21 stycznia 2011

Zara Wampirzyca, T.16: Dwie dziewice

W bieżącym numerze seksowne wampirzyce praktycznie nie opuszczają murów niemieckiego koledżu. Po co zresztą miałyby zmieniać tak dogodne miejsce pobytu? Wśród młodych i dorodnych dziewcząt Zara i Frau czują się jak ryby w wodzie, choć może bardziej adekwatne będzie porównanie do lisów w kurniku... Praktycznie przy każdej przygodzie Zary nasuwają się skojarzenia z jakimś motywem literackim bądź filmowym. Nie posunę się aż do nazwania tej serii erudycyjną, tym niemniej niezaprzeczalnym faktem jest mnogość źródeł, do jakich odwołuje się scenarzysta. Tym razem przypomniała mi się jedna z późniejszych produkcji wytwórni Hammer, niesłusznie krytykowana Lust For A Vampire. To samo miejsce akcji (uczelnia dla panienek, która co prawda znajduje się w Anglii, ale to mało ważny szczegół), taka sama intryga (ktoś kąsa uczennice!) i ponętna blond wampirzyca w roli głównej. Nad wszystkim unosi się zaś nieodparcie zmysłowa atmosfera. Nie tylko Lust, ale też wiele innych horrorów doby lat siedemdziesiątych doszło do wniosku, że od tradycyjnego męskiego wampira znacznie bardziej atrakcyjna będzie dla widza żeńska przedstawicielka tej rasy nocy. A jeszcze lepiej dwie wampirzyce, połączone więzami znacznie silniejszymi niż przyjaźń… Sztandarowymi, najbardziej wysmakowanymi tytułami będą tu Daughters Of Darkness Kümela (kilkusetletnia Lady Bathory i jej podopieczna) oraz Vampyres Larraza (jedną z wampirzyc gra ślicznotka o swojsko brzmiacym nazwisku Dziubinska). Zapewne najwięcej obrazów w tym stylu wyszło spod ręki Jesusa Franco, który z łączenia motywów erotycznych i horrorystycznych uczynił swoje credo twórcze. Można wysunąć szereg krytycznych względem poziomu ich realizacji, zarazem nie sposób zaprzeczyć, że Franco przynajmniej jednym tytułem trafił w sedno: Vampyros Lesbos. Trudno byłoby lepiej ująć istotę problemu! W samym filmie z udziałem efemerycznej Soledad Mirandy uderza najbardziej nie seks, lecz melancholijna, przenikliwie smutna atmosfera. Jak gdyby Franco żałował swych pięknych bohaterek, które wzbudzają jego szczery zachwyt, lecz dla dobra ludzkości muszą zostać uśmiercone... Jednak "prawdziwa miłość nie umiera nigdy", jak głosił niegdyś tagline Drakuli, filmowego romansu Francisa Forda Coppoli.

Zapraszam do lektury!

17 stycznia 2011

Psycho Shark (2009) - Czekając na rekina


Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego, niż nakręcenie przyzwoitego horroru o ataku morskiego tałatajstwa wszelkiej maści (rekinów, piranii, barrakudy, krabów, itp.). Należy skupić się na prezentacji trzech grup. Do pierwszej z nich zalicza się drapieżnik (bądź stado drapieżników), budzący grozę zwyczajami i wyglądem. Druga obowiązkowa grupa to potencjalne ofiary. Choć wodnym bestiom jest zapewne wszystko jedno, kogo wezmą na ząb, widz widzi najchętniej w roli przekąsek zastęp apetycznych i niezbyt rozgarniętych dziewcząt. Szowinistyczne? I to jak! Prawdę mówiąc, poprzez pożeranie wzrokiem tych wszystkich pełnych biustów i krągłych pośladków sami zaczynamy czuć się jak drapieżcy! Ponieważ jednak identyfikacja z rekinem czy piranią nie każdemu jest w smak, niezbędne staje się wprowadzenie na scenę trzeciej grupy: spontanicznie organizującej się drużyny śmiałków, podejmujących nierówną walkę z siłami natury.

