisi jakaś klątwa i na wszelki wypadek postanowiono zostawić go w spokoju? Wyzwanie podjął dopiero Egmont, którego pozycja potentata komiksowego rynku jest na tyle silna, że zapewne niestraszne mu żadne fatum.

Pierwsze wydanie zbiorcze zawiera pięć albumów, w tym Uśpioną gwiazdę, dobrze znaną starszym komiksomaniakom. Od 1991 roku zapewne nie raz zastanawiali się nad tym, jak dalej potoczyły się losy "tysiącletniego" Christophera; czy pięknej i do szaleństwa zakochanej w nim Marze udało się wyjść cało ze spotkania z okropnymi żabo-wiedźmami, którym ofiarowała swe życie; wreszcie jakim szczwanym fortelem bohaterowie zawładnęli kapsułą z uśpioną Valerią, "wielbioną przez milion szczurów"... Teraz wszystkie pytania doczekają się odpowiedzi - za niecałe 100 zł! (Hmm, Egmont powinien mi zapłacić za tak nachalną reklamę...)

O Rozbitkach czasu pisze się przeważnie jako o space operze i choć jest to właściwie trafne określenie, może zanadto kojarzyć się z nudziarstwem pokroju Star Treka. Tymczasem mamy do czynienia z dziełem oryginalnym, co chwila zaskakującym fabularnymi rozwiązaniami oraz wizualną inwencją. Najbardziej jednak zapada w pamięć jego poetycka, subtelnie dekadencka atmosfera. Widoczna chociażby w poniższym fragmencie tomu trzeciego. Piękna i drapieżna Quinine prowadzi Christophera na spektakl organizowany przez Tapira, wielką szychę na planecie Limavan, "człowieka podstępnego, okrutnego... ale także artystę."


Quinine: Doskonale. Tutaj nie przegapimy niczego z tego cudownego spektaklu...

Quinine: Ach! Oto i ona... Nosi maskę wedle ostatniej mody. Głowę puszczyka...

Christopher: Klowni rozdają coś w rodzaju dmuchawek... Co to oznacza?
Quinine: Nie wiem... To nowy numer...

Christopher: Jest niesamowita!... Tańczy nie dotykając ziemi...
Quinine: Urządzenie anty-grawitacyjne utrzymuje ją w stanie nieważkości... Wielkie wynalazki w służbie małych idei!... Natomiast dmuchawki pryskają rodzajem kleju, który jest zarazem pewnym symbolem... sprośnym...

Christopher: Powiedziałbym raczej: bańki mydlane...
Quinine: Te bańki wkrótce okrzepną, tworząc zwartą i twardą masę!... Widziałam już, jak robiono to ze zwierzęciem... Na koniec jest zawsze w tym jakaś interesująca... niespodzianka!

Christopher: Czy ona się udusi?
Quinine: Bez obaw! Tapir dba o artystów. Ma zresztą wiele innych sposobów na pozbywanie się swoich kobiet...

Quinine: Numer zmierza ku końcowi... Zobacz, kto wkracza na scenę... Tapir we własnej osobie!

Quinine: Uzbrojony jest w szablę o długiej klindze...

Quinine: I wcina się nią w samo sedno...


19 listopada 2010

Schulmädchen-Report 7: Doch das Herz muß dabei sein (1974) - Nastoletnia żądza w RFN

"To już siódma część Raportu o szkolnych dziewczętach. Czy od premiery pierwszej części staliśmy się bardziej moralni? Wątpliwe. Ale z pewnością pozbyliśmy się wiele pruderii." Od tych słów rozpoczyna się kolejny sexploitation pseudo-edukacyjny rodem z RFN. Formuła sprawdzona: historia przewodnia, której bohaterowie snują inne historie. Wszystkie dotyczą seksualnej aktywności uczennic niemieckich liceów. Za klamrę spinającą służy relacja z rozprawy sądowej, dotyczącej nielegalnego burdeliku, jaki założył przedsiębiorczy młodzieniec, namawiając do współudziału kilka bezpruderyjnych koleżanek. Rozprawa toczy się powolnym trybem, a siedzący na korytarzu rodzice dla zabicia czasu opowiadają sobie, co też wyrabia ta współczesna młodzież.

