18 września 2010

Mateczko Rosjo, wspomóż Ukrainę!

Taras Bulba to nowa rosyjska superprodukcja w reżyserii Vladimira Bortko. Chciałem napisać o niej coś mądrego, ale jakoś nie potrafię. Zresztą, niektóre filmy mówią same za siebie. Albo wyręczają się narratorem i protagonistami. Oddaję więc głos ukraińskim Kozakom, którzy do krwi ostatniej walczą z Lachami (tzn. z nami!), choć nie tyle dla odzyskania niepodległości, lecz aby łaskawie zauważyło i przygarnęło ich przyszłe ZSRR!
Można potraktować ten post jako "sequel" jednego z czerwcowych KCT, w którym dowiadywaliśmy się, co myślą bohaterowie klasycznych polskich komiksów tuż przed skonaniem. Teraz przyszła kolej na walecznych Kozaków, którzy w obliczu śmierci robią się wyjątkowo elokwentni...


Kozacki pop (kula w bebechy): Nie żal rozstawać się ze światem. Daj Boże każdemu doczekać takiego końca! Niech na wieki będzie sławną rosyjska ziemia!

Stiepan (wbity na dzidy): Niech przepadną wszyscy wrogowie i przez stulecia raduje się rosyjska ziemia!

Akurat ta przemowa była krótka, lecz skwapliwie uzupełnia ją narrator:

Narrator: I odleciała młoda dusza... Wzięli ją pod ręce aniołowie i ponieśli w niebiosa. Siądź, Stiepan, po mojej prawicy, powie mu Chrystus. Nie zdradziłeś towarzyszy... nie uczyniłeś niczego niegodziwego.* Chroniłeś i zachowałeś moją cerkiew.

* Jezus łaskawie przymyka oko na aktywny udział Stiepana przy wyrzynaniu kilkudziesięciu polskich wiosek. W końcu ich mieszkańcy nie byli prawosławni!

Borodaty (zasiekany szablami): Mam nadzieję, panowie bracia, że umieram dobrą śmiercią. Zarąbałem siedmiu, kopią zakłułem dziewięciu. Niech na wieki rozkwita...rosyjska ziemia!

Mosij Szyło (podstępnie ukłuty w plecy): Żegnajcie... panowie bracia, towarzysze. Niech na wieki trwa prawosławna, rosyjska ziemia. I wieczna jej chwała!

Kolejny Kozak (ugodzony w pierś): Dziękuję Bogu, że przyszło mi umrzeć w waszej obecności, towarzysze. Niech naszym następcom żyje się lepiej, niż nam przyszło żyć... i niech pięknieje umiłowana przez Chrystusa rosyjska ziemia!

Taras Bulba (płonąc na stosie): Co? Pojmaliście mnie, przeklęte Lachy? Poczekajcie! Nadejdą takie czasy, że zrozumiecie, co znaczy prawosławna, rosyjska wiara! Już teraz szanują ją bliższe i dalsze narody. Zrodzi się.... z rosyjskiej ziemi... nasz car! I nie będzie w świecie siły, która by mu nie uległa!

Narrator (dodaje): Ale czy znajdą się na świecie tacy odważni... takie ognie i taka moc, która pokonałaby rosyjską potęgę?

Z pewnością nie za wspaniałych rządów Wladimira Putina!!!

9 września 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia - Blankets

Blaski i cienie dorastania, z pierwszą miłością na pierwszym planie. Trudno o lepszą autobiograficzną „nowelę graficzną” niż Blankets Craiga Thompsona. Najbardziej charakterystyczne fragmenty tego obszernego, bo aż 600-stronicowego dzieła, to wszystkie intymne chwile pomiędzy Craigiem i jego ukochaną Rainą. Czy jednak te subtelne, pełne tkliwości kadry nie stracą niczego ze swojego piękna, kiedy bezceremonialnie wyrwie się je z kontekstu, potnie i wstawi na bloga w ramach kolejnego Komiksowego Cytatu Tygodnia? Nie chciałem ryzykować, stąd też wybór fragmentu zupełnie odmiennego w charakterze, niemniej nie bez znaczenia. Ukazuje bowiem dość specyficzne środowisko, w jakim bohater dorastał…



Katecheta: Craig, muszę z tobą porozmawiać…
Kategorycznie ci odradzam. Nie idź na wydział Sztuk Pięknych.


