31 marca 2009

Seduction: The Cruel Woman (1985) - "Bo to zła kobieta była..."

Monika Treut w swoim fabularnym zaprasza nas do podziemnego klubu, prowadzonego przez charyzmatyczną Wandę. Kobietę, która lubi mieć absolutną kontrolę nad mężczyznami. Kobietę, którą cieszy wydawanie im rozkazów. Kobietę, która uwielbia karać za najmniejsze przewinienie. Jednym słowem: dominatrix!!!

Wanda jest kobietą sukcesu, Frau mit Geszeft. Dominowanie jest jej pracą i sposobem na życie. Nie poznamy jednak szczegółów socjalnych, np. w jaki sposób doszła do sukcesu i jakie przeszkody musiała pokonać. Film jest czymś na pograniczu dokumentu i fantasmagorii. Realne zdarzenia przetworzone zostały przez wyobraźnię fetyszysty. W Verführung: Die grausame Frau pełno jest odwołań do klasyki S/M, zarówno tej, w której kobiety przyjmują pozycję bierną (Historia O J. Jaeckina, z którą film Moniki Treut i Elfi Mikesch łączy postać Udo Kiera, występującego w obu) jak i czynną (rzecz jasna Wenus w futrze Sacheravon Masocha, z którego Wanda przejęła swe imię). Nie mogło też zabraknąć miejsca dla Boskiego Markiza. Cytaty z niego są chyba najłatwiej rozpoznawalne. Jedna z bohaterek nosi podwójne imię: Justine-Juliette, a na murze otaczającym klub widnieje tylko jeden napis: SADE.

Fabuła, skupiająca się na dręczeniu przez Wandę swego byłego kochanka, Gregora (jak zwykle niesamowity Udo Kier) jest dość minimalna, bo to przede wszystkim portret środowiskowy. Bardziej fascynujący niż przerażający, przynajmniej dla niżej podpisanego. Nieczęsto mam przyjemność z utworem o tematyce BDSM, który nie tylko nie poraża prymitywizmem, ale i ukazuje niejaką erudycję twórców. Widać, że oprócz pornograficznych pisemek sięgali oni po takie perełki literatury, jak Le Jardin Des Suffices Octave Mirbeau. Właściwie cały film jest jednym wielkim cytatem, co czyni go wdzięcznym obiektem analizy postmodernistycznej. Bez obawy, ani myślę zanudzać nią potencjalnych czytelników.

Późniejsza twórczość Moniki Treut ma nieco odmienny charakter. Jest dokumentalna bądź quasi-dokumentalna i jak ognia unika kreacjonizmu. Sadomasochizm odszedł w kąt, a na pierwszy plan wysunął się wątek lesbijski. Nic dziwnego, że po przyjeździe do Nowego Jorku reżyserka obwołana została gejowską ikoną. Jednak warto pamiętać, że i towarzystwo w skórzanych maskach ma ją za co szanować.

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0090252/

Ubalda, All Naked And Warm (1972) - Dekameron Light

Jesień średniowiecza w słonecznej Italii. Wracający z wyprawy krzyżowej rycerz Olimpio (Pippo Franco) jest święcie przekonany, że żona dochowała mu wierności. Gwarancją jej stałości jest założony przed wyjazdem pas cnoty. Naiwny Olimpio, nie zna kobiecej przebiegłości! Ślusarz był pierwszym mężczyzną, którego Fiamma (Karin Schubert) uwiodła po wyjeździe męża. Bynajmniej nie ostatnim! Kolejni kochankowie ukrywają się w kufrach, szafach i pod łóżkiem...

Cóż może począć rogacz Olimpio, by znów poczuć się mężczyzną ? Samemu przyprawić komuś rogi! Nadarza się ku temu okazja. Sąsiadka naszego rycerza, niezwykle nadobna białogłowa Ubalda (Edwige Fenech), wydaje się lekko znudzona pożyciem ze swoim brzydkim i starym mężem. Problem w tym, że to osobnik wyjątkowo podejrzliwy i niełatwo go podejść. Przed Olimpio ciężki orzech do zgryzienia, ale czegóż się nie robi dla wdzięków niewieścich?