Ich konstatacje mogą uspokoić co niektórych widzów, przerażonych deprawacją nastolatków w XXI wieku. Nic nowego pod słońcem: już w latach 70. niepokojono się rozpasaniem dorastających i kręcono na ten temat alarmujące obrazy, do których jednak Raporty się nie zaliczają. Mocno wątpliwe, by realizatorzy serii pragnęli uświadamiać i przestrzegać, pomimo wszystkich deklaracji, jakie umieszczali przed każdym kolejnym odcinkiem. Przyświecający im cel jest jasny: pokazać jak najwięcej apetycznej, młodzieńczej golizny. Młodzieńczej, ale nie młodocianej - wszystkie aktorki, które tak ochoczo wcielają się w role siedemnastek, szesnastek i piętnastek, w rzeczywistości przekroczyły już magiczną granicę osiemnastki, pozwalającą im na legalne robienie tego, z czym jeszcze niedawno musiały się ukrywać.

A może wcale nie musiały? Jeśli wierzyć twócom Raportu, których inwencja w wymyślaniu pikantnych scenariuszy zdaje się niewyczerpana, nastolatki o seksie wiedzą wszystko i wszystkiego zdążyły też spróbować. Nie bez powodu w większości przedstawianych historyjek to one są górą, a nie dorośli, skrępowani konwenansami i nie nadążający za duchem czasu. W świecie Raportów znacznie częściej uwodzeni, wykorzystywani i porzucani są dojrzali mężczyźni, zazwyczaj przedstawiciele szacownych zawodów. Doktorzy, nauczyciele, psychiatrzy - wszyscy oni nader łatwo dają się omotać figlarnym nimfetkom. Ich kultura prawie bez walki kapituluje przed dziewczęcym biologizmem. Los samców budziłby litość, gdyby całej naszej uwagi nie pochłaniała kontemplacja cielesnych powabów ich nastoletnich kusicielek. Realizatorzy próbują również w inny sposób odwrócić uwagę widzów od wszelkich smutnych konstatacji, wprowadzając sporą dawkę humoru. W przypadku tegoż najbardziej ewidentna staje się różnica kulturowa pomiędzy Niemcami a resztą świata. Gagi, stanowiące dla nich beczkę śmiechu, okazują się mocno głupie bądź wręcz żałosne dla innych nacji. Może z wyjątkiem chińskiej i japońskiej, one również przepadają za monstrualnie grubym dowcipem.

W siódmej części Raportu brzemię komizmu spoczywa na barkach Rinaldo Talamonti, wcielającego się we włoskiego gastarbeitera Carlo, któremu niski status społeczny nie przeszkadza w licznych erotycznych przygodach. Z jakiegoś tajemniczego powodu podlotki faworyzują właśnie jego. Być może działa na nie jego włoski temperament, a może czują się paniami sytuacji, dominując nad Carlo pod każdym względem: fizycznym (nie jest ideałem męskiej urody), zawodowym (wykonuje proste prace fizyczne), a nawet lingwistycznym (niemiłosiernie kaleczy niemiecką mowę). Jurny Włoch jest jedynym stałym bohaterem serii, powracającym regularnie od swojego debiutu w "czwórce", gdzie udało mu się obsłużyć pod rząd cztery rozpalone dziewoje. "Siódemka" podnosi mu nieco kwalifikacje (jest kelnerem, ponadto kochankiem szefowej, co dobrze wróży na przyszłość), ale wymaga od niego biegania w negliżu po całym hotelu. Przecież czymś musi nas rozbawić!