Jak widać, recepta nie jest skomplikowana, a jej skuteczności dowiódł olbrzymi sukces wiadomego przeboju Stevena Spielberga. Jednakowoż były to miłe złego początki. Gatunek nader szybko uległ degeneracji, przechodząc w ręce absolutnych partaczy, którzy nawet z gotowego przepisu na przebój nie potrafili wysmażyć niczego zjadliwego. Ten stan rzeczy utrzymuje się aż po dziś dzień. Dominuje absolutna tandeta. Tylko raz na jakiś czas pojawia się godny reprezentant, który dostarcza widzom dokładnie tego, czego sobie życzą. Kilka miesięcy temu taką rewelacją była Pirania, która zaatakowała we wszystkich multipleksach (niestety, mankamentem kinowego seansu była konieczność zakładania okularów 3D, przereklamowanego gadżetu, którego głównym zadaniem jest znaczne podwyższenie ceny biletu). Choć film Alexandre’a Aji nie sposób uznać za arcydzieło, nieoczekiwanie okazał się szczytowym osiągnięciem tej odmiany horroru na przestrzeni kilku ostatnich lat. Dla kontrastu, powstały niecały rok wcześniej Psycho Shark miałby poważne szanse na zajęcie pierwszego miejsca w kategorii najgorszej produkcji typu "Sea Monster Movie", gdyby tylko o jego istnieniu dowiedziała się większa liczba osób.

Przyczyny jednoznacznego odrzucenia japońskiej produkcji przez amatorów gatunku wydają się jasne. Najistotniejszej roli nie odgrywają tu wcale takie czynniki, jak rażąco nieudolne efekty specjalne. Nie takie drobnostki były już niszowym twórcom wybaczane, a nawet brane za dobrą monetę (osobna kategoria dzieł „tak złych, że aż dobrych”). Prawdziwym powodem jest nie zastosowanie się przez twórców do wypracowanej w latach siedemdziesiątych recepty, która od tamtej pory urosła do rangi niepisanej reguły. Potencjalni odbiorcy tytułu Psycho Shark wcale nie są wybredni, oczekują po prostu japońskiej wersji Szczęk. Może tylko z bardziej „psychotyczną” odmianą rekina (kompleks Moby Dicka?). Prolog filmu, przedstawiający trójkę roześmianych dziewczątek, pluskających się w wodzie, zdaje się potwierdzać typowe oczekiwania. To przecież jasne, ten nastrój spokoju jest tylko pozorny, lada chwila pojawi się rekin i schrupie chichotki co do jednej! Tymczasem nic podobnego się nie dzieje. Dostajemy tylko mglistą sugestię, że plażową idyllę coś zakłóciło. Po liście płac następuje prezentacja dwóch innych dziewczątek. Co jednak stało się z pierwszymi trzema? Gdzie zawieruszył się rekin? Jeśli je zjadł, to dlaczego tego nie pokazano? Takie właśnie pytania dręczyć będą każdego, kto zdecydował się na seans, lecz odpowiedzi doczekają wyłącznie najcierpliwsi. Aż do finału niepodzielnie króluje nastrój niedopowiedzeń. Jest on jak najbardziej wskazany w kryminale, lecz mocno wątpliwy w gatunku, którego raison d’etre stanowią dynamiczne i krwawe sceny podwodnych ataków. Tych nie uświadczymy. Film stara się budować napięcie poprzez sugestie i kreowanie atmosfery zagrożenia, ewentualną konfrontację z siłami natury zostawiając na koniec.

Nie po raz pierwszy zdarzyło się, że niewłaściwa reklama, rozbudzająca oczekiwania, jakich dzieło po prostu nie mogło spełnić, przyczyniła się do jego porażki. W tym wypadku całą winę ponoszą pospołu tytuł i plakat, obiecujące jak najbardziej standardową rozrywkę. Czy jednak w porę uprzedzony i w związku z tym odpowiednio nastawiony odbiorca mógłby uznać Psycho Shark za dzieło udane? Przyznam, że sam mam problem z obiektywną oceną tego filmu. Wydaje się bowiem, że z całego sztafażu „Sea Monster Movie" reżysera interesowała przede wszystkim grupa apetycznych ofiar. Wiele wskazuje na to, że zebrawszy na planie miłą dla oka obsadę, twórca Psycho Shark zupełnie stracił głowę, zapominając przy niej o wszystkim, nawet o tytułowym rekinie. Choć nie świadczy to zbyt dobrze o jego profesjonalizmie, nie potrafię ze spokojnym sercem pierwszy rzucić kamieniem. Skoro aktorki mają tyle wdzięku, może lepiej skupić się na nich, zamiast na jakiejś ohydnej morskiej kreaturze?! Kto wie, czy będąc na miejscu Johna Hijiri nie pomyślałbym tak samo? Uspakajam się jednak, że nawet zaślepiony urokiem płci pięknej potrafiłbym znaleźć jakieś kompromisowe rozwiązanie. Jeśli okazałoby się, że z krwawego horroru nici, bo i rekina trzeba upychać na siłę, i nie ma też pieniędzy na efekty specjalne (ten brak jest widoczny na ekranie!), może zdecydowałbym się na realizację plażowego kryminału? Albo komedii romantycznej z podlotkami dla podobnych im podlotków?