Włoskie kino rozrywkowe lat 70tych to nie tylko western, horror, giallo i policiotto, ale również slapstickowa komedia o zdecydowanie erotycznym charakterze. Nie spodziewajmy się jednak zberezieństw! Cały erotyzm Quel gran pezzo dell'Ubalda tutta nuda e tutta calda (ech, te długie na kilometr włoskie tytuły!) sprowadza się do pikantnych żartów i zachwycającej golizny (naga Edwige Fenech! naga Karin Schubert!). Wszystko tak lekkie w tonie, że mogłoby stanowić treść jednego z odcinków Benny Hilla. Czyżby Włosi odpoczywali w ten sposób po realizacji innych filmów, pełnych brutalności i perwersji? Całkiem prawdopodobne. Każdy od czasu do czasu lubi się zrelaksować i pośmiać z mało wyrafinowanych żartów. Mariano Laurenti daje taką możliwość. Skorzystają z niej zapewne głównie fani włoskiej eksploatacji, gdyż właśnie oni najszybciej natrafią na ten mało znany tytuł (dopiero niedawno wydany na DVD). Dla wszystkich fanów boskiej Edwige Fenech jest to pozycja obowiązkowa!

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0070583/

Ichi The Killer: Episode 0 (2002) - Rażąca nieobecność

Animacja Koroshiya 1: Animated Episode 0 oraz aktorski 1-ICHI to prequele Ichiego Zabójcy, mangi stworzonej przez Hideo Yamamoto i przeniesionej na ekran przez Takashiego Miike. Film z udziałem Tadanobu Asano zdobył olbrzymią popularność i w chwili obecnej ma już solidnie ugruntowany kultowy status. Można przypuszczać, że głównym motywem twórców obydwu prequeli była chęć zysku. Temat cieszy się bowiem tak wielkim zainteresowaniem, że wystarczy nakręcić cokolwiek doń nawiązującego, by odnieść komercyjny sukces.

Co różni obydwie produkcje, oczywiście poza sama techniką wykonania? 1-ICHI odwoływał się do filmu Miike, który animacja ignoruje, nawiązując bezpośrednio do mangi. To drugie podejście przynosi lepsze rezultaty - Animated Episode 0 okazuje się lepszym, dosadniejszym prequelem. Pamiętajmy, że mangę słusznie uznano za "najbrutalniejszego reprezentanta gatunku" (Frank Miller). Jeszcze dalej niż Yamamoto posuwają się tylko twórcy ero-guro, tacy jak Waita Uziga czy Suehiro Maruo, ale ich twórczość przynależy do undergroundu, nie jest i nigdy nie będzie mainstreamowa.

Wszystkich fanów ICHIEGO z pewnością ucieszy fakt, że animacja dochowuje wierności mandze, ostentacyjnie pławiąc się w okrucieństwie i perwersyjnej erotyce. Jest tak krwawa i paskudna, jak tylko się da. Fabuła skupia się na ukazaniu, jak to neurotyczny nastolatek odkrywa w sobie sadystyczne skłonności. Seksualność Ichiego ujawnia się w gigantycznym wzwodzie, jaki ma podczas oglądania scen przemocy, oraz w orgazmie, jakiego doznaje podczas zadawania śmiertelnego ciosu. Zbrodnie, jakich się dopuszcza, nie są jednak w żaden sposób wykalkulowane. Chłopak traci wszystkie zahamowania i wpada w psychotyczną wściekłość wyłącznie pod wpływem fizycznego bólu.