Pozostałe epizody są poważniejsze, dzięki czemu harmonizują z "sądowniczym" motywem przewodnim. Mamy więc gang motocyklistów, który w swą przestępczą działalność wplątuje cud-dziewczynę (Sonja Jeannine, największa ślicznotka serii); seksowną prymuskę, która z żelazną konsekwencją wciela w życie wszystko, o czym przeczytała w podręczniku do wychowania seksualnego; wreszcie pewną blondyneczkę, zakochaną do szaleństwa w nauczycielu, który niestety woli wdzięki jej matki. Potrzeba podstępu, by wylądował w łóżku również z córką. Żadna z historii nie odbiega poziomem od poprzednich odsłon Raportu, nie sposób dostrzec ani podwyżki, ani też spadku formy, co przy siódemce w tytule powinno cieszyć. Pomimo wszystkich uproszczeń i słabości RFN-owska seria oddaje w dużym stopniu klimat dekady, w której nie obawiano się jeszcze interesować pożyciem płciowym nastolatków. Z perspektywy lat doskonale widać, że obwieszczony w prologu siódmej części Schulmädchen-Report triumf nad pruderią okazał tylko pobożnym życzeniem.

Nastoletnia żądza w dziewięciu odsłonach:

Na drugim planie Charles Bronson.


RFN to raj dla gastarbeiterów!


Wymarzony punkt widzenia


Podczas przyjmowania zamówienia kelner wykazuje się pełnym profesjonalizmem


Młodzieżowy gang torturuje swe ofiary na wymyślne sposoby...


Czarny charakter pije i pali.
Już wówczas nie były to nałogi mile widziane!


Mężczyźnie znacznie trudniej się obnażyć...


Igraszki przy tablicy


Najwymyślniejsze pozycje obejrzymy w finale!

Zara Wampirzyca, T.1: Wampirzyca

Dziś coś z zupełnie innej beczki: skanlacja pierwszego tomiku Zara La Vampire. Serii, nad którą niejednokrotnie rozpływałełem się w zachwytach. Już pierwsza odsłona Zary zdradza przyczyny mej fascynacji. Włoskim twórcom udało się nawiązać zarówno do klasycznego, gotyckiego horroru spod znaku wytwórni Hammer, jak i do jego nowszej, mniej tradycyjnej odmiany, przesyconej zmysłowością i doprawioną solidną dawką wisielczego poczucia humoru. W pierwszym rzędzie narzucają się skojarzenia z dorobkiem Jeana Rollina i Jesusa Franco, jednakże z pewnym zastrzeżeniem. Podczas gdy obydwaj panowie stawiali głównie na hipnotyczną atmosferę, redukując akcję do niezbędnego minimum, komiksy o Zarze są pełne dramatycznych wydarzeń i zaskakujących zwrotów akcji. Bez wątpienia Franco i Rollin wiele by dali za aktorkę, która seksapilem i temperamentem dorównywałaby Zarze Pabst. Równie seksowne nie były nawet Soledad Miranda w Vampyros Lesbos i Brigitte Lahaie w Fascination!

Z pierwszego tomiku przygód niezrównanej Zary dowiadujemy się m.in. jak nietypowe formy może przybierać miłość ojca do córki, jak szybko i skutecznie ożywić wampira, a także jak bardzo głębokie dekolty nosiły panienki z dobrego domu w wiktoriańskiej Anglii... Czytelników XXI wieku zaskakiwać mogą mętne dywagacje naukowców na temat przeszłości wampira Drakuli. Przecież każde dziecko wie doskonale, że był to Vlad Tepes, hospodar wołoski z XV wieku, postrach Turków i wielki miłośnik palowania. Nie powinniśmy jednak zapominać, że w latach 70. nie było jeszcze odpowiedniego hasła na Wikipedii czy filmowego hitu Coppoli, zaś głównym źródłem wiedzy historycznej o hrabim Draculi była dla komiksowych twórców hammerowska seria z Christopherem Lee w roli głównej.

Zapraszam do lektury!