W ostateczności, kiedy na podorędziu nie znajduje się żaden przyzwoity scenariusz, istnieje możliwość nakręcenia filmu z „bikini idols”. Jest to bardzo specyficzny gatunek, który wydaje się stricte japońską specjalnością. Robota realizatora sprowadza się tutaj na bieganiu z kamerą za biuściastymi ślicznotkami, ubranymi najczęściej w kostium kąpielowy (choć zdarzają się im również kuse spódniczki). Dziewczyny robią dokładnie to, co bohaterki Psycho Shark – uśmiechają się uroczo, odsłaniając białe ząbki, wdzięczą do kamery, biegają po plaży, pluskają w wodzie… Zachodni odbiorca może być zaskoczony, że w tego typu produkcjach nie dzieje się właściwie nic więcej. Nie ma mowy o seksie, ba, modelki nie muszą się nawet rozbierać. Są to, paradoksalnie, filmy erotyczne bez erotyki! Od bikini idols oczekuje się nie epatowania seksapilem, lecz promieniowania dziewczęcym wdziękiem. To ich niewinność i młodość mają być dla widza źródłem satysfakcji. Myślę, że obecność tego typu produkcji dobrze świadczy o różnorodności japońskiego rynku erotycznego. Przecież nie każdy wielbiciel kobiecych kształtów musi gustować w wyuzdanej, wulgarnej pornografii. Niektórym do pełni szczęścia wystarczą już kuso odziane, radosne dziewczątka.

Rozpatrywany w tej właśnie kategorii Psycho Shark należy uznać za osiągnięcie. Od bohaterek trudno oderwać wzrok i 70 minut w ich towarzystwie mija szybko i przyjemnie. Trudno natomiast obronić film jako thriller, nawet jeśli miłosiernie spuścimy zasłonę milczenia na nieszczęśliwy wątek rekina-giganta. Przewodni wątek porzuconej w pokoju hotelowym kasety video, zawierającej przesłanki do rekonstrukcji popełnionej niegdyś zbrodni, zamierzony został jako sugestywny, a wyszedł przede wszystkim niejasny (np. ile właściwie jest kamer i dlaczego bohaterka nie obejrzy za jednym zamachem całego nagrania, skoro taka ciekawa…). Sama kaseta video to jeszcze czkawka po Ringu i Blair Witch Project. Czas już zmodernizować ten wyeksploatowany schemat! Obecnie króluje zapis cyfrowy i trudno uwierzyć, że młode i modne dziewczyny kurczowo trzymają się przestarzałej technologii. Jeśli zaś chodzi o scenariusz, uporczywie narzuca mi się skojarzenie ze szwajcarskim serem... Ale dość już narzekania! Pomimo wszystko udało się wykreować niepokojącą atmosferę, w czym brak logiki nie przeszkodził, a może wręcz przeciwnie... Psycho Shark niewątpliwie ma potencjał i pozostaje trzymać kciuki za realizatora, aby następnym razem wyszło nieco mniej absurdalnie i nieco bardziej składnie. Jeśli zaś kariera twórcy horrorów nie jest mu pisana, może bez wahania spróbować szczęścia jako realizator filmów z „bikini idols”. Przyznajmy, że nie jest to praca najgorsza z możliwych!

Nietrudno odgadnąć, że skąpo odziane dziewuszki zdominują galerię. Znalazło się jednak miejsce dla tytułowego rekina – w dwóch odsłonach!

Najszczuplejsza bohaterka i najładniejsza bohaterka
w kostiumach plażowych.


Najładniejsza bohaterka (strój wieczorowy)


Najbardziej biuściasta bohaterka (kostium plażowy)


Najbardziej romantyczna bohaterka (w znoszonym dresie)


Najbardziej tajemnicza bohaterka...