Katecheta: Mój brat studiował Sztuki Piękne i kazali mu robić „szkice z natury”, rozumiesz?
Craig: Ach?
Katecheta: I, widzisz, musiał rysować ludzi, ale oni… ech…

Katecheta: … nie mieli na sobie ubrań.

Katecheta: To było jak rzucenie się prosto w ramiona POKUSY.
Wkrótce to mu nie wystarczyło, więc uzależnił się od PORNOGRAFII…


Katecheta: A później, ponieważ i tego było za mało… nastąpił…
…uch…


Katecheta: Przepraszam.

Katecheta: …Nastąpił kolejny logiczny etap.
Katechetka: Z.. Zabijanie ludzi?

Katecheta: HOMOSEKSUALIZM.
Katechetka: Och… Co za tragedia.

7 września 2010

No control

Bieżący tydzień zapowiada się tak pracowicie, że raczej nie znajdę czasu na publikację większego posta. Niestety! Ledwo co udaje mi się przeczytać dziennie kilka stronic powieści Łaskawe Johnatana Littella. Zapewne niedługo podzielę się swoimi przemyśleniami, gdyż doprawdy trudno o lekturę w większym stopniu prowokującą. Na dzień dzisiejszy swoisty teaser pod postacią cytatu. Być może nie zawiera się w nim żadna z przewodnich myśli utworu, są to raczej poboczne przemyślenia bohatera. Nawiązują one jednak do zagadnień dość regularnie na blogu poruszanych...

"Nagle stało się dla mnie przeraźliwie jasne, że męska kontrola i dominacja to mit, że mężczyźni to dzieci, zabawki, służące kobietom do osiągania przyjemności, przyjemności nigdy nie zaspokojonej i o tyle osobliwej, że - chociaż mężczyźni mają złudzenie kontroli i sądzą, że panują nad kobietami - w rzeczywistości to one wysysają z nich wszystko, rujnują ich dominację i łamią kontrolę, żeby na koniec dostać od nich dużo więcej, niż oni sami chcieliby dać. W swej świętej naiwności mężczyźni uważają, że kobiety są bezbronne i trzeba je w związku z tym wykorzystywać i chronić, a tak naprawdę to kobiety, pełne tolerancji i uczucia, a czasem także pogardy, kpią sobie z dziecięcej i nieskończonej bezbronności mężczyzn, z ich wrażliwości, z kruchości, prowadzącej tak często do całkowitej utraty kontroli, z tego, jak bardzo są podatni na złamania, i z próżności zamkniętej w silnych męskich ciałach. Dlatego zapewne kobiety zabijają tak rzadko. Tak, ich cierpienie jest większe, ale to one mają zwykle ostatnie słowo."

Trudno się nie zgodzić z tak przenikliwą i bezlitosną opinią. To my jesteśmy płcią słabą, a na dodatek jeszcze brzydką! Jedyna nadzieja w tym, że świadome swej przewagi kobiety od czasu do czasu okażą się dla nas łaskawe...


Tytuł: Łaskawe
Autor: Jonathan Littell
Wydawca: Wydawnictwo Literackie, 2008
Liczba stron: 1040 (!)

4 września 2010

Komiksowy Cytat Tygodnia – Asterix, T.16: Asterix u Helwetów

Pozostajemy w klimacie antycznym... Wystawne orgie były tak istotnym elementem życia Rzymian, że obowiązkowo musiano o nich wspomnieć w każdym dziele, jakie traktowało o Imperium, nawet jeśli przeznaczone było dla dzieci i młodzieży. Vide Asterix. Tuż na początku albumu szesnastego pojawia się scena hucznej zabawy, której uczestnicy nie znają umiarkowania w jedzeniu i piciu. Przy okazji Gościnny i Uderzo pozwalają sobie na pewną aluzję, możliwą do odczytania wyłącznie przez starszych czytelników…

Nastrój niewinnej zabawy, jaka panuje w osadzie galijskiej, różni się oczywiście od atmosfery w pałacu Grukchusa Mawirusa, potężnego namiestnika rzymskiego w Condate (Rennes). Tymczasem robią tu wszystko, aby się zabawić…

Grukchus Mawirus: Ach! Oto i tancerki!