13 listopada 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Prosiacek 1990-2010

Nie po raz pierwszy za sprawą Kultury Gniewu rasowy underground wędruje na salony Empików. Tym razem tego zaszczytu doczekał się Krzysztof "Prosiak" Owedyk, twórca komiksowego zina Prosiacek, celnie i dowcipnie komentującego polską rzeczywistość lat 90tych. Imponujących rozmiarów tom zbiorczy jest prawdziwą podróżą sentymentalną dla wszystkich czytelników, którzy pamiętają te dziwne, niespokojne czasy tuż po przemianie ustrojowej. Okres, w którym jednym z najgroźniejszych szkodników okazała się czarna stonka...


RELIGIA W SZKOLE


Rok 1990
Ksiądz katecheta: Bóg pragnie, byśmy go kochali.

Rok 1992
Ksiądz katecheta: Powinniśmy kochać Boga.

Rok 1994
Ksiądz katecheta: Należy kochać Boga!

Rok 1996
Ksiądz katecheta: Boga koniecznie trzeba kochać!

Ksiądz katecheta: Synu, kiedy w końcu pokochasz Boga?
Uczeń #1: A!
Uczeń #2: Nie chciał iść na religię...

8 listopada 2010

Drzewa (1995) - Nie mordujcie lasu!

Grzegorz Królikiewicz, najbardziej bezkompromisowy spośród polskich reżyserów, za temat swojego ostatniego filmu fabularnego obrał bezpardonową konfrontację człowieka z naturą. Drzewa określane są zazwyczaj jako ekologiczny horror, jednak nie jest to całkowicie precyzyjna klasyfikacja i na dobrą sprawę mogła wyrządzić dziełu więcej szkody niż pożytku. W przypadku filmu podpisanego przez twórcę, który jak żaden inny zasłużył na miano "polskiego Godarda", możemy być pewni tylko tego, że będzie awangardowo i mrocznie. Ów mrok występuje w Drzewach prawie wyłącznie w warstwie metaforycznej. Tonacja obrazu jest bardzo jasna, wręcz mieni się wszystkimi kolorami tęczy. A to za sprawą wielobarwnej roślinności, która staje się głównym punktem zainteresowania twórców.

W tle bujnej przyrody znajduje się para małżeńska zamieszkująca w nadmorskim miasteczku. Paweł (Paweł Wawrzecki) jest nauczycielem przyrody w podstawówce. Zamiast cieszyć się ciszą i spokojem na lekcjach (dzieci są wyjątkowo grzeczne - to jeden z koronnych dowodów na całkowity brak realizmu w filmie), bohater zadręcza się świadomością, że jego pedagogiczne wysiłki nijak się mają do zawodowych sukcesów jego żony, uznanej pani biolog, cieszącej się w świecie naukowym sławą supergwiazdy. Ewa (Ewa Kasprzyk) bez reszty pochłonięta jest badaniami nad roślinami, przesiadując dnie i noce w gigantycznej pracowni, wypełnionej komputerami i sadzonkami. Zaniedbywany i sfrustrowany małżonek zaczyna urządzać jej sceny, narasta w nim ślepa furia, którą zaczyna kierować na przedmiot badań Ewy.

Paweł utwierdza się w przekonaniu, że winę za jego wszelkie kłopoty ponoszą rośliny, oglądając telewizyjne wystąpienie charyzmatycznego profesora (Leon Niemczyk!). Głaszcząc pieszczotliwie ogromnego węża, profesor twierdzi, iż drzewa, krzewy, trawa, tudzież inne chwasty są dla ludzkości zwykłą zawadą. "Nie potrzebujemy ich tlenu, ponieważ promienie księżyca dostarczają nam zbawczy ozon!" - przekonuje, nawołując do ostatecznej rozprawy z przebrzydłą roślinnością, która od wieków toczy z rodzajem ludzkim walkę o dobra naturalne planety. Profesor wydał nawet książkę na ten temat. Co ciekawe, jej współautorką była Ewa, zupełnie nieświadoma faktu, że wyniki prowadzonych przez nią badań posłużą do wysnucia tak skrajnych wniosków.