Jakkolwiek porąbany by Ichi nie był, pozostali bohaterowie niewiele się od niego różnią. Porzućmy nadzieję, że zobaczymy w filmie choć jednego przyzwoitego człowieka. Nic z tego - mamy do czynienia z alternatywną wersją rzeczywistości, w której brutalność stała się normą w stosunkach międzyludzkich. Wizja świata najczarniejsza z możliwych, kompletnie pozbawiona humoru. Dokładnie tak, jak w mandze Yamamoto (film Miike jest nieco bardziej "zabawowy").

Wszystko bardzo ładnie, ale i tak nie jestem usatysfakcjonowany. Twórcy ponownie uznali, że najciekawszą postacią w fabule pierwowzoru jest psychotyczny beksa. Błędny wniosek! Ichi może sobie być bohaterem tytułowym, lecz w centrum zainteresowania czytelników i widzów znajduje się jego antagonista, masochistyczny yakuza Kakihara. To dopiero intrygująca postać! W przeciwieństwie do mazgajowatego Ichiego dokładnie wie, czego chce od życia i co go kręci. Ma tajemniczą przeszłość, wartą zbadania (w mandze dostajemy zaledwie kilka skąpych informacji). Dlaczego by nie skupić się na nim? Nie wierzę, żeby twórcy nie zdawali sobie sprawy, jak wielką popularnością cieszy się wśród odbiorców. Wystarczy spojrzeć na okładkę Animation Episode 0. Czyja pocięta buźka zachęca nas do oglądania?

Kakihara co prawda promuje DVD, lecz w samym anime pojawia się tylko na chwilę. Sytuację osładza nieco fakt, że przemawia głosem samego Takashiego Miike! Jego "cameo" to właściwie powtórka z rozrywki, czyli finałowy pojedynek megasadysty Ichiego z megamasochistą Kakiharą. Dodajmy, że w wersji kanonicznej, tzn. przedstawionej w mandze Hideo Yamamoto. Widzowie, którzy fabułę Ichi The Killer znają tylko z filmu, mogą być więc ździebko zdezorientowani.

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0362808/

14 marca 2009

Hakujitsumu (1981) - Nieoczekiwane skutki wizyty u dentysty

W poczekalni u dentysty chłopak spotyka piękną dziewczynę. Wkrótce oboje lądują na fotelu i dostają znieczulenie. Tuż przed zapadnięciem w narkotyczny sen chłopak kątem oka dostrzega, że zachowanie doktora i jego asystentek dalece odbiega od normy. Kobiety rozbierają nieprzytomną pacjentkę, a doktor zaczyna się z nią zabawiać! Czy to jeszcze jawa, czy już koszmar? Sceneria wkrótce ulega zmianie, lecz zasadnicza treść pozostaje ta sama. Dentysta, tym razem ubrany jak Hrabia Drakula, prześladuje dziewczynę na rozmaite sposoby, z których Japończycy słyną: wiązanie w wymyślne sposoby, chłostanie pejczem po piersiach, brzuchu i pośladkach, o gryzieniu i szarpaniu za włosy nie wspominając. Nieładnie, panie doktorze!

Hakujitsumu jest, a zarazem nie jest dziełem oryginalnym. Jest, bo trudno wyszukać coś równie osobliwego, nawet w gatunku pinku eiga. Nie jest, gdyż to po prostu remake filmu z 1964, noszącego identyczny tytuł i zrealizowanego przez tego samego reżysera. Ciekawe, jakimi motywami kierował się Tetsuji Takechi , wracając do latach do dawnego pomysłu? Czyżby postanowił "sprzedać" go jeszcze raz, licząc na krótką pamięć publiczności? Jeśli tak, to trafił w sedno. Day Dream A.D. 1981 odniósł komercyjny sukces i doczekał się kontynuacji.

Co nowego proponuje? Surrealizm, czarny humor, seksowna obsada - to było już w oryginale. Najbardziej rzucającą się w oczy nowością są niezwykle odważne sceny erotyczne. Właściwie należałoby użyć określenia "pornograficzne", gdyż w przypadku gigantycznego zbliżenia połączonych ze sobą narządów płciowych kobiety i mężczyzny raczej nie ma wątpliwości, jakiego rodzaju produkcję oglądamy. Detalicznie ukazana kopulacja (bez cenzury optycznej, co w Japonii jest rzadkością) nie przesłania jednak innych aspektów filmu. Więcej tu domieszki pinku i awangardy, niż XXX czystej wody. Na całe szczęście, gdyż tego ostatniego mamy na pęczki gdzie indziej.