Psycho


Shark (symboliczny)


Shark (komputerowy)

15 stycznia 2011

Komiksowy Cytat Tygodnia - Shatane, T.15: Viva Zapatata!

W piętnastym tomiku swoich przygód Shatane (znana poza Francją jako Naga La Maga) oraz jej wierny towarzysz Yul udają się do Meksyku, żeby spotkać się z Lwem Trockim w pewnej nie cierpiącej zwłoki sprawie. Zanim jednak poproszą o audiencję u jednego z ojców rewolucji październikowej, obecnie ukrywającym się przed siepaczami Stalina (z dość marnym skutkiem, jak pamiętamy np. z filmu Frida Julie Taymor), bohaterowie muszą odpocząć po długiej i wyczerpującej podróży...

Po wynajęciu pokoju w najbardziej luksusowym hotelu w mieście...
Shatane: Może luksusowym, ale i obrzydliwym! Tylko spójrz na te dwie pełzające po murze pluskwy!

Shatane: Do licha! Nie wiedziałam, że z ciebie tak świetny strzelec!*
* Nie dziwmy się zanadto ignorancji bohaterki. Na początku lat czterdziestych nie mogła jeszcze oglądać popisów Yula w Siedmiu wspaniałych (1960) czy Westworld (1973)...

Shatane: Mój drogi Yul...

Shatane: Lufa twojego pistoletu jest wciąż ciepła...

Shatane: Nie mogę sobie wyobrazić czegoś bardziej ekscytującego... Mógłbyś mnie zabić samym pociągnięciem palcem za spust...

Yul: Coż za kobieta!

Później, gdy już dość się pobawiła...
Shatane: Udasz się teraz do szefa policji i zażądasz w moim imieniu pozwolenia na widzenie się z Trockim... Motyw wizyty: archiwa cara Mikołaja!* Jestem pewna, że mnie przyjmie!
Yul: Dobrze!
* Dość skomplikowana historia, związana z dzieciństwem Shatany, która okazuje się cudownie ocalałą córką ostatniego cara Rosji! Wszystkich zainteresowanych odsyłam do tomików nr 5 i 14...

Yul: Ale najpierw... nie moglibyśmy się pokochać? Po tym wszystkim jestem napalony jak diabli!
Z nutką sadyzmu w głosie...
Shatane: Nie... Już mi przeszła ochota!

Yul: Istna wiedźma! Czasami mam wielką ochotę dać jej porządnego klapsa!
Nie mam czasu, żeby iść na dziwki!... Psiakrew! To szczyt wszystkiego! Będę musiał dać sobie radę sam!


Yul: Mam nadzieję, że ta winda nie zjeżdża zbyt szybko!

Dziewczynka: Mamusiu, spójrz! Ten pan robi siusiu w windzie!
Starsza pani: To skandal!
Pederasta: Ojej, zaczekaj! Ja również chciałbym z niego skorzystać!

Na parterze...
Młoda dama: Rany boskie! Jaki instrument!

Niezwłocznie...

Yul: Buenos días , señora!
Młoda dama: Buenos días , señor!

5 stycznia 2011

Komiksowy Cytat Tygodnia - Kaznodzieja, T.8: Krew i whiskey

Własny styl, schludność i elegancja dodają nam klasy. Wie o tym Herr Starr, jeden z najważniejszych członków Graala, wszechpotężnej organizacji religijno-militarnej. Metodyczny i bezwzględny Niemiec szybko pnie się po szczeblach kariery, której zwieńczeniem staje się dokonany przezeń zamach stanu! Nie ulega wątpliwości, że jako świeżo upieczony Wszechojciec Graala Herr Starr musi w jeszcze większym stopniu dbać o prezencję. Tymczasem jego stylowa łysina doznała poważnego uszczerbku za sprawą kaznodziei Jessego Custera...

Blizny odniesione na polu bitwy są dla żołnierza powodem do chluby, jednak przypadek Herra Starra jest jaskrawym wyjątkiem od tej reguły...

Herr Starr: Szlag.

Zmiana wizerunku okazuje się palącą koniecznością. Na szczęście Herr Starrowi przychodzi z pomocą jego skrupulatna sekretarka, panna Featherstone. Ta kobieta to prawdziwy skarb, wielka więc szkoda, że szef ewidentnie jej nie docenia!