Paweł przekonuje urząd miasta o konieczności wycięcia wszystkich spróchniałych drzew, zasłaniając się troską o publiczne bezpieczeństwo. Na tragedię nie trzeba długo czekać. Jeden ze ścinanych dębów przygniata robotnika (Franciszek Trzeciak, jeden z najbrzydszych polskich aktorów, ulubieniec Królikiewicza). Pod wpływem argumentów Pawła, a zapewne również i prof. Niemczyka, który za sprawą TV gości w każdym domu, mieszkańcy miasteczka biorą się do masowego wyrębu lasu. Od tej pory zaczyna się totalna masakra. W ruch idą siekiery, piły mechaniczne, noże, palniki, łańcuchy, igły, żelazka, a nawet zęby (w scenie obgryzania gałązki przez rozszalałą gospodynię domową). Zanim nastanie kres szaleństwa, zostaną powalone setki drzew...

Na potrzeby realizacji ostatniej partii filmu poświęcono sporą połać lasu, dlatego też lekko dziwi Nagroda Specjalna na IV Ogólnopolskim Festiwalu Filmów Ekologicznych EKOFILM'96. Zapewne jurorzy stwierdzili, że "gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą", że szlachetne przesłanie pro-ekologiczne usprawiedliwia tak radykalne środki. Może zresztą Królikiewicz po prostu wystarał się u drwali o możliwość sfilmowania akcji, która tak czy inaczej zostałaby przeprowadzona? Tego się nie dowiemy, w każdym razie nie można tym razem liczyć na uspokajającą informację: "Żadne drzewo nie ucierpiało przy powstawaniu tego filmu". Nie da się ukryć, że ucierpiało, i to niejedno. Tym ważniejsze staje się pytanie, czy zrealizowane tak wysokim kosztem Drzewa spełniają swoją perswazyjną funkcję? Czy ich wymowa będzie dla wszystkich czytelna?

Klarowność przesłania nie jest w przypadku twórczości Królikiewicza czymś oczywistym. Jego awangardowy, pogmatwany styl sprawia, że widz najczęściej zostaje po seansie z większą ilością pytań niż odpowiedzi. W przypadku Drzew pomocna okazuje się konwencja horroru, do jakiej reżyser się odwołuje. W filmie grozy człowiek staje oko w oko ze śmiertelnym zagrożeniem, ucieleśnionym pod postacią przedstawiciela jakiegoś obcego gatunku. Nierzadko jednak prawdziwe źródło zła kryje się w samej naturze ludzkiej i okazuje się, że naszym największym wrogiem jesteśmy my sami. U Królikiewicza następuje połączenie tych wątków. Pozornie zagrożenie stanowią drzewa, dzięki nietypowym punktom widzenia kamery istotnie przybierające kształty odmiennej, potencjalnie niebezpiecznej formy życia. Właśnie w ten sposób postrzegają je mieszkańcy miasteczka, którzy ostatecznie okażą się prawdziwymi agresorami. Intencja reżysera staje się jasna, gdy odczytamy zawartą w fabule biblijną metaforę, ukazującą na miasteczko jako na raj, w którym człowiek żyje w symbiozie z naturą (choć niezupełnej - w końcu to już XX wiek i wszyscy mają samochody, mieszkania, najzamożniejsi nawet komputery!), zanim nie zwróci się przeciwko niej, ulegając zwodniczym podszeptom Diabła. Metafora nie jest zbyt trudna do odczytania, co chwilę coś nam o niej przypomina, a to znaczące imię bohaterki, a to gigantyczny wąż, ofiarnie dźwigany na ramionach przez Niemczyka. Łatwo też dostrzec w końcowej hekatombie drzew aluzję do pogromów i Holocaustu - mechanizm narastania agresji wobec "obcego", którego obwinia się o całe zło świata, przedstawiony został dość przejrzyście.