Biesiadnik: Na Jowisza, szlachetny Mawirusie, twoje orgie są cudownie dekadenckie. Pozwalają nam zapomnieć, że jesteśmy tak daleko od Rzymu!
Grukchus Mawirus: Najważniejsze to wykazać się dobrym smakiem… Moje orgie przygotowuje sam Fellinus, rzymski organizator imprez.

Nie tylko twórcy Asterixa decydują się na podobną formę hołdu dla Federico Felliniego. Jego Satyricon, absolutnie genialną wizję antycznego Rzymu, docenił również Derek Jarman, którego pełnometrażowy debiut, gejowski poemat o miłości św. Sebastiana do Chrystusa, rozgrywa się mniej więcej w tym samym okresie. Uwaga: W przemowie centuriona, z rozrzewnieniem wspominającego dawne czasy, można rozszyfrować jeszcze jedno głośne nazwisko!

Centurion: Za mojej młodości, to dopiero były orgie! A jakie wyścigi rydwanów słynnego Cecilli Mille, reżysera z Silva Sacra. Co noc organizował przedstawienia z setkami tańczących dziewcząt. A teraz… Niedawno zjawił się ten człowiek ze wschodu, nazywany Fillistini. Zaliczył wszystkie burdele Rzymu, szukając pięknych chłopców do swojego spektaklu Satyricon. Komu dwadzieścia lat temu przyszłaby do głowy podobna perwersja?


Tak, Rzym po Fellinusie nie wygląda już tak samo...

2 września 2010

Mio figlio Nerone (1956) - Boski, oszczędzaj głos!

W latach 50. ekrany kin zdominowały wielkie produkcje historyczne, przeważnie o tematyce biblijnej (Stary Testament, Jezus i spółka) i około-biblijnej (prześladowania szlachetnych chrześcijan przez dekadenckich Rzymian). Kręcone z przepychem, w technice Technicolor i widescreen, bez wątpienia były imponującymi widowiskami, jednak już nawet wówczas mogły irytować bardziej wyrobionych widzów niemiłosiernym patosem, fabularnym banałem i natrętnym moralizatorstwem. Od pewnego momentu inicjatywę przejęli Włosi, realizując setki filmów o zbliżonej tematyce i znacznie skromniejszym budżecie. Jednak w 1956 roku postanowili zabawić się nieco kosztem antyku, realizując komedię Mio figlio Nerone, w której centralną postacią został najbardziej popularny czarny charakter filmów sandałowych, cesarz Neron.

Jakże to, matkobójca i podpalacz Rzymu bohaterem lekkiej komedii?!? Ale właściwie, dlaczego by nie? Od prawie dwóch tysięcy lat ten rzymski cesarz był obiektem niezliczonej liczby niewybrednych paszkwili. Chrześcijanie nie mogli mu wybaczyć, że to za jego panowania rozpoczęły się prześladowania ich religii, nie zakrojone co prawda na tak szeroką skalę, jak to się zazwyczaj przedstawia, ale mniejsza o szczegóły. Neron stał się symbolem krwawego tyrana, a dla jego większego zohydzenia uczyniono zeń karykaturę, wyśmiewając wszystko, co tylko się dało: jego rude włosy, tuszę, nawet zacięcie artystyczne. Ten komiczny aspekt cesarza widać dość dobrze w ekranizacjach Quo Vadis, zawierających obowiązkową scenę, w której niemiłosiernie fałszuje przy akompaniamencie liry, skwapliwie oklaskiwany przez zastraszonych dworaków. Zwłaszcza Peter Ustinov w słynnej amerykańskiej produkcji nie zawahał się swoją aktorską szarżą uczynić z Nerona postaci, która budzi zarówno grozę, jak i śmiech.