Featherstone: Peruki są tutaj, kapelusze tam. Odwiedziłam wiele sklepów, więc powinien mieć pan dość szeroki wybór.
Herr Starr... Pewnie nie powinnam tego mówić...

Herr Starr: Jestem przekonany, że nie.

Featherstone: Chodzi tylko o to, że może niepotrzebnie będzie pan zadawał sobie kłopot. Naprawdę, to wcale nie wygląda tak źle.

Featherstone: Dobrze, przyznaję, że zależy to od kąta, z którego się na pana patrzy...
Herr Starr: Więc nie będę wiecznie narażony na śmieszność, jeśli od tej chwili aż po kres czasu będę stawał pod odpowiednim kątem do reszty ludzkości.
Idź i zrób coś pożytecznego, Featherstone.


Herr Starr: Plan B.

Herr Starr: Bardzo śmieszne, Featherstone.

Herr Starr: Zbyt gestapowski.

Herr Starr: Hmmm.


PS. Tłumaczenie: Maciej Drewnowski

4 stycznia 2011

Zara Wampirzyca, T.15: Deprawatorka

Nowy rok, nowa Zara... W piętnastym tomie naszej złotowłosej heroinie towarzyszy już druga pierwszoplanowa postać serii - Frau Murder! Drapieżna brunetka reprezentuje zupełnie odmienny typ urody, w znacznie większym stopniu tożsamy ze standardowym image wampirzycy. Widząc Frau w jej ulubionym, jednocześnie stylowym i przewiewnym stroju, nie można mieć żadnych wątpliwości, że ma ona w sobie coś diabelskiego...

Frau Murder siała grozę i śmierć na terenie Turyngii (dzisiejsze Niemcy, część środkowa). Aby zapobiec dalszemu rozlewowi krwi poddanych, książę Gustav Von Lohen wyprawił się do Anglii w poszukiwaniu innego wampira, będącego w stanie zmierzyć się z Frau. Czysty przypadek zetknął go z Zarą, która zgodziła się mu pomóc z wdzięczności za uratowanie jej życia (w momencie spotkania miała właśnie zostać spalona na stosie!). Wampirzyce spotykają się po raz pierwszy w tomie 13. W następnym dochodzi do ich starcia, które ze względu na równomierny rozkład sił kończy się remisem. Zara i Frau zwracają się do Szatana z prośbą o rozstrzygniecie. Ten wyznacza wampirzycom nietypowy pojedynek: każda z nich musi dokonać jakiegoś jaskrawo niemoralnego czynu. Wygra ta, która postara się bardziej, zaś pokonana zmuszona będzie na zawsze opuścić ziemię, udając się z Szatanem do piekła. Zara postanawia wykorzystać swój największy atut, czyli urodę, przywodząc do grzechu najświętszego mężczyznę na ziemi... Nie, nie papieża, który pomimo piastowanej przez siebie funkcji chrystusowego namiestnika nie musi być wcale taki święty (wystarczy przypomnieć sobie cykl Jodorowskiego o rodzinie Borgiów), lecz pustelnika ascetę. Niestety, z braku numeru 14 jesteśmy zdani wyłącznie na domysły, jak też udała się jej ta sztuczka. Szczęśliwie nie musimy przy tym zbyt mocno wysilać wyobraźni. Wystarczy, że przypomnimy sobie odpowiednie fragmenty genialnego filmu Luisa Bunuela, opowiadającego o innym narażonym na pokusy pustelniku:

O ile jednak uwiedzenie Szymona udało się filmowej diablicy dość połowicznie, gdyż nawet po przeniesieniu do XX-wiecznej dyskoteki pozostał on świętobliwym smutasem, o tyle eremita z komiksu zatracił się bez reszty w fizycznych przyjemnościach, gubiąc swą duszę na wieki! Wysiłki Zary zakończyły się więc pełnym sukcesem i Frau Murder musi się bardzo postarać, by uczynić coś jeszcze bardziej haniebnego...

Zapraszam do lektury!

PS. Również koncept Frau Murder, tytułowej "deprawatorki", nie jest tak do końca oryginalny, o czym doskonale wiedzieć będzie każdy czytelnik Na wspak J. K. Huysmansa. Scenarzysta Zary czerpał od najlepszych!