Niewątpliwie przy odrobinie dobrej woli da się odczytać większość z tego, co Drzewa chciały nam przekazać. Kwestią sporną pozostaje natomiast, czy mają one wystarczającą siłę sugestii, by przekonać do siebie widzów. Recepcja po premierze okazała się wyjątkowo chłodna. Publiczność zdecydowanie odrzuciła trudny film, w czym sekundowali jej krytycy, spisując Królikiewicza na straty, jako zdziwaczałego do reszty awangardzistę. Drzewa docenione zostały docenione wyłącznie przez grona profesorów nauk humanistycznych. Co nie powinno dziwić - jest to w głównej mierze propozycja intelektualna. Musi rozczarować widzów spodziewający się atrakcyjnej i przejrzystej fabuły, ciekawych psychologicznie sylwetek protagonistów, napięcia i emocji... w sumie wszystkiego, czego tradycyjnie oczekuje się od kina. Całkiem prawdopodobne, że cieplejsze przyjecie mogą zgotować mu miłośnicy horrorów, pod warunkiem, że nie nastawią się na masakrę (nawet najbardziej efektowny wyrąb lasu to jednak nie to samo, co krew i flaki), lecz sugestywny klimat tajemnicy i niepokoju. Niewątpliwe dziwaczne i raczej nie do końca udane dzieło Grzegorza Królikiewicza przy odrobinie właściwej promocji mogłoby doczekać się statusu filmu kultowego. By tak się jednak stało, należało by najpierw postarać się o jego wydanie - w Polsce, a jeszcze lepiej we Francji bądź Japonii. Właśnie tam ma największe szanse na sukces.

Choć screeny pochodzą z pokątnej kopii, jakości obrazu i dźwięku mogłoby jej pozazdrościć wiele polskich klasyków oficjalnie wydanych.

Oto one: tajemnicze, przerażające istoty...


Wszelaka roślinność wychodzi na plan pierwszy, dosłownie przysłaniając bohaterów.


Telewizja szkodzi!


Z siekierą na dąb.


Rzeź niewiniątek: zarówno delikatne listki...


...jak i wiotkie gałązki padają ofiarą ludzkiej agresji!


R.I.P.


Natura zawsze znajdzie sposób. A co z człowiekiem?!?

7 listopada 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Fables #38


Poniższy epizod, ukazujący iście salomonową mądrość Imperatora Stron Rodzinnych Baśniowców, pochodzi z 38. numeru Fables, który w 2006 roku pojawił się w wydaniu zbiorczym pt. Homelands. Polski przekład ujrzał światło dzienne w pierwszej połowie bieżącego roku.


Herald: Niech następny petent zbliży się i zostanie wysłuchany!

Imperator: Z jakim problemem przychodzisz?
Petent: Chodzi o mojego brata. Odziedziczył po ojcu połowę majątku, tak jak ja, ale to oszust i imbecyl. Na każdym kroku się ze mną nie zgadza. Kiedy zbierać plony, jak uprawiać jabłka i wiśnie w sadzie. Gdy ja postanawiam robić coś tak, on chce, by było inaczej. Tylko dlatego, żeby mi się sprzeciwiać.

Imperator: Dlaczego nie zajmiesz się uprawą swojej połowy ziemi, a brat niech zajmie swoją?
Petent: To niemożliwe. Ojciec nalegał, by majątek pozostał w całości, dlatego uczynił nas współwłaścicielami każdej połowy.

Imperator: Rozumiem. Ale czego się po nas spodziewasz? To sprawa rodzinna.
Petent: Masz władzę zmienić testament ojca wstecz tak, by całość zapisał mnie. Mój brat wszystko rujnuje, wkrótce pozostaniemy bez grosza.

Imperator: Nie. Nie będziemy się wtrącać pomiędzy dwóch braci. Silne więzy rodzinne to fundament, na którym zbudowane jest nasze imperium.
Zamiast tego usuniemy materialne przeszkody, które między wami stoją.


Imperator: Wasze pola i sady zostaną spalone, bogactwa skonfiskowane, domy zrównane z ziemią, a niewolnicy i najemnicy oddani katu.
Nie zostanie nic, o co moglibyście się kłócić.