Jeszcze dalej poszedł w Mio figlio Nerone Alberto Sordi, który jako szalony cesarz wyłącznie bawi, pomimo licznych nagannych postępków, jakich się dopuszcza. Zresztą bardzo często to właśnie one stają się źródłem przedniej rozrywki. Neron stroni od Rzymu, spędzając czas w nadmorskiej willi, w towarzystwie swojej narzeczonej, pięknej Poppei (Brigitte Bardot) oraz starego nauczyciela, filozofa Seneki (Vittorio De Sica). Idyllę przerywa pojawienie się Agryppiny (Gloria Swanson), matki cesarza, która nie daje mu spokoju, namawiając do podboju Brytanii. Przyłączenie nowych ziem do imperium byłoby czynem godnym władcy Rzymu i napełniłoby dumą jej matczyne serce. Tymczasem Neron ma zupełnie inną wizję swojej kariery. Chciałby zostać pierwszym artystą na carskim tronie, a zagranicę podbić raczej swym talentem wokalnym podczas międzynarodowego tournee.

Jego zapał jest autentyczny i aż szkoda, że nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistych umiejętnościach. Co do tego, że Neron nie powinien śpiewać, zgadzają się wszyscy, doskonale przy tym wiedząc, że zdradzenie się z tą opinią nie byłoby czynem rozsądnym. Jednak podczas gdy Poppea i Seneka, pragnący utrzymać swą pozycję faworytów, prześcigają się w komplementach, matka robi wszystko, by poznał przykrą prawdę o swym talencie. Rzecz jasna wykorzystuje do tego osoby postronne. Nawet bez prób kwestionowania talentu syna Agryppina musi mieć się na baczności. Neron przeczuwa, że to właśnie ona jest główną przeszkodą na drodze do wielkiej kariery i postanawia się jej pozbyć. Na wszelkie możliwe sposoby. Czy jednak osobę, której udało się przeżyć rządy Tyberiusza, Kaliguli i Klaudiusza (notabene pomagając temu ostatniemu w przejściu na tamten świat), można tak łatwo wyeliminować?

Komedie historyczne rzadko kiedy są autentycznie zabawne, gdyż opierają się głównie na wygłupach (Kleopatra poślizguje się na skórce od banana, itp.), na szczęście Mio figlio Nerone uznać można za chwalebny wyjątek. Mogłoby się wydawać, że śpiewający Neron to czysty banał, a jednak! Widok Alberto Sordiego, który na scenie ozdobionej jak do barokowej opery wykonuje arię Mamma Mia, w czym wspomaga go chór uroczych cherubinków, potrafi rozbawić do łez. Podobnej sekwencji nie powstydziłby się sam Ken Russell za swoich najlepszych lat! Międzynarodowa obsada świetnie się ze sobą czuje, choć ze wspomnień Brigitte Bardot wynika, że na planie każdy mówił w swoim ojczystym języku (ona sama po francusku, Sordi i De Sica po włosku, a Swanson amerykańskim angielskim) i raz po raz pojawiały się problemy z komunikacją. A propos Bardotki, w kostiumie antycznym wygląda równie wspaniale, co we współczesnym i kto wie, czy gdyby w tym samym roku nie zagarnął jej Roger Vadim, nie stałaby się największą gwiazdą włoskich peplum?

W przedniej rozrywce nie powinien nam przeszkadzać fakt, że autentyczna historia wyglądała akurat odwrotnie. Gdyby Neron istotnie zaszył się na prowincji i muzykował, Agryppina byłaby wniebowzięta. Tych dwoje toczyło bowiem bezpardonową walkę o władzę, w której każdy cios był dozwolony, a wygrać mógł sprytniejszy i bardziej bezwzględny. Fakt zwycięstwa Nerona dobrze świadczy o jego inteligencji, choć nie przynosi mu chwały. Nerona na serio należy szukać jednak gdzie indziej, nie w kinie, lecz komiksowej serii Murena, której cztery pierwsze albumy wyszły również u nas.

„Minął Nero, jak mija wicher, burza, pożar, wojna lub mór”, ale na szczęście można oglądać go w tak fajnych filmach, jak ten:

Niezapowiedziana wizyta mamusi


Agryppina chce uczynić z syna wojaka, on natomiast marzy raczej o karierze wokalnej (patrz niżej)


A Song For Mamma


Poppea podczas jednej ze swych mlecznych kąpieli


Poppei nigdy za wiele!


Neron, Seneka i Poppea przygotowują ostateczne rozwiązanie problemu Agryppiny. Czy tym razem się powiedzie?


Seneka dyktuje strofy dla potomności


Poppea Forever!


Na imprezach u Nerona czas mija jak z bicza strzelił!


Triumf artysty