Wiele różowych tytułów doczekało się porządnego wydania DVD, ale Hakujitsumu jak dotąd nie. W dobie Internetu i tłumaczeń fanowskich fakt ten nie stanowi przeszkody w zapoznaniu się z tym tytułem. Niestety, najbardziej popularna kopia pozbawiona jest angielskich napisów. Na pociechę mamy holenderskie, które jakoś tam (ze względu na swoje podobieństwo do języka niemieckiego) pomagają zorientować się w fabule. Na szczęście dialogi są w przypadku dzieła Tetsuji Takechi sprawą drugorzędną.

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0223417/

11 marca 2009

Zlatá princezna (2002) - Podróż sentymentalna

Bardzo nietypowa pozycja na blogu, który z założenia miał być wypełniony po brzegi seksem i brutalnością. Zdecydowałem się jednak na jej krótkie opisanie, jako że nikt inny w sieci nie podjął się tego zadania. Najwyraźniej tę nakręconą dla czeskiej TV baśń większość potencjalnych widzów zbywa wzruszeniem ramion. Ot, typowa produkcja telewizyjna dla dzieci, która jednak dla mnie już na starcie miała jeden niekwestionowany walor: udział Lindy Rybovej, prześlicznej czeskiej aktorki młodego pokolenia. Lindę mogliśmy dotąd podziwiać m.in. w poetyckim Kytice, nominowanym do Oscara Moście, Ciemnoniebieskim świecie Sveraka, oraz w anglojęzycznym slasherze Basen. Efemeryczna uroda predestynuje ją do występowania w rolach nimf, rusałek, czy też księżniczek, jak to ma miejsce tutaj.

Księżniczka Libena od początku zachwyca wdziękiem i gracją, lecz do pełnej doskonałości jeszcze daleka droga. Żyjąc w luksusie, stała się próżna i nieczuła. Słusznie przeczuwamy, że ów stan musi ulec zmianie. Księżniczka zostaje niewolnicą czarodzieja Vladara (David Matásek), którego uczucia zraniła, wyśmiewając jego powierzchowność (ma bardzo ziemistą cerę). Pod wpływem rzuconego czaru skóra księżniczki przybiera kolor złota. Tylko wewnętrzna poprawa, wsparta przez moc dobrych uczynków, może cofnąć zaklęcie i przywrócić ją światu. Libena zaczyna uczyć się współczucia i miłości. Ma ku temu okazję, gdy do podziemnego królestwa przybywa dobry i dzielny syn rybaka, Radovid (Tomás Mechácek).

W przeciwieństwie do Kytice, innej niedawno powstałej czeskiej baśni, Złota księżniczka nie jest i nie będzie znana poza granicami rodzimego kraju. Trudno się dziwić, jest to po prostu fachowa robota z przeznaczeniem na mały ekran (która doczekała się jednak wydania DVD). Cieszy fakt, że w tak postmodernistycznych czasach powstają jeszcze tradycyjne baśnie, z refleksyjną fabułą i jasnym przekazem moralnym. Tylko czy młodzi widzowie, przyzwyczajeni do szybszego tempa akcji, chcą takowe jeszcze oglądać? Jeśli nie, to ich strata. Choć akurat Księżniczce daleko do wyjątkowości, piękno Lindy zachwyca, zaś szlachetna prostota historii wzrusza. Przez godzinę poczułem się znowu małym chłopcem, słuchającym baśni na dobranoc. Ach, ten sentymentalizm, w końcu dopadnie nawet takiego cynika, jak niżej podpisany!

Link IMDb: http://www.imdb.com/title/tt0372039/