„L’aigle, Mademoiselle, est quelquefois obligé de quitter la septième région de l’air pour venir s’abaisser sur la cime du Mont Olympe... Il faut donc que je m’abaisse... Je m’abaisserai... „
D.A.F. de Sade
Markiz de Sade siedzi w celi, wspominając dawne dni, pełne wszelkich zbytków i wyrafinowanej rozpusty. Tymczasem rzeczywistość skrzeczy. W więzieniu zamknęła go własna teściowa, znużona jego ciągłymi ekscesami. Nie ma prawomocnego wyroku sądu, nie można więc apelować. W wilgotnej i rojącej się od szczurów celi Sade może spędzić całkiem spory szmat czasu. Wypadałoby prosić o łaskę wredną teściową, lecz do takiego upokorzenia dumny markiz się nie posunie. Tym bardziej, że poddanie się jej woli oznaczałoby całkowitą rezygnację z dotychczasowego trybu życia, a przecież dla libertyna, za jakiego uznaje się Sade, rozpusta jest kwintesencją życia. Wierny swym ideałom, musi zacisnąć zęby i zająć się czymś konstruktywnym: przelewaniem na papier swych erotycznych fantazji oraz filozoficznych przemyśleń. Właśnie w takich okolicznościach rodzi się pisarz, którego twórczość przejdzie do historii, bulwersując bądź inspirując kolejne pokolenia czytelników i twórców.
Burzliwe życie markiza jest wdzięcznym obiektem nie tylko dla kina i literatury, ale i dla komiksu. W latach 70. we Włoszech ukazywała się seria De Sade, poświęcona bodajże jego młodzieńczym, rozkosznym latom życia (przyznam się szczerze, że mimo najszczerszych chęci nie udało mi się przeczytać ani jednego numeru). Adaptację Justyny, najsłynniejszej powieści z jego dorobku, stworzył w 1979 roku Guido Crepax, jeden z mistrzów komiksu erotycznego (album wyszedł w Polsce). Również Julietta doczekała się przeniesienia na karty komiksu za sprawą Philippe Cavell'a (powstały dwa tomy, drugi znacznie lepszy od pierwszego). Wydaje się jednak, że przynajmniej pod względem intelektualnym za największe dokonanie należy uznać album Sade: L’aigle, Mademoiselle.
Jak doszło do jego powstania? Jean Dufaux, jeden z najbardziej pracowitych scenarzystów francuskich, postanowił poświęcić osobną serię pisarzom, których twórczość wywarła na niego największy wpływ. Na pierwszy ogień poszedł właśnie Donatien Alphonse Francois De Sade, wyprzedzając takie osobistości, jak Pasolini, Balzac, Hammet i Hemingway. Każdy album powstał z udziałem innego rysownika i poza obecnością wymienionych w tytule wielkich artystów pióra nie łączy ich nic. No, może jeszcze jedna istotna sprawa. Żaden album nie jest biografią zrealizowaną „po bożemu”. Zapomnijmy o schematach znanych zarówno z francuskiego (Krzysztof Kolumb Kanary, seria Obrazkowa Historia Francji), jak i polskiego rynku (serie Polscy królowie, Wielcy podróżnicy – czy ktoś o nich jeszcze pamięta?). Swojemu hołdowi nadał Dufaux postać dość oryginalną, czasami wręcz awangardową.
Historia opowiedziana w Sade - L’Aigle Mademoiselle w dużym stopniu wykracza poza ramy historyczne, które zarysowałem w pierwszym akapicie. Choć nie da się zaprzeczyć, że żywot markiza w twierdzy Vicennes poznajemy dość dokładnie. Przyszłemu twórcy 120 dni Sodomy czas płynie na redagowaniu gniewnych listów do żony (z nagłówka jednego z nich pochodzi tytuł albumu), przyjmowaniu wizyt młodych i ładnych dziewcząt, gotowych na wszystko w zamian za finansową protekcję (z tego niepotwierdzonego przez biografów epizodu wyciągnąć można wniosek, że w więzieniu nie było markizowi tak źle!) i sodomizowaniu się stalowym godmiszem (ówczesna nazwa dildo). Przede wszystkim zaś powstają tutaj kolejne opowiadania i sztuki teatralne (na dłuższe formy przyjdzie pora nieco później, w Bastylii). Bez wątpienia Dufaux odrobił pracę domową i żywot enfant terrible literatury francuskiej poznał od podszewki, zatem dla wszystkich orientujących się nieco lepiej w temacie komiks zawierać będzie mnóstwo smaczków. Ale to jeszcze nie koniec. Widzimy również pisarza podczas ostatnich miesięcy życia, które spędził w przytułku dla obłąkanych w Charenton. W przeciwieństwie do innych twórców, odtwarzających ten okres, Dufaux pokazuje Sade’a dokładnie takim, jakim wówczas był, tzn. jako otyłego starca. Zapomnijmy o szczupłych i zwinnych Patricku Magee (Marat/Sade Brooka) i Geoffreyu Rush’u (Quills Kaufmanna). W L’Aigle Mademoiselle 70-letni markiz wygląda po prostu brzydko, wypisz wymaluj jak na słynnej alegorii, przedstawiającej jego zbudowaną z cegieł, nalaną twarz. Nie wiemy zbytnio, jak Donatien Alphonse przedstawiał się za młodu, Dufaux i Griffo nadają mu więc rysy… młodego Gerarda Depardieu. Cóż, najwyraźniej od tego aktora nie sposób uciec nie tylko w kinie, ale i w komiksie made in France!
Jak gdyby epizody z Vicennes i Charenton nie wystarczały, całość opatrzona zostaje bardzo tajemniczą, współczesną klamrą, która świadczyłaby o tym, że całe życie markiza to rodzajem gigantycznego teatru bądź filmu, w którym każdy jest wynajętym aktorem, wygłupiającym się przed nieświadomym niczego markizem. Celem tego swoistego reality show może być skłonienie Sade’a do pisania, bądź wręcz przeciwnie, uciszenie go! Aktor grający cenzora niszczy przecież jego ostatnią, wielką powieść pt. Dni we Florbelle (w rzeczywistości spalił ją wyrodny syn markiza). Przyznam, że nie do końca zrozumiałem, co autor miał na myśli, wprowadzając tę klamrę. Z pewnością coś mądrego i transcendentnego, lecz wyszło mu raczej nieczytelnie (podobny zarzut mam zresztą do jego historyczno-futurystycznej serii Czerwona Cesarzowa). Nie mogę pozbyć się wrażenia, że bez wątku pt. „życie sztuką” komiks byłby o wiele lepszy, choć zapewne ucierpiałaby na tym jego awangardowość. Zresztą i w obecnej postaci jest naprawdę dobry, z pewnością lepszy od wielu pozycji, które się ostatnio u nas ukazują. Bardzo chciałbym, żeby Sade: L’aigle, Mademoiselle, a także pozostałe albumy z serii Grand écrivains (Wielcy pisarze – to prawda, że samej nazwie cyklu nie udało się uniknąć banalności) zostały wydane w Polsce. Może w ramach Mistrzów Komiksu bądź Planszy Europy? Mój apel jest zapewne głosem wołającego na puszczy, lecz agitować zawsze można.
Niektóre kadry:Sadyczny monument. Świetny cytat!
Gdzie jest reżyser ?!?
Myśli nieuczesane markiza de Sade
Kurcze, nie znam tego opowiadania Sade'a,
a najwyraźniej powinienem!
Markiz ma już swoje lata, ale the show must go on...
De Sade za kółkiem - tego jeszcze nie było